dystymia

Problemy związane z depresją.

Postprzez Sanna » 27 lis 2008, o 18:18

Trwa to tak długo i czujesz się tak źle , że nie warto naprawdę się męczyć. W mojej ocenie powinnaś zdecydowanie udać się najpierw do psychiatry, żeby poczuć się lepiej , a potem ewentualnie na psychoterapię żeby znaleźć przyczyny i zapobiec nawrotom w przyszłości. Pozdrawiam!
Sanna
 
Posty: 1916
Dołączył(a): 27 lut 2008, o 15:05

Postprzez bisbis » 24 lut 2009, o 21:26

Witam.

Choruję od przynajmniej 8 lat na nerwicę depresyjną z epizodami depresyjnymi, a dopiero od kilku dni wiem, na czym naprawdę polega dystymia. Dotychczas zawsze myślałam, że mam taką nietypową depresję, podejrzewałam się o nierozpoznane zespół przewlekłego zmęczenia i borderline'a, o uzależnienie od jedzenia i inne takie.

O ile moje epizody depresyjne łatwo dają się pokonać lekarstwami, to dystymia trzyma sie mocno. Właściwie już nie pamiętam, jak to jest być normalnym, zadowolonym z życia człowiekiem. Wiem tylko, że jak miałam 16 lat, byłam szczęśliwa, radosna, twórcza i otwarta na świat - a potem coś mi się zrobiło. Całe moje życie jako młodej kobiety to wymieszane: kompletne doły, kiedy życie jest zupełnie nie do zniesienia i tylko strach powstrzymuje przez samobójstwem, i takie ciągnące się w nieskończoność okresy, kiedy nic nie cieszy, nic się nie chce, wszystko męczy.

Właśnie to nicnierobienie męczy mnie najbardziej. Tyle rzeczy bym chciała zrobić, ale nie robię. Albo inaczej: czuję, że powinnam coś robić, ze całe dni, tygodnie, lata przeciekają mi przez palce, że każdy mój dzień jest tak beznajdziejnie zmarnowany. Zazdroszczę tym, którzy potrafią robić coś konstruktywnego, ale i tym, którzy po prostu korzystają z życia, bawią się cały czas.
Moja aktywność kończy się na udawaniu, ze coś robię w pracy, oraz na oglądaniu TV, chociaż jednego i drugiego serdecznie nienawidzę, jedno i drugie nudzi mnie do mdłości. Codziennie rano postanawiam, że dzisiaj po pracy zrobię coś więcej, zajmę się swoim hobby, ugotuję coś, poczytam, wyjdę gdzieś, spotkam się z kimś - po dwóch godzinach nie ma już śladu po mojej woli czynienia, jestem zmęczona jakbym przerzuciła tonę węgla.

Co robicie, żeby się zmotywować?
Co można zrobić, żeby usunąć to nieznośne uczucie zmęczenia - leki mi nie pomagają. Czy psychoterapia na to pomaga, czy jest to wyłącznie objaw fizyczny?

[mam nadzieję, że ten post jest zrozumiały - z sensownym wyrażaniem swoich myśli też mam problemy]
bisbis
 
Posty: 11
Dołączył(a): 24 lut 2009, o 21:05

Postprzez hespera » 25 lut 2009, o 03:13

dla mnie jest niestety zrozumialy az za bardzo... nie potrafie napisac nic wiecej...
hespera
 
Posty: 419
Dołączył(a): 15 paź 2008, o 00:57
Lokalizacja: z krainy przyszlych muszkarzy

Postprzez kaśku » 25 lut 2009, o 08:54

bisbis mnie psychoterapia troszke wyprostowala, ja tez jestem w posiadaniu nerwicy depresyjnej z epizodami depresyjnymi, mam dosc krotko mowiac, tez chcialabym sobie pozwolic na wiele aktywnosci, narobienie czegos sensownego i konstruktywnego, ale roznie to jest, wprawdzie sie zmuszam, takie codzienne domowe obowiazki nie sprawiaja mi problemu, wypracowalam w sobie to ze mam to zrobic i ze chce to zrobic, posprzatac, ugotowac cos na obiad, czesto tez robie sobie plan dnia co mam do zrobienia w tym dniu, albo po prostu co chcialabym zrobic,
a psychotoerapia pomaga mi w zwalczaniu epizodo depresyjnych, w radzeniu sobie na codzien, gdyby nie psychoterapia to bym w ogole sobie nie poradzila, ciezko mi bylo sie zmusic do jakiejkolwik aktywnosci, a teraz jest lepiej
moj post jest pewnie ogolniokowy, moze nawet niezrozumialy, niedawno sie obodzilam, i znowu nie wyspana :/, ale jakby cos to moge cos wiecej napisac :usmiech2:
kaśku
 
