Zaczne od tego, ze przede wszystkim zadaje sobie pytanie – czy ja przypadkiem nie szukam “dziury w calym”?
Wydawalo mi sie dotychczas, ze jestem kobieta w miare samodzielna i niezalezna – mam 30 lat, od 10 mieszkam sama – w tym czasie mieszkalam w 3 europejskich krajach studiujac i pracujac jako architekt… Ogolnie, pomimo mojej niesmialosci i byc moze nie do konca ugruntowanego poczucia wlasnej wartosci, okreslilabym sie jako osobe spelniona i ciekawa zycia. A przede wszystkim niezalezna.
Do czasu… Trzy lata temu przyjechalam do Wloch – dostalam propozycje pracy w nieduzej (ok.10 osob) pracowni. Nauczylam sie jezyka, pracowalam nad ciekawymi projektami etc… Lecz nie udalo mi sie stworzyc grona bliskich znajomych (troche ze wzgledu na czas jaki spedzam w pracy, troche ze wzgledu na tutejsza mentalnosc). Byc moze ma to znaczenie w dalszej czesci historii……
Mniej wiecej rok temu poznalam w pracy mojego obecnego chlopaka. Chyba pierwszy raz ktos mi sie spodobal bez zadnego “ale” i stopniowo, ale bez wiekszych obaw, weszlam w ten zwiazek…..
I od tego czasu zyje w ciaglej niepewnosci jutra!
Mam wrazenie, ze nie mam zadnej mozliwosci ruchu, zadnego zabezpieczenia na wypadek porazki, a on, choc ze mna jest, nie daje mi poczucia stabilnosci…. A przynajmniej mam takie wrazenie w zwiazku z jego trudnoscia wyrazania uczuc..
Zyje ze swiadomoscia, ze jakby cos poszlo “nie tak”, bede zmuszona w swoim zyciu zmienic dokladnie wszystko: prace (pracujemy razem w malym gronie), a co za tym idzie pewnie miejsce zamieszkania (kraj?), budowac wszystko od nowa, bo przeciez po tylu latach nie mam juz gdzie i do kogo wracac.....
Czuje sie zablokowana w tej sytuacji….. I tak juz od prawie roku.... Nie wiem co robic.