witam mam problem... miałam
proszę pomóżcie... wyjaśnijcie jak mam na to patrzeć...
otóż jakiś miesiąc temu poznałam fantastycznego chłopaka i stało się to, czego nigdy wcześniej nie spodziewałabym sie po sobie - po kilku dniach znajomości wylądowaliśmy w łóżku. Myslałam że to się skończy, ale okazało się że on pisze do mnie i zaczęliśmy widywać się codziennie. Był trochę rozdarty bo twierdził że teraz nie może mieć dziewczyny, (i był tego pewny) ale nawet pewnego dnia powiedzielismy sobie, że spróbujemy, nie będziemy spotykac sie z innymi i nazwaliśmy siebie parą.
wszystko szlo dobrze, raz spotkaliśmy się na chwilę z jego przyjaciółmi i powiedział, że bardzo mnie polubili. Zawsze do tej pory spotykalismy się u niego ale nie wychodziliśmy gdzieś "na miasto".
dodam że jestem wesołą dziewczyną lubiącą zabawę ale mam też taką stronę osobowości która jest nieśmiała i bardzo rozważna, zastanawiająca się nad ważnymi tematami i nad życiem; drugi raz jestem roztrzepana i trochę zagubiona, zwłaszcza że znalazlam się ostatnio w nowym środowisku i potrzebowałam pomocy kogoś "na miejscu" której on mi chętnie udzielił.
ostatnio pierwszy raz wyszliśmy do klubu, w którym byli jego przyjaciele. Ponieważ on zajmował się organizacją przyjęcia, musiał mnie na "chwilę" czyli na dwie godziny z samego początku opuścić i zająć się biletami. Przedstawił mnie swoim dwóm przyjaciołom i zostawił. Cóż, porozmawiałam sobie z nimi chwilę, ale trudno mi bylo nawiązać z nimi taką nic porozumienia, zwłaszcza że byli sporo starsi ode mnie no i pierwszy raz ich widziałam na oczy... zaczęłam tańczyć... siedziałam tam prawie dwie godziny i mi się trochę nudziło więc ze dwa trzy razy poszłam mojemu "poprzeszkadzać" tzn. zobaczyć co u niego, zagadnąć no i powiedzieć, że muszę już spadać na inną, umówioną wczesniej imprezę (o kórej on wiedział już tydzień wczesniej że miałam na początku wpaść do niego a potem iść)
na pożegnanie przytuliłam się i pocałowałam go.
nie zauważyłam żeby cos było nie tak, dodam że trochę sobie wypiłam i moje reakcje i zdolność postrzegania nie byly zbyt wyostrzone i wyczulone. nie było jednak tak że się zataczałam lub było mi niedobrze albo że robiłam jakieś głupoty. Normalnie mogłam chodzić i tańczyć tylko mój humorek był "bardzo dobry"
poszłam na tamtą imprezę a jak mi się znudziło zadzwoniłam że wrócę i wróciłam i wtedy odwiózł mnie do domu, w tym czasie byłam już dość zmasakrowana tymi nocnymi wędrówkami, było mi zimno i byłam zmęczona.
myslalam że wsystko jest w porzadku, ale on następnego dnia zachowywał się chłodno i jakby mu nie zależało na mnie. nie odzywaliśmy się dwa dni do siebie, ja czekałam na jego ruch. w końcu napisal i oznajmił że musimy porozmawiać.
Kiedy do mnie przyszedł, wiedziałam że na nic dobrego się nie zanosi, ale podejrzewwałam że chodzi o coś innego, więc kiedy wyłuszczył sprawę piątkowego wieczoru byłam zszokowana, bo w życiu bym nie wpadłam że o coś takiego może się rozchodzić.
Powiedział mi że w piątek zobaczył inną "mnie" niż do tej pory i ta "ja" mu się nie podobała.
Że źle wspomina tamten wieczór i że straciłam dla niego twarz jako kobieta.
