Jakiś czas temu założyłam wątek "mężczyzna po rozwodzie" - otrząsnęłam się z tej historii, postanowiłam potraktować ją jako lekcję na przyszłość. Poznałam innego mężczyznę i tu zaczyna się nowa story i zaczęłam się nad sobą naprawdę zastanawiać, czy jest ze mną coś nie tak....podeszłam ostrożnie, to on zabiegał, dzwonił, pisał. Po 3 tygodniach zaczęło mi naprawdę zależeć i dałