Czekam na rozwód -bez orzekania winy- powinno pójść szybko......
Małżeństwo moje trwało prawie dziesięć lat, bywało różnie sami wiecie jak to jest , dzieci brak...,ostatnie cztery lata to dramat nieustanna walka i brak zrozumienia-porozumienia, ok trzech w życiu żony pojawia się "przyjaciel" i nawet dobrze bo między nami wszystko się wypaliło i jest jej lżej ... .
Sam dwa lata temu poznałem kogoś - wiedzieliśmy ze nic z tego nie będzie ale dobrze się nam razem rozmawiało trwało to dwa tygodnie wyjechała do -WB-, nie utrzymujemy kontaktu. Przez ostatnie dwa lata było piekło znikałem pomiędzy pracą a ksiązkami i komputerem do znudzenia nigdzie nie wychodziłem zbyt niska samoocena i zdołowanie, poniżenie....odrętwienie...Spytacie się czemu nie odszedłem - nie było dokąd a zony nie potrafię pozbawić mieszkania wiem ze się boi życia ...itp.Sam popadłem w depresję byłem w PZPsych., dostawałem serotonine lecz to nie pomagało, spadłem tak nisko że byłem krok od samobójstwa...od roku zaczołem coś ze sobą robić takie małe kroczki...trochę sie uodporniłem na poniżanie lecz bardzo się odizolowałem od wszystkich często gram pozory że jest OK...I tak jakoś żyłem przez pewien czas (wiem że w sprawie małżeństwa ponosze sporo winy może i wszystko było moją winą)... od kilku tygodni nawiązałem kontakt z odległa znajomą... tak przez przypadek... niedawno się spotkaliśmy i coś zaiskrzyło.Jest w lużnym związku i rozpadającym, ma ciężki okres - może być różnie dlatego niema obietnic ani wielkich słów. Wiem że mi zależy na niej ale obawiam się że zniknie (pewne zobowiązania) trochę przez to drętwieje ze strachu i nie wiem co robić do świąt daje Jej spokój a póżniej -może być wyrok tego się obawiam bo nic nie mogę zrobić ... nie wiem jak sobie poradzić... odczuwam ogromną tęsknotę ...pragnienie ciepła bliskości...za dużo emocji..............tak wygląda ogólnie obecnie sytuacja...obawiam się że może to być moje odrodzenie jak i przekroczenie granicy bez powrotu ... nie wiem ... ?!?!
Dzięki za wysłuchanie mnie .........