Na początku był szok, potem się zbuntowałam bo w moim zachowaniu nie potrafiłam dopatrzyć się jakichś karygodnych zachowań... owszem trzeźwa nie byłam, ale generalnie pamiętam co robiłam i mogę stwierdzić, że ani nic głupiego nie powiedziałam do jego znajomych, ani nie wiem, nie wywaliłam się na środku, ani żadna taka akcja...
Poprosiłam go żeby mi wytlumaczył - ale on powiedział, że to nie było nic konkretnego, tylko takie małe drobne zdarzenia, zachowania które jak zebrał do kupy to generalnie się mu nie spodobały.
A to że byłam już w bardzo "dobrym humorze", a to że go przytuliłam i pocałowalam, choć on nie akceptuje takiego zachowania publicznie (nie wiedziałam o tym), a to że on miał już schodzić z kasy i iść się bawić, a ja - nie wie czy specjalnie czy nie - akurat wtedy mu powiedziałam, że wychodzę.
A to właśnie że wyszłam, i chodziłam sama po nocy, a to niebezpieczne, że jestem nieodpowiedzialna i bezmyślna.
A to, że zadzwoniłam z obcego numeru i chciałam wracać teraz a on nie miał jak po mnie podjechac w tej chwili - i że zdecydowałam się z powrotem wracac do niego sama w nocy;
a to że niby jego znajomi powiedzieli mu, że bardzo fajnie im się ze mną rozmawiało i że jestem bardzo sympatyczna - ale on wie, ze przeciez nie powiedzą mu prawdy;
a to że ogólnie w życiu jestem roztrzepana i wszystko załatwiam na ostatnia chwilę;
a to że sobotnia wycieczka była nieudana i miałam pretensje że nie mozemy znaleźć kibla (bzdura, zadnych pretensji...) a on nie lubi narzekania
a to że w piątek chciał jeszcze zostać w klubie a ja chciałam wracać...
Ogólnie, ze w piątek została na mnie taka "rysa" której on nie moze zmazać i powinniśmy przestać się spotykać.
Dla mnie to był szok, najpierw trochę ironicznie to wzięłam, że jak moze reagować w ten sposób i tak restrykcyjnie na ten wieczór. Ale on był nieugięty. Nasza rozmowa trwała 3 godziny i nie doszliśmy do żadnego porozumienia. On mnie nie chciał zrozumieć, a ja jego nie potrafiłam... ale w miarę naszej rozmowy dotarło do mnie coś okropnego - przez ten głupi miesiąc, choć z założenia mieliśmy się nie angażować, bo on miał inne plany, ja bardzo się w nim zakochałam... właśnie wtedy doszło to do mnie, ze nie chcę spędzać czasu bez niego, że chcę ciągle przy nim przebywać i doświadczać nowych rzeczy, że jestem ślepa nie tylko na innych męzczyzn, ale i na przyjaźnie które mogłabym teraz nawiązywać bo na to jest teraz pora w moim życiu (wyjechałam na wymianę)
Że to inne nic mnie nie interesuje, jeśli ma być bez niego...
Powiedziałam mu to - ale on zdawał sobie z tego sprawę. Spytałam co do mnie czuł - do piątku. Odpowiedział, że poznawał mnie. Że nic nie wykluczał, był ciekawy mnie. Ale po tamtej imprezie coś w nim "pękło" i już... nie chce mnie dalej poznawać. Że ta rysa która pozostała, może zostać polakierowana, spłycona, ale nie zniknie i zawsze będzie. I że walka podjęta przeze mnie byłaby tylko walką z mojej strony, bo on by się nie wysilał.
Nie zgadzałam się, przyznałam że ja nie widzę nic w moim zachowaniu strasznego ale jeśli mu to nie odpowiada, nigdy więcej nie będę się w ten - opisany z mozołem - sposób zachowywać, że nie jest to dla mnie problem, że jeśli coś mu nie pasowało, mógł mi powiedzieć wtedy, że dla mnie podstawa jest rozmowa i ja chętnie się dostosuję, skoro jest związek to jest już "my" a nie "ja" i że trzeba się do partnera dostosowywać.