Posty: 706
Dołączył(a): 15 lis 2007, o 21:42

Postprzez bisbis » 25 lut 2009, o 18:26

Dziękuję za odzew.

Ja dotychczas miałam 3 razy kilkumiesięczne psychoterapie, za każdym razem z kim innym, i za kazdym razem kończyło się tak samo. Najpierw te spotkania przynosiły mi ulgę i zadowolenie, że poznaję coraz lepiej siebie, a po jakimś czasie stawały się zbyt obciążające dla mnie. Dochodziłam do jakiegoś takiego momentu, kiedy nie mogłam ruszyć dalej z tym samopoznaniem i akceptacją samej siebie, jakbym pod ścianą stanęła. Psychoterapia zamiast mi pomagać zaczynała mi szkodzić, po spotkaniach czułam się gorzej. W końcu przestawałam przychodzić na wizyty.
Teraz boję się na nowo próbować terapii, mam wrażenie, że znowu będzie tak samo.

porcupine', ja też próbuję ustalać sobie plany działania, ale nie umiem ich przestrzegać. W zasadzie mogę o sobie powiedzieć, że w wymyślaniu dla siebie planów jestem mistrzynią, i że gdybym robiła chociaż 1/10 tego, co sobie zaplanuję, to byłoby dobrze. Przede wszystkim - jeśli coś sobie postanowię, i cokolwiek przeszkadza w realizacji mojego planu, to już nic nie uda mi się zrobić. Staję się wtedy bezradna jak dziecko, nie umiem podjąć żadnej decyzji. Przykładowo - jeśli sobie zaplanuję, że zrobię zupę kalafiorową, i w pierwszym napotkanym sklepie nie dostanę kalafiora, to nie wymyślę na poczekaniu jakiegoś innego dania, tylko wrócę do domu z pustymi rękami i będę siedziała głodna. I tak jest ze wszystkim.
Jest to irytujące zwłaszcza przy pełnieniu obowiązków domowych. Zresztą nawet jeśli wszystko jest na swoim miejscu, to zawsze jest możliwość, że będę po prostu tak wyczerpana nicnierobieniem, że i tak nie będę w stanie nic zrobić. A to najlepszy powód, żeby wpędzić się w poczucie winy, bo przecież miałam tyle zrobić i znowu nic nie zrobiłam.
Jeśli mozesz, napisz proszę, jak to robisz, że mimo wszystko trzymasz się swoich planów.
bisbis
 
Posty: 11
Dołączył(a): 24 lut 2009, o 21:05

Postprzez kaśku » 25 lut 2009, o 21:04

---------- 19:40 25.02.2009 ----------

powiem ci ze mi psychoterapia bardzo pomogla, nauczyla mnie radzenia sobie z codziennoscia, kiedys nie potrafilam sobie ustalic najprostszych rzeczy bardzo malo jadlam, w mieszkaniu ciagly balagan, nie przeszkadzalo mi to wtedy, ale z czasem zaczelo, pilnowanie tego stalo sie moim nawykiem, zreszta sama sobie stawiam wymagania, jak wracam z pracy, to np. zanim wlacze komputer, to robie wiel innych rzeczy maly porzadek, cos do picia a potem obiad, a w miedzy czasie wlaczam dopiero komputer i cos przegladam ...

stawiaj na poczatku nisko poprzeczke, nie wypisuj 10 rzeczy do zrobienia, tylko wypisz sobie np. 3, a potem skrupulatnie to realizuj, a jak czegos cie sie nie udalo zrobic, to zastanow sie dlaczego, czy aby napewno to bylo podyktowane zmeczeniem ...

