lecę w dół bo...
zaczyna mi się śni, budzę się z jego dotykiem i jego ustami na sobie, niemal czuję zapach
wstaję i czuję jadłowstręt, światłowstręt, życiowstręt ... a tu córeczka uśmiechnieta przybiega i przytula się a ja czuję, że przeze mnie nie może przytulić się do ojca i matki razem, że już tego nigdy nie zazna:((
lecę w dół bo czytam wątek oli i widzę że minąl u niej rok a nadal strasznie kocha - ROK to dla mnie jak lata świetlne w chwili obecnej
To jak zmierzenie się z wyrokiem, na który nikt cię nie przygotował.
Zaczynam analizować, krok po kroku przemyśliwać co mogę jeszcze zrobić a czego już nie mogę i wciąż dochodzę do tego samego strasznego i przygnębiającego wniosku - ŻE NIC NIE MOGĘ....
Chyba tego właśnie świadomośc tak strasznie rozrywa mnie na kawałki - świadomość stania w miejscu, choć czas płynie przecież, świadomośc własnej niemocy wobec mojego życia i rzeczy które mnie spotykają.
Zadawanie sobie tego pytania - CO ROBIĆ BY ZATRZYMAĆ TEN ROZWÓD, BY ZATRZYMAĆ JEGO??? nie pozwala mi normalnie kroczyć pośród ludzi. Idę i myślę, siedzę i myślę, jadę i myślę, płaczę i myślę.
Wołam o jakąś odpowiedź ale z nikąd nie mam odpowiedzi - i wiem że na te pytania nikt mi jej nie udzieli
((
Czuje jak cenny czas bycia razem, bycia odziną, bycia przy wspólnym stole przelatuje mi przez palce, przecieka choć mocno je zaciskam, niemal do krwi...
Nie chcę ciagle czuć ze żyję tylko dlatego ze odczuwam ból...
Bo tylko tyle terz odczuwam - nic oprócz bólu i niemocy