On mi na to, że kazdy jest odpowiedzialny za swoje czyny i nie zamierza mnie wychowywać, bo to jest po prostu "męczące", nie chce mnie zmieniać ani nie chce żebym ja się zmieniała "na siłę", dla niego, bo mam się zmieniac dla siebie.
Nie rozumiem takiego podejścia, przecież dla mnie nie byłoby problemem, żebym zachowywała się następnym razem bardziej "stonowanie", picie alkoholu tez nie jest dla mnie ważne (co więcej od tygodnie czyli od naszego rozstania, z obrzydzeniem myśle o alkoholu i nie mogę na niego patrzeć, bo co on nawyrabiał najlepszego)
Ponadto mam dopiero 21 lat i ciągle ewoluuję, zmieniam się na lepsze i wiem to i nie mam nic przeciwko takim zmianom...
ale on nie chce w tym uczestniczyć... straciłam twarz dla niego... najgorsze jest to, że przecież nie zrobiłam nic strasznego - ale dla niego to było takie straszne właśnie... on mi na to, że skoro się nie rozumiemy, to tym bardziej potwierdza że trzeba się rozstać.
Poza tym on mi mówił wczesniej że jest "złym człowiekiem" i nie zamierza się zmieniać, choć ja mu nie wierzyłam i myslałam, ze może go zmienię... że mogę nazywać go egoista i draniem - trudno.
Powiedziałam że nie będę go tak nazywać, skoro sam do tego doszedł.
Nawet miałam wrażenie, że trochę się chełpi tym, ze mógłby byc takim draniem... bez sensu.
Dla mnie jest niepojęte, że on nie moze mi wybaczyć tego, jak zachowywałam się w piątek, choć obiecałam, że już tak nie będzie, jeśli mu sie to nie podoba... to nie jet zabieranie mojej "integralności" czy charakteru, bo ja mam wiele twarzy i wiele zachowań, ale niektóre są dobre a niektóre złe, a złe są po to, by je eliminować, więc mogłabym wyeliminować to wg niego "złe", moze ma rację, może źle się zachowywałam... ale on nie chce tego przyjąć
Nie wiem, jak to si stało, że tak bardzo mimowolnie się zakochałam w nim w tak krótkim czasie...
Dodam, że on też lubi wypić i nawet opowiadał mi, jak ostatnio porzygał się u koleżanki - ale jak dodał, potem zadzwonił i powiedział "przepraszam" a ja nie rozumiem że źle zrobiłam, a teraz to za późno bo widzi, że przyznaję się do błędu tylko by ratować to co było między nami, nie dlatego ze to rozumiem, ale dla niego wyłącznie.
Jego przyjaciele też nieraz zaliczają "wpadki" - ale on stwierdził że ZACHOWYWALI SIĘ INACZEJ NIŻ JA
Pomocy... on już definitywinie zakończył ten związek... chce utrzymywać kontakt koleżeński, bo mówi że nie przeszkadza mu moje zachowanie jako koleżanki, ale nie chce takiego widzieć u swojej dziewczyny i nie chce ryzykować, że takie cos przydarzy mu się w przyszłości.
I jeszcze zapytałam czy tak łatwo może skreślić to co było między nami przez ten miesiąc, że przecież poznał moja prawdziwą twarz przez ten miesiąc, to byłam ja i taka jestem. Taka też będę a to co było w klubie nie powtórzy się. Czy naprawdę chce tak skończyć i skreślić ten związek?
To się usmiechnął i powiedział że za bardzo NIE MA CZEGO kończyć.
Prosze powiedzcie, czy miał rację... czy to normalne, że tak szybko można się zrazić... juz od tygodnia się obwiniam. Zastanawiam się, czy jeszcze raz z nim nie porozmawiać, powstrzymują mnie resztki godności.
Choć i tak chyba za bardzo się przed nim płaszczyłam podczas tej rozmowy, a nic to nie dalo.