mi na terapi wyszlo, ze zmeczenie bylo i jest sposobem radzenia sobie, bylo wlsanie objawem nerwicowym

potem cos wiecej napisze, bo zaniedlugo wychodze z domu i musze sie zebrac

---------- 20:04 ----------

"u mnie tak bylo i jest, ze zmeczenie jest objawem, kiedys to mnie doslownie wszystko meczylo, bywalo tak ze w ciagu dnia niewiele robilam, a bylam zmeczona, ciagle zmeczona, wychodzilam z domu zmeczona, wracalam zmeczoba, czasem dochodzilam do wniosku ze samo lezenie mnie meczylo, ale w pewnym momencie za sprawa mojej terapeutki udalo mi sie to przerwac, cos wtedy zrozumialam, ze to zmeczenie po cos mi bylo, skutecznie hamowalo mnie przed podejmowaniem konkretnych dzialan ..."

skopiowalam ten wpis z innego tematu, to jest moja wypowiedz, trafniej bym teraz tego nie przytoczyla dlatego skopiowalam :usmiech2:
kaśku
 
Posty: 706
Dołączył(a): 15 lis 2007, o 21:42

Postprzez bisbis » 27 lut 2009, o 19:10

Napisz prosze, co ci dawało zmęczenie - zaniepokoiło mnie to trochę, nigdy nie patrzyłam na zmęczenie, ze jest po coś. Ale kiedyś miałam przez długi czas migreny i wyszło na to, że one są po to, żeby "chroniły" mnie przed wykonywaniem różnych obowiazków, na które wcale nie miałam ochoty - taki cichy bunt właściwie, jak nie chciałam czegos robic to od razu bolała mnie głowa jak diabli i kładłam się do łóżka.
Nie zdziwiłabym się, gdyby to był podobny mechanizm, chociaż zauważyłam, że zmęczenie najczęściej pojawia się u mnie, jak jestem czymś znudzona. Mam nudną, frustrującą pracę, a poza tym nie umiem sobie zorganizować czasu wolnego. Najchętniej bym cały dzień spała, albo przynajmniej leżała w łóżku i rozmyślała.

Czy wyznaczasz sobie do zrobienia tylko obowiązki, czy też jakieś przyjemności (albo raczej "coś, co teoretycznie powinno sprawiać przyjemność")? Ja np. z jednej strony chciałabym zająć się znów moim hobby, zrobić coś sensownego, ale kiedy próbuję, to nie wiem w ogóle co mam zrobić - gapię się na narzędzia, nic mi do nieczego ne pasuje, nic mi się nie podoba. To mnie jeszcze bardziej frustruje.
W zasadzie cały czas się nudzę w domu; narzeczony ciągle mi proponuje coś do robienia (żebym sobie poczytała, pograła, poszla na spacer, pooglądała film itd) a ja ciagle "nie, nie, nie mam ochoty". Zastanawiam się, czy może powinnam się zmuszać i wyznaczać sobie, że np. jutro 30min poczytam książkę - może z czasem zacznie mi się to z powrotem podobać? (Na razie zmuszam się do aktywności fizycznej i to działa, po 20 minutach ćwiczeń jestem zawsze zadowolona, że je zaczęłam - ale dzień w dzień zmuszam się najpierw, żeby zacząć ćwiczyć. Sama dla siebie jestem strażnikiem.)
bisbis
 
Posty: 11
Dołączył(a): 24 lut 2009, o 21:05

Postprzez kaśku » 1 mar 2009, o 23:03

niom zmeczenie po cos mi bylo, sadze ze hamowalo mnie przed podejmowaniem dzialania, np. jak mialam cos zrobic, juz nawet nie chodzi tutaj o takie moje codzienne obowiazki, ale np. wyjscie gdzies, na uczelnie, by spotkac sie ze znajomymi, to mnie to po prostu hamowalo, hamowalo mnie tez np przed zajeciem sie moim hobbim, czulam sie zmeczona, za sprawa czego tez mi sie troche nie chcialo, i to wystarczylo zeby mnie zwolnic z podejmowania dzialania, za tym tez sie kryl moj perfekcjonizm, odwlekanie, a zmeczenie skutecznie mnie z tego zwalnialo, smiesznie to zabrzmi, ale w kontaktach z ludzmi czuje sie zmeczona, nie jestem w tym zwyczajna, po prostu mam trudnosci, w swobodnym komunikowaniu sie, w zwyczajnych rozmowach, nie czuje sie pewnie, z nowo poznanymi osobami, zmeczenie, smutek, taki depresyjny nastroj jest odpowiedzia na moje konflikty wewnetrzne z danymi sytuacjami zwiazane, mam problem w swobodnym wyrazaniu siebie, nie w kazdej sytuacji potrafie byc soba, wiec sprawiam wrazenie osoby zamknietej w sobie, spokojnej, a tak naprawde, to walcze z takim swoim wewnetrznym zmeczenie, bo chcialabym sie zachowac inaczej, byc soba, a mnie cos blokuje ...

