endrju, mam wrażenie, że opisujesz wszystko to co czułam na 5. roku studiów. Wtedy to dotarło do mnie, że wcalę nie chcę robic tego, co chciałam robić. Myślałam, że zmarnowałam sobie życie i będę teraz tylko cierpieć za swoje wcześniejsze głupie wybory, bo nic już się nie da zmienić.
Uwielbiałam wyobrażać sobie swoją śmierć i pogrzeb; czułam, że tylko śmierć da mi ulgę i uwolni mnie od wstrętnego życia, które sama sobie zepsulam.
Potem odkryłam, że w sumie nie chodzi mi o samobójstwo, tylko o próbę samobójczą. Chciałam, żeby moje życie się "wyzerowało". Żebym była jak biała kartka, żeby oczekiwania moich bliskich całkowicie znikły - przecież nie oczekuje się niczego od osoby, która próbowala się zabić, prawda? Wszyscy się powinni cieszyć, że przeżyłam, powinni przestać obciążać mnie swoimi wyobrażeniami na temat tego jaka to jestem zdolna, jaką karierę zrobię.
Nie wiem, czy udaje mi się wyjaśnić ci, co skłaniało mnie do podjęcia próby samobójczej; generalnie - chciałam uwolnić się od presji środowiska, bo czułam, że jestem beznadziejna i wszyscy wkrótce się na mnie zawiodą. Uważalam, że kiedyś wszyscy ludzie przejrzą na oczy i zobaczą, jaka jestem naprawdę: głupia, śmieszna... albo może po prostu przeciętna. Balam się, że wszyscy się na mnie zawiodą (w zasadzie to bardzo egoistyczne podejście - tak jakby cały świat kręcił się wokół mnie, jakby samopoczucie calego świata zależało ode mnie).
Ostatecznie wybrałam inną drogę. Powiedziałam komu się dało, że pier***ę studia i biorę się za coś, co mnie naprawdę pociąga (takie tam artystyczne dłubanie) - nie masz pojecia, jak trudno mi to było powiedzieć. Rodzice nie protestowali chyba tylko dlatego, że byli zbyt przerażeni moim stanem; przyjaciele uznali, że fajnie, że mam jakieś ciekawe hobby; narzeczony bardzo mnie popierał. Nawet na studiach spotkalam się ze zrozumieniem, ze względu na chorobę dostałam indywidualny tok nauczania - przez kilka miesięcy w ogóle nie pojawiłam się na zajęciach, nie tknęłam pracy magisterskiej. Potem uznałam, że skończę studia, żeby chociaż mieć papier. Skończyłam; nie pracuję w zawodzie.
Dziś jestem 2 lata starsza i z tej perspektywy widzę, że to, że kończy się jakieś studia wcale nie definiuje twojej przyszłości. Możesz to rzucić w cholerę i zająć sie zupełnie czymś innym, a możesz iść konsekwentnie wyznaczoną drogą. Trzeba mieć tylko odwagę postąpić wbrew temu, czego boi się najbardziej.
Ale żeby do tego dojść, musiałam wiele miesięcy łykać różne magiczne tabletki antydepresyjne, co i tobie polecam
.