przez Amir » 23 mar 2009, o 23:03
przy okazji sieciowych zadymiaczy i nickow uzywajacych namietnie, bez wyraznego powodu jakby - zestawow literek powszechnie uznawanych za obelzywe -
- moze to byc ktos opisany przez pana Sulera, jako osoba rozhamowana (p. Suler - taki profesor psychologii, ktory ukochal sobie psychologię cyberprzestrzeni i bada to na wszelkie możliwe sposoby, także w planach uczestniczących). Zazwyczaj wszyscy rozhamowujemy na sieci. Oznacza to, że mniej czy bardziej piszemy tu to i tak, czego w realu często nie mówimy, nie robimy lub nie tak byśmy to mogli, jak tutaj (ze względu na inne, odmienne i liczniejsze bariery społeczne w realu, na większą możliwość otrzymania bolesnych sankcji itd.)
Pół biedy, jak rozhamowanie jest pozytywne. Starszy pan gra nastoletniego uwodziciela, ex-więzień z wyglądu zakapior - na sieci jest wymarzonym i nieosiągalnym dla siebie szarmanckim lekarzem, dojrzewający uczeń profesorem ontologii, a brzydka dziewczyna ciągnie za sobą sznur rozbitych serc, niczym la femme fatale, albo ta przepiękna i bogata wchodzi w skórę kopciuszka, żeby uwolnić się od przygnębiającej zazdrości innych. Te rozhamowania są codziennością sieci i dotyczą nas wszystkich bez wyjątku.
Jest pewna klasa rozhamowań, związanych ze szczególnie przykrym "tłumieniem" niektórych części osobowości. Z róznych powodów niektórzy z nas w realu muszą (=myślą, że muszą) spełniać role szczególnie grzecznych osób. Np. matka musi być dobra dla maleństwa, od ministrantów wymaga się pobożnego zachowania, nauczycielką nie może być widoczna neurotyczka lub osoba z zaawansowaną widoczną psychozą. Wielu z nas nie wolno w realu być niegrzecznymi, przeklinać, obrażać, być dla innych jawnie okrutnymi. Podkreśliłbym problem tego, że JAWNIE. Bo po cichutku sobie jakoś to wyrównujemy.
Czasem mamy takie marzenia. Podejść do kogoś i nareszcie, choć raz w życiu głośno móc powiedzieć, co się myśli (np. o złym szefie). Kobiety bardzo często myślą - lafirynda - a mówią - kochanie, gdzie zrobiłaś sobie te loczki? Kelnerzy po kilkadziesiąt razy dziennie mają ochotę po prostu nasikać upierdliwemu klientowi do zupy, ale muszą się hamować i mówić - ależ tak, ma pan rację, już zamieniam, mam nadzieję, że będzie panu smakowało. Chyba najbardziej widoczne przejawy bolesnych zahamowań mamy w relacjach uczeń-nauczyciel(ka) i w relacjach domowych, bo są bardzo dobrze zdefiniowane i trzeba je pełnić niezależnie od nastrojów. Toteż tam mamy często i w realu do czynienia z nagłymi wybuchami.
Na sieci myślimy, że nie ma sankcji społecznych, a te które są - to są na tyle jakby-na-niby, że myślimy, że możemy z nimi bezpiecznie eksperymentować. No i... grzeczna matka dzieciom i usłużna gospodyni domowa na sieci może się zamieniać w dość puszczalską osóbkę, pani nauczycielka polskiego - może tu zapełnić sobie lukę osobowościową i zacząć kląć siarczyście oraz pisać niemiłosiernie okrutne rzeczy, stając się upierdliwa ponad wszelkie ludzkie wyobrażenie, a szóstkowy uczeń, finalista olimpiad lub młody wirtuoz - może na sieci "chlać", obrażać i z niemałą satysfakcją pooddychać sobie "bezpiecznie" tym, co sobie wyobraża, jako rynsztok.
I odwrotnie - ktoś, kto się w rynsztoku tarza na codzień - będzie mógł na sieci wyemitować bardzo wzruszającą i delikatną stronę siebie, za co w swoim realu myśli, że zostałby wyśmiany.
Można te "priwy" (bo to się od tego najczęściej zaczyna) - odczytywać, jako sygnały ważnych niedoborów z realu. Nie każdy może sobie ulżyć w rękawicach bokserskich na spokojnym treningu. A każdy ma w sobie również agresję i gdzieś ona musi się realizować. Małemu dziecku to dobrze - wydrze się do woli. Ale dorastającemu już społeczeństwo tak nie pozwoli, a dorosły to często dopiero, jak już tyle wypije, że nie pamięta - może się nieco zbłaźnić lub zeszmacić.
Ale tak na codzień - nie jesteśmy ani Hiszpanami, ani Żydami, ani Włochami i na 'normalne codzienne i akceptowane przez ogól wybuchy' nie możemy sobie pozwolić.
Dużo z nas przenosi grzecznie zasady ograniczającej nas kultury do sieci. No ale - może na szczęście dla niektórych - na sieci nie istnieje jeszcze ani tak silna policja, ani tak sprawne i dotkliwe sankcje społeczne, toteż niektórzy z nas mają niepowtarzalną szansę powiedzieć choć raz w życiu kurwa i choć jeden raz w życiu użyć szmaty. Zobaczyć sobie, jak to jest.
Inni muszą się w tym celu odważyć na głębszą terapię. Często dopiero w późnym wieku i tylko niektórzy sprawcy uczą się po raz pierwszy, jak można bezpiecznie i pozytywnie rozładowywać naturalną agresję, jak być asertywnym, nie agresywnym, jak i gdzie te sprawy są adekwatne i dojrzałe, a gdzie odnoszą skutki społecznie niepożądane.
Pytanie, czy taka sytuacja jest dobra? Czy spełnia rolę naturalnie terapeutyczną? Czy jest to wentyl bezpieczeństwa, który pomaga tym ludziom zachować swoją grzeczność i kulturę w realu i wybuchać tam mniej, gdy obwody się przegrzeją?
Czy też jest to źle? Czy uzależniający i niemoralny z natury Internet umożliwia bezkarną egzystencję chamom, którzy zostaliby w realnym lokalu już dawno wywaleni na zbity pysk?
Jak to jest? Jak sądzicie?
Co zrobić z agresją, której "normalnie" nie wolno okazywać? Czy wywalać to, czy da się też o tym rozmawiać pozytywnie i uczyć się, jak sobie z tym radzić? Tak po stronie ofiar, jak i sprawców? Czy lepiej raczej tylko karać, czy też w ogóle da się jakoś tu pozytywnie wpływać?
Czy ja sam, ja sama jestem od tego naprawdę daleko?