dlugo walczylam ze zmeczeniem, ale to co wypracowalam w swoim planie dnia, to jest m.in to ze jak wiem ze mam cos zrobic, ale czuje sie zmeczona, np wiem ze musze posprzatac mieszkanie, ale brakuje mi do tego energii, wtedy powoli sie zmuszam i malymi krokami daze do tego zeby to mieszkanie bylo czyste, zaczynajac od tego co mi sprawia najmniej trudnosci, czyli np od sprzatania pokoju, taki moze smieszny przyklad, ale chodzi mi o to ze jak mam kilka rzeczy do zrobienia to nie czekam az w koncu zmusze sie choc do jedenej, np dla mnie najwazniejszej, tylko po prostu wiem ze mam jeszcze kilka innych do zrobienia, a jest mi sie latwiej zmusic, wiec zaczynam od tych najprostszych, rozgrzewajac sie do tych najwaznieszych, o tak to mniej wiecej wyglada u mnie :]

powiem ci ze na poczatku jest ciezko, ale warto sie zmuszac do wszystkiego, na poczatek cokolwiek, film, aktywnosc, ksiazka, nawet przyjemnosci, i nie zarzucaj sobie ze ci nie wychodzi, fajnie ze udalo ci sie pocwiczyc chociaz 10min, to nic ze chcialas 20 ale to juz jest ok, nastepnego dnia zobaczysz ze ci wyjdzie lepiej, na wszystko potrzeba czasu, jak sobie pomysle ze kiedys potrafilam tak bez celu przelezec cale dnie w lozku, do tego nawet nie chowalam sobie poscieli tylko tak potrafilam sie wpakowac do lozka, teraz wycwiczylam w sobie wiele nawykow, typu obiad, zakupy, sprzatanie, to z takich codziennych,
nie jest teraz rozowo, ale jest duzo lepiej niz kiedys :]
kaśku
 
Posty: 706
Dołączył(a): 15 lis 2007, o 21:42

Postprzez bisbis » 2 mar 2009, o 11:02

Dziękuję.

Nie pozostaje mi nic innego, tylko spróbować wprowadzić twoją radę w życie. Akurat czeka mnie sprzątanie mieszkania (tzn. tak naprawdę czeka mnie mnie od miesiąca), więc może uda mi się chociaż umyć podłogę i zrobić pranie... takie 2 zadania sobie dzisiaj stawiam :)
Masz rację, że to wynika trochę z perfekcjonizmu. Dla mnie to strasznie dołujące, że nie mogę np. tego cholernego mieszkania wysprzątać na wysoki połysk w ciągu jednego dnia - wydaje mi się, że jak posprzątam tylko trochę, to tak jakbym nic nie zrobiła. Więc nic nie robię, bo i po co.
bisbis
 
Posty: 11
Dołączył(a): 24 lut 2009, o 21:05

Postprzez Hektor » 2 mar 2009, o 21:16

Witam was.

Czy w dystymi występuje takie poczucie jakby brak przywiązania emocjonalnego czy uczuciowego do ludzi ?
Hektor
 
Posty: 1
Dołączył(a): 9 mar 2008, o 17:28

Postprzez nevvorld » 2 mar 2009, o 21:22

nevvorld
 

Postprzez baca » 2 mar 2009, o 21:56

Hektor napisał(a):Witam was.

Czy w dystymi występuje takie poczucie jakby brak przywiązania emocjonalnego czy uczuciowego do ludzi ?


