przez Księżycowa » 5 mar 2009, o 20:48
---------- 15:44 05.03.2009 ----------
U mnie dzieje się tyle, że szkoda gadać. Obrót spraw taki, jakiego się nie spodziewałam. Stawiając mu warunek zejścia się tylko wtedy, gdy pójdziemy do psychologa z jednej strony miałam nadzieję a z drugiej wiedziałam, że odejdzie, bo ostatnią rzeczą, którą zrobi to jest właśnie ta wizyta. Wecie co? On się na to zgodził. Przyjechał któregoś dnia i chciał porozmawiać. Mówiłam ciągle, że to mój warunek i tylko pod tym się zgodzę. Do dziś jestem w szoku, ale wiem, że to rozwieje tą niepewność i wątpliwości czy to ma w ogóle sens, bo labo zaczniemy coś zmieniać, albo on się z tego lekarza wycofa i się rozstaniemy. Przyznam szczerze, że nie przeżywam tego z jakąś euforiom. Zeszły ze mnie wszelkie nadzieje, nie mam zamiaru ulegać, że i bez tego sobie poradzimy, bo tak nie będzie i wiem o tym dobrze. On twierdzi, że pójdziemy tylko raz, zobaczyć... Albo w jedną, albo w drugą. Ja wiem, że on nie będzie chciał tego kontynuować i wiem, że to wszystko na dniach po prostu się okaże. Zdaje sobie z tego sprawę. Może dobrze, że to stało się teraz, bo wcześniej pewnie wyobrażałabym sobie nie wiadomo jaką metamorfozę. Lepiej chyba się do tego zdystansować. gdzieś w środku mam przeczucia, że ten związek się już skończył, chyba, że znów zostanę pozytywnie zaskoczona.
Nie chcę huśtawki. Raz dobrze, raz źle. Wolę wcale! I wiem, że w tym wytrwam. Dobrze o tym wiem.
Naprawdę chcę normalnego związku, którego mogę być pewna. Uważam, że tyle każdej z nas się chyba należy.
Inuś jak Twoje L4 i jak staż? Napisz co u Ciebie? Onelove a może poczekać aż czas to wszystko zetrze. Jestem za Inką. On Ci się nie narzuca, nie masz kłopotu, by się przed nim chronić, Więc jeżeli ma inną, niech się nią zajmuje.
Samaro, Smerfeto halooo co słychać?
---------- 19:48 ----------
Powiem Wam, że jestem kompletnie rozbita. Chciałabym w tym wszystkim czuć się dobrze ze samą sobą. A wygląda to teraz tak, że nie nadaję się do niczego. Jestem bierna, na niewielu rzeczach mi zależy. Rzuciłam szkołę i prawko. Nie jestem z tego zadowolona w ogóle. Chciałabym tyle zrobić. Nie wiem jak to się dzieje, ale gdy tylko przekraczam próg swojego domu, wszystko ze mnie schodzi. Dlatego zastanawiam się czy zaczynanie tego tańca nie będzie bez sensu, jak ten zapał tak będzie ze mnie opadał. Dobrze było y się wyprowadzić, albo chociaż u kogoś normalnego, bliskiego zamieszkać, ale niestety, moja rodzina jest rozsypana na kawałki a ja w tym wszystkim jestem pojedynczą jednostką, więc Inko niestety, ale nie mam gdzie się podziać. Koleżanki odpadają, żadna nie mieszka sama. Jestem więc skazana na siedzenie tutaj i trucie się w tym wszystkim. Ostatnio to wszystko zebrało się po prostu we mnie. Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale to, co dzieje się w domu zaczęło mnie skutecznie dobijać i nie daję rady, naprawdę nie daje. Czuję się tak, że jakbym znalazła się gdzie indziej, to wszystko byłoby lżejsze. Miałabym więcej przestrzeni i powietrza. Nie mam pomysłu co z tym zrobić. Myślałam, żeby z kimś po połowie coś wynająć a nie ma takiej osoby... Czy to naprawdę znaczy, że jestem skazana na takie życie, tak jak dała mi do zrozumienia matka? Ja nie chcę, dlaczego tak ma być? Nie chcę się na to godzić...