Troche zmieniona moja wypowiedz ze starego forum (na fioletowo)
Za 3 mies. bedziemy obchodzic rocznice. 4 lata razem.
Kryzysow bylo sporo. Zaczelismy zwiazek gdy mialam depresje.
Moj chlopak przeszedl swoje...do pewnego momentu obwinialam siebie o kryzysy. Od 2 lat czuje sie po prostu wypalona. Zwiazek nie rozwija sie w ogole. Utknelismy w momencie, gdy sie jest zakochanym.
Wiedzialam, ze to typ samotnika, ja tez do nich naleze. Rzeczywistosc okazala sie gorsza....
Probowalam rozmawiac o wspolnym zamieszkaniu, milosci i itp.
Wlasnie konczy urzadzac swoje mieszkanie...beze mnie....ok...Przy czym mielismy razem tapetowac...gdy spytalam czy potrzebuje pomocy, odmowil. Zawsze odmawia pomocy. Poczulam sie jakby dostala w twarz. Pare miesiecy przed byla rozmowa na temat "wspolnego zycia", wspolnych planow itd..
On NIGDY nie potrzebuje pomocy. Zawsze wszystko sam...taka Zosia samosia...nie byloby w tym nic strasznego..ale my praktycznie nic nei robimy wspolnie.
Spotykamy sie raz na tydzien...czasami nawet raz na miesiac, gdy jestem w Polsce...i tak od 3 lat.
Rozmowy byly..duzo rozmow...rozmowy o rozstaniu x razy...efekt prawie zaden...poprawa byla przez 2 tyg.
Nie jestem typem szukajacym meza...
Problem w tym, ze mam dosyc takiego zwiazku, ktory niby jest na powaznie w rzeczywistosci brakuje w nim wspolnych planow, marzen itp.
Moj chlopak jest super czlowiekiem, mozna na niego liczyc, ma zlote serce...niestety...dla niego "kocham Cie" jest za wczesnie, nie jest jeszcze "tak daleko" ...a ja jestem wypalona...
rozmowy (od 2lat rozmawiamy od ewentulanym rozstaniu sie) koncza wzajemnym obwinianiem sie...
czuje sie samotna w Niemczech...czasami chce przerwac studia i wrocic do Polski...moja babcia ma ponad 80 lat i kocham ja bardzo..i boli mnie, ze zamiast spedzac z nia czas..jestem tutaj i trace czas na kogos, kto mnie ogole nie kocha...
na studia, ktore kosztuja duzoo czasu i jeszcze wiecej nerwow.
Nie umiem przerwac tego zwiazku a wiem, ze powinnam...on albo ja...albo wspolnie...
Nie chce go zmuszac do milosci, do czegos, czego nie chce ale w zamian oczekuje szczerosci. Caly czas twierdzi, ze jestem "ta jedyna"..w praktyce tego nie widac...
Na pytania kiedy ma zamiar zaczac wspolnie planowac zawsze mowi, ze "jest za wczesnie" albo "przyjdzie czas"....i tak ogolnie to on cos planuje...tylko od 2 lat nie wiem co.
Wspolne zamieszkanie w tej chwili nei wchodzi z mojej strony w gre. On sobie odremontowal mieszkanie i myls,ze ja z nim zamieszkam....nie pytajac mnie wczesniej o to i nie zwazajac (mowilam mu o tym pare razy), ze chcialam razem zamieszkac 2 lata temu...razem wynajac mieszkanie...
wtedy znalazl wymowke, ze to mieszkanie chce odremontowac i ze tutaj ma garaz za darmo...i ze musis to mieszkanie skonczyc.
W chwili obecnej tak jak i wczesniej zreszta mieszkamy oddzielnie, planujemy wszystko oddzielnie.
Przede mna sa wazne decyzje, wazne postanowienia, w tej chwili mam metlik w glowie.
Napisalam mu maila, w ktorym opisuje co mnie boli.
Jego odpowiedz:
osobiscie uwazam za piekne i zabawne, gdy miedzy stresem w pracy i w mieszkaniu zostaje jeszcze troche czasu na klotnie i wymowki. Tak przynajmniej nie mozna sie nudzic ani wypoczac.
Nie wiadomo czy sie smiac czy plakac.