Teoretycznie związane to jest z zaburzeniami osobowości które mogą występować wraz z dystymią.
Ostatnio edytowano 2 mar 2009, o 22:01 przez baca, łącznie edytowano 1 raz
baca
 
Posty: 1
Dołączył(a): 2 mar 2009, o 20:23

jak pomóc

Postprzez annai » 23 mar 2009, o 22:29

Proszę pomóżcie. Wczoraj dowiedziałam się, że mój chłopak choruje na dystymię. Przyznam szczerze, że początkowo ulżyło mi, że jego zmiany nastroju, przechodzenie od radości i zaangażowania po smutek i kończenie naszego związku, są spowodowane chorobą a nie cechami charakteru czy co gorsza- niewiarą w nas. Czytałam sporo na temat dystymii i chciałabym pomóc chłopakowi. Niestety gdy dzisiaj zaczęłam rozmowę, że powinien iść do psychologa (psychiatry) aby pomóc sobie (nam), nagle posmutniał, powiedział że żałuje tego, że powiedział mi o chorobie, że teraz będę go męczyć żeby się leczył i będę patrzyła na niego jak na wariata, i że w ogóle już mam go za wariata skoro wysyłam do specjalisty. Widzę, że znowu ogarnia go poczucie beznadziejności i myśli, że jest mi z nim źle, a jeśli jeszcze nie jest to na pewno będzie... Powiedzcie, co mam robić?? Chcę mu pomóc z całej siły, a nie mogę traktować go jak jajka i nie mówić nic aby nie urazić... Wiem, że on nie chce o tym rozmawiać, a z drugiej strony teraz będzie się dopatrywać w moim zachowaniu elementów litości. Powiedzcie jak podejść do sprawy, aby on czuł się ze mną dobrze i miał chęć do życia, bo wiem że mnie kocha, tylko nie potrafi się tym cieszyć. Chcę tylko, żeby był szczęśliwy i przy tym nie wyssał ze mnie całej energii.
annai
 
Posty: 1
Dołączył(a): 23 mar 2009, o 22:10

Postprzez bisbis » 24 mar 2009, o 09:58

annai, dobrze że twój chłopak ma ciebie - nie każdy dystymik ma kogoś, kto się o niego troszczy i go akceptuje. To bardzo ważne :)

A co do twojego pytania:
Wiesz z dystymią to jest tak, że jak jesteś chora to bardziej tę chorobę traktujesz jako element swojego charakteru. Wydaje ci się, że po prostu jesteś bardziej ponura niż inni ludzie, że taka już jesteś. Pamiętaj, że dystymia - żeby mogła być stwierdzona - musi trwać co najmniej 2 lata, a przez tak długi czas można się w pewien sposób przyzwyczaić do takiego a nie innego postrzegania świata. Zaczyna się zapominać, że kiedyś było się inną osobą - zwłaszcza, jeśli zmiana następowala powoli, niezauważalnie, np. w czasie okresu dojrzewania.

Z takiego postrzegania swojej choroby wynika nieraz pewne poirytowanie postawą innych ludzi, ktorzy uwazają, ze z dystymikiem jest coś nie tak. No bo skoro "taka/taki już jestem, taki mam charakter", to czemu się ktoś przyp*** i wysyła cię do psychiatry. Myślisz sobie wtedy "robią ze mnie wariata, a jestem przecież normalnym pesymistą". Własny pesymizm można też postrzegać jako cechę poniekąd wartościową: "martwię się, bo myślę racjonalnie i widzę wszystkie zagrożenia, a jak ktoś jest optymistą i ciągle się głupio ze wszystkiego cieszy, to znaczy tylko, że jest idiotą".

Myślę, że twój chłopak może właśnie tak się czuć - uważać, że jest po prostu z natury pesymistą, ze taki był, jest i będzie, i nie potrzebuje wcale żadnego leczenia, bo jego pesymism jest "normalny". Nie napisałaś, czy twój chłopak wie cokolwiek o swojej chorobie (tzn. czy rozumie, na czym ona polega, a nie tylko wie jak się nazywa), kiedy tę chorobę stwierdzono, czy próbowal się kiedyś leczyć, jak długo choruje i jak traktuje dystymię. Co właściwie ci powiedział o swojej chorobie, skąd wie, ze jest chory? Czy znałaś go już, zanim zachorował, czy też znasz go tylko jako dystymika?

