Witam serdecznie,
Jestem tu nowa i ciesze sie, ze trafilam w to miejsce. Minione kilka godzin spedzilam na czytaniu Waszych postow... Ucieszyl nie fakt, ze wspieracie sie nawzajem. Moze i ja odnajde tu pokrewna dusze?
Mam 24 lata i od roku jestem zwiazana z..miloscia mojego zycia. Przynamiej tak to wygladalo na poczatku. Od pol roku mieszkamy razem. On przeprowadzil sie do miasta ktorego nie cierpi (Wawy) ze wzgledu na mnie. Szukal pracy i powoli..odnalazl sie tutaj...a ja sie zgubilam.
Moj mezczyzna z wyksztalcenia jest pedagogiem specjalnym, ktory wprost uwielbia dzieci i chce z nimi pracowac. I tu pojawia sie pierwszy problem. AP jest w wiekszosci zenska uczelnia stad moj ukochany po prostu ma wiele kolezanek... Nie umiem sobie do konca z tym poradzic. Nie umiem tego zaakceptowac bo widze, jakie sa reakcje kobiet na jego widok. Ma w sobie to "cos", taka delikatnosc i otwartosc na innych, ze przyciaga do siebie ludzi. Cieszy mnie to, ale z drugiej strony doluje. To nie jest tak,ze jestem zazdrosna o kazda kolezanke (znam je) ale sa i takie, ktore niestety, pomimo ze wiedza ze mezczyzna jest zakochany, manipuluja, pisza, dzwonia i kombinuja...Ostatnia sytucja: "rozmawialam" (wliczajac klotnie) z nim na temat jedej z jego dobrych znajomych. Kilka lat temu, cos pomiedzy nimi zaiskrzylo, lecz on nie chcial byc z ta osoba. I teraz ta osoba...zaczyna mieszkac w naszym zwiazku. Dzwoni, ciagle potrzebuje jakiejs pomocy badz wyglasza na moj temat jakies dziwne opinie, ktore moj facet mi przekazuje. Mnie to przeroslo.. I zaczelam sie zastanawiac nad sensem naszego bycia razem. I co? nagle okazuje sie, ze ta kobieta(28l na karku jak widac nie swiadczy o dojrzalosci)daje wyraznie mu do zrozumienia, ze chce czegos wiecej. On ze zdziwieniem pzreciera oczy i bum. "Przeciez traktowalem ja jak kolezanke". "Mialas racje"...mialam...a on wmawial mi przez 4 miesiace, ze jestem niedojrzala emocjonalnie i mam jakies problemy z przeszloscia.(de facto mam...) Meczy mnie to, bo nie czuje sie bezpieczna w tym zwiazku. Czesto one sa powodem naszych klotni...wowczas pada wiele przykrych slow, ktore jeszcze bardziej obnizaja moje poczucie jakiejkolwiek wartosci. Jestem zazdrosna...i wprost zaborcza. Nie umiem sobie z tym poradzic. Gdy z nim rozmawiam, on zapewnia mnie, ze dla niego licze sie tylko ja i ze nic mi nie zagraza. i co z tego, skoro ja tego nie czuje? Czulam..do pewnego momentu, a potem poczulam sie jak kropelka wody w morzu. Zdaje sobie sprawe, ze pzreasadzam, ale wizje w mojej glowie nie daja mi spokoju. Powoduja ze z dnia na dzien czuje sie gozrej z sama soba. Tak jakbym nie mogla sobie ufac do konca, nie mogla wierzyc w to co czuje. A czuje zazdrosc, zagrozenie...ciagle.I zawsze tak bylo. Po prostu "tak mialam".
Podjelam kolejny raz decyzje dotyczaca psychoterapii....Od wrzesnia. Potrwa to dlugo.I nie wiem co w miedzyczasie.To jest najgorsze! bede nadal meczyc sie ze swoiimi myslami, nadal bede nierozumiana...krytykowana..a to boli..
Poradzcie, prosze, podtrzymajcie mnie na duchu. Czuje sie u progu cierpliwosci...Uwieziona w otchlani swoich chorych mysli