Witam,
jestem na forum po raz pierwszy. Witam wszystkich bardzo serdecznie!
Muszę się wygadać, bo samej już nie bardzo mam sił.
Za dwa miesiące jest mój ślub, z facetem, z którym jestem od 6 lat. Jest wspaniałym człowiekiem, czułym, opiekuńczym, zaradnym… Czasem sobie o nim myślę, że jest aniołem. Jest nieludzko cierpliwy, zawsze przy mnie. Zawsze. Jednak ja mam wciąż wątpliwości. Ja po prostu panicznie boję się tego ślubu. Boje się nieodwracalności decyzji, cały czas uspakajam się ze są rozwody … ale przecież nie po to się bierze ślub! Budzę się w nocy, nie mogę się na niczym skupić… i wciąż kołacze się panika i tysiące pytań. Najbardziej boję się sama siebie, tego ze nie kocham go wystarczająco, że będę wewnętrznie pusta, smutna i tęskniąca za czymś …czymś nieokreślonym.
Rozmawialiśmy o tym wiele razy, zna doskonale mój stan i obawy. No
ale po prosty stawia sprawe jasno, albo ślub albo rozchodzimy się.
Rozumiem go i wiem, że dobrze robi. Nie ma sensu ciągnąć 6 letniego
związku skoro miałabym nie być pewna. On chce dzieci, pełnej
rodziny. A ja? A ja niby tego samego chcę. Choć już sama siebie nie rozumiem.
Aby sytuacja była bardziej skomplikowana, mam już dziecko z
pierwszego związku (nie było slubu), z facetem którego kochałam nad
życie. Zranił mnie bardzo, zostawił samą ...od dłuższego czasu jednak chce wracać i bardzo stara się zadośćuczynić dziecku swoją kilkuletnią nieobecność. Wiem, że mam dla niego nadal ciepłe uczucia, ale i nie chcę powrotów. Nie wierze mu i nie chcę nawet wystawiać się na próbę sprawdzenia "czy to możliwe, że ludzie tak się zmieniają". A przede wszystkim nie chcę wybierać między jednym, a drugim.
Mój wybór to tylko, czy chcę ślubu, czy nie.
Wydaje mi się, że w moich dylematach ze ślubem próby powrotu eksa
nie są aż tak istotne. Dylematy miałam zawsze, nawet zgadzając się
na zaręczyny. Może ja po prostu jestem niedojrzałą 30 latką, może nie umiem kochać. Zatraciłam zupełnie wiarę w swoją intuicję, głosy serca. Nie wiem zupełnie, co mam robić.
Rzucić się na głęboką wodę, czy wycofać
Strasznie boję się Go zranić (tak bardzo, jak kiedyś mnie zraniono) ale i strasznie boję się o siebie….. Giddy