Jeśli mogę coś doradzić, to ja bym się odwoływala do jego życia sprzed czasu, gdy zachorował. Prawdopodobnie pamięta swoje życie kiedy dużo rzeczy go cieszyło, kiedy nie był ciągle zmęczony, miał poczucie sensu itp. Spróbuj go przekonać, że dzięki leczeniu znowu będzie tym zadowolonym człowiekiem, jakim kiedyś był.
Moim zdaniem to ważne, żeby uświadomić, że smutek i brak odczuwania przyjemności nie są cechą jego charakteru, ale czymś obcym, i że jego charakter jest tak naprawdę inny. Inaczej leczenie może powodować strach, bo dystymik - postrzegający smutek jako stałą i ważną część siebie - może uznać, że kiedy mu się ten smutek zabierze, to zabierze mu się część jego "ja", część jego osobowości.
Jeśli chcesz się odwoływać do waszej sytuacji i do tego, że jest ci z nim ciężko, to rób to delikatnie, bo inaczej wbijesz go w poczucie winy, ale niekoniecznie skłoni go to do leczenia, raczej do użalania nad samym sobą. Spróbuj na początek tłumaczyć, że ty sobie jakoś z tym poradzisz, ale widzisz jak on się męczy i że wcale tak być nie musi.
Nie odpuszczaj i staraj nie zrażać się odmowami.

Inna metoda to po prostu "wiercenie dziury w brzuchu", tak żeby w końcu dla świetego spokoju poszedl do lekarza. Jeśli jak zdarta płyta będziesz powtarzać, żeby poszedł do lekarza (mów "lekarz" a nie "psychiatra" - lepiej brzmi), to może w końcu będzie miał dość, pójdzie, zacznie brać leki - no i jest szansa, że sam zauważy, że mu pomogło (o ile oczywiscie psychiatra "wstrzeli się" z dobrymi lekami). O ile chodzenie na psychoterapię "na odwal się" nie ma sensu, to leki działaja nawet jeśli pacjent jest im niechętny.
bisbis
 
Posty: 11
Dołączył(a): 24 lut 2009, o 21:05

Postprzez kaśku » 25 mar 2009, o 01:10

moze zbyt mocno to zabrzmi, ale zycze powodzenia w zmienianiu i przkonywaniu swojego chlopaka zeby sie zechial zmienic, dystymia to jest ciecki orzech do zgrycienia, on sam przede wszystkim musi zrocumiec co to jest dystymia i czy mu ona w zyciu przeszkadza, i chciec sie zmienic, z doswiadczenia wiem, ze rozczulanie sie nad dystymikiem tylko mu szkodzi, dystymia jest jak uspienie, mocny power, albo kopniak moze tu tylko pomoc, przede wszystkim to jemu dystymia musi zaczac przeszkadzac, jesli tak bedzie to cos z tym zrobi, a tobie zycze cierpliwosci, mojej terapeutece czesto tej cierpliwosci brakowalo, a miala mnie tylko przez jakies 2godz tygodniowo na wylacznosc ;)

nie pisze tego wszystkiego zeby ciebie zniechecic, czy tez rozwiac twoje nadzieje, sama jestem dystymiczka od wielu lat, na chwile obecna dystymia bardzo mi przeszkadza, wiec jestem w stanie naprawde bardzo sie zmobilizowac zeby zyc normalnie tak jak inni, a nie w ciaglym poczuciu zmeczenia, beznadziejnosci, bezsensownosci, marazmie, depresyjnosci, braku umiejetnosci radzenia sobie z najmniejszymi niepowodzeniami, czy sytuacjami wymagajacymi odemnie zaangazowania a co za tym idzie wysilku,
moja determinacja bardzo duzo udalo mi sie zmienic, coraz mniej robie z siebie ofiare losu, z wypisanym na twarzy "przepraszam ze zyje", wiec chciec to moc :usmiech2:
choc moze sie wydawac ... dystymia to nie koniec swiata, ja mialam jeszcze polaczenie z osobowoscia z pogranicza ....

pozdrawiam
kaśku
 
Posty: 706
Dołączył(a): 15 lis 2007, o 21:42

Poprzednia strona

Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 460 gości

cron