...samotność. A w moim życiu zaczyna się właśnie okres wielkich zbiorów.
Gdybym był Pinokiem, mógłbym zapewne otworzyć tartak. Mam taką wstrętną cechę charakteru - notorycznie kłamię. Ze wstydu czy strachu, zwał jak zwał - najczęściej gdy boję się że mówiąc prawdę nie spełnię jakichś oczekiwań które słuchacz ma wobec mnie lub opowiadanej przeze mnie historii. I to najpierw kłamię, a potem dopiero przychodzi refleksja - przecież nie musiałem, nic by się nie stało, nic mi nie groziło. Tylko wtedy już włącza się kolejna fala wstydu, tym razem przed wydaniem się kłamstwa - i brnę dalej, konstruując fikcyjną rzeczywistość i piętrząc kłamstwo na kłamstwie, żeby uniknąć zdemaskowania.
Gdybym jeszcze był wrednym, spiskującym draniem, który świadomie manipuluje i oszukuje ludzi ku własnej korzyści - byłbym w stanie się zrozumieć (choć pewnie nie polubić). Ale ja to robię zupełnie odruchowo i poza własną kontrolą, w sytuacjach kiedy mi to nic nie daje, a szkodzi.
No i właśnie w wyniku piętrzenia się kolejnych kłamstw, niedomówień, niedopowiedzeń, uników - lada moment, może już w ten weekend, stracę kontakt z rodzicami. Chodzi o studia - w pewnym momencie zabrakło mi motywacji, nie czułem się dobrze w tematyce tych studiów, i zawaliłem termin magisterki. Dostałem "z automatu" przedłużenie, ale zamiast robić pracę w tym terminie, rzuciłem się do szukania pracy, postanawiając najpierw się "postawić na nogi" finansowo (do niedawna, wstyd przyznać, byłem na ich wikcie - teraz zarobiłem dorywczo tyle że starczy do wiosny, ale znów jestem bez pracy i znów szukam), a dopiero potem decydować, czy chcę wracać na studia.
Ale wstydziłem się przyznać rodzicom i na pytania "co z pracą" odpowiadałem, że trudna, że powoli brnę do przodu, że mam przedłużenie na pół roku, że w tym czasie zdążę... oczywiście nie zdążyłem. Teraz to wyjdzie, i wyjdzie fakt że w sprawie która dla moich rodziców jest niesamowicie ważna (dużo bardziej dla nich niż dla mnie), okłamałem ich. Łatwo przewidzieć, jakie będą skutki... jak w tytule wątku.
Skrzywdziłem ich i konsekwencje poniosę, nie ma zmiłuj. Ale chcę - szczerze, choć to słowo w moich ustach brzmi zabawnie - wyzwolić się z tego cholernego nawyku mówienia nieprawdy. Niechbym nawet stracił wszystkich, którzy byli mi kiedykolwiek bliscy - a stracę tak czy inaczej, bo wszyscy znali mnie takiego, jakiego się im namalowałem - ale mieć możliwość zaczęcia od nowa, zbudowania sobie jakiegoś skromnego życia opartego na prawdzie, choćby nieatrakcyjnej. Tylko, cholera, jak?