Mój związek znalazł się w pewnym martwym położeniu. Potrzebuję opinii, kobiecej ręki, aby przepchnąć ten zator.
Jestem z moją dziewczyną od 6 lat. Zważywszy, że lat mam 22, to jest to dla mnie szmat czasu i cała masa zainwestowanych uczuć. Jakiś czas temu coś pękło. Czuję, że uczucie gdzieś uleciało, a ona jest mi całkowicie obojętna. Nie chcę jej ranić, więc od dłuższego czasu finguję moje uczucie do niej. Ile to trwa? nie pamiętam. Nie potrafię powiedzieć kiedy przestałem kochać, a zacząłem udawać.
Mimo wszystko staram się być uczciwy, więc nie angażuję się z kobietami na żadnej płaszczyźnie. Ale... Pewna osoba uświadomiła mi, że moje udawane uczucie, to wobec niej totalne draństwo. Ma rację... Szkopuł w tym, że wydaje mi się, że ona mnie na prawdę kocha. Nie chce robić jej przykrości, ale też każda ewentualna decyzja o wspólnym zamieszkaniu, planowanie wspólnej przyszłości mnie paraliżuje. Jest starsza ode mnie o 4 lata, więc takie tematy wychodzą coraz częściej, a ja nie umiem jej nic na prawdę obiecać.
Wcześniej jej życie było dość burzliwe, a'la "żyć szybko, umierać młodo"... Szukała kogoś, przy kim mogłaby się ustatkować i znalazła mnie. Boję się, że kiedy ją zostawię, znów wróci na tą ścieżkę...
Na prawdę nie wiem co zrobić, lecz jakiejkolwiek decyzji bym nie podjął i tak wyjdę na łachudrę, wszystko mi jedno. Nie wiem tylko, czy lepszy jest czysty egoizm, czy zimne, wyrachowane kłamstwo...
Pozdrawiam całe radosne grono.