annai, dobrze że twój chłopak ma ciebie - nie każdy dystymik ma kogoś, kto się o niego troszczy i go akceptuje. To bardzo ważne
A co do twojego pytania:
Wiesz z dystymią to jest tak, że jak jesteś chora to bardziej tę chorobę traktujesz jako element swojego charakteru. Wydaje ci się, że po prostu jesteś bardziej ponura niż inni ludzie, że taka już jesteś. Pamiętaj, że dystymia - żeby mogła być stwierdzona - musi trwać co najmniej 2 lata, a przez tak długi czas można się w pewien sposób przyzwyczaić do takiego a nie innego postrzegania świata. Zaczyna się zapominać, że kiedyś było się inną osobą - zwłaszcza, jeśli zmiana następowala powoli, niezauważalnie, np. w czasie okresu dojrzewania.
Z takiego postrzegania swojej choroby wynika nieraz pewne poirytowanie postawą innych ludzi, ktorzy uwazają, ze z dystymikiem jest coś nie tak. No bo skoro "taka/taki już jestem, taki mam charakter", to czemu się ktoś przyp*** i wysyła cię do psychiatry. Myślisz sobie wtedy "robią ze mnie wariata, a jestem przecież normalnym pesymistą". Własny pesymizm można też postrzegać jako cechę poniekąd wartościową: "martwię się, bo myślę racjonalnie i widzę wszystkie zagrożenia, a jak ktoś jest optymistą i ciągle się głupio ze wszystkiego cieszy, to znaczy tylko, że jest idiotą".
Myślę, że twój chłopak może właśnie tak się czuć - uważać, że jest po prostu z natury pesymistą, ze taki był, jest i będzie, i nie potrzebuje wcale żadnego leczenia, bo jego pesymism jest "normalny". Nie napisałaś, czy twój chłopak wie cokolwiek o swojej chorobie (tzn. czy rozumie, na czym ona polega, a nie tylko wie jak się nazywa), kiedy tę chorobę stwierdzono, czy próbowal się kiedyś leczyć, jak długo choruje i jak traktuje dystymię. Co właściwie ci powiedział o swojej chorobie, skąd wie, ze jest chory? Czy znałaś go już, zanim zachorował, czy też znasz go tylko jako dystymika?
Jeśli mogę coś doradzić, to ja bym się odwoływala do jego życia sprzed czasu, gdy zachorował. Prawdopodobnie pamięta swoje życie kiedy dużo rzeczy go cieszyło, kiedy nie był ciągle zmęczony, miał poczucie sensu itp. Spróbuj go przekonać, że dzięki leczeniu znowu będzie tym zadowolonym człowiekiem, jakim kiedyś był.
Moim zdaniem to ważne, żeby uświadomić, że smutek i brak odczuwania przyjemności nie są cechą jego charakteru, ale czymś obcym, i że jego charakter jest tak naprawdę inny. Inaczej leczenie może powodować strach, bo dystymik - postrzegający smutek jako stałą i ważną część siebie - może uznać, że kiedy mu się ten smutek zabierze, to zabierze mu się część jego "ja", część jego osobowości.
Jeśli chcesz się odwoływać do waszej sytuacji i do tego, że jest ci z nim ciężko, to rób to delikatnie, bo inaczej wbijesz go w poczucie winy, ale niekoniecznie skłoni go to do leczenia, raczej do użalania nad samym sobą. Spróbuj na początek tłumaczyć, że ty sobie jakoś z tym poradzisz, ale widzisz jak on się męczy i że wcale tak być nie musi.
Nie odpuszczaj i staraj nie zrażać się odmowami.
Inna metoda to po prostu "wiercenie dziury w brzuchu", tak żeby w końcu dla świetego spokoju poszedl do lekarza. Jeśli jak zdarta płyta będziesz powtarzać, żeby poszedł do lekarza (mów "lekarz" a nie "psychiatra" - lepiej brzmi), to może w końcu będzie miał dość, pójdzie, zacznie brać leki - no i jest szansa, że sam zauważy, że mu pomogło (o ile oczywiscie psychiatra "wstrzeli się" z dobrymi lekami). O ile chodzenie na psychoterapię "na odwal się" nie ma sensu, to leki działaja nawet jeśli pacjent jest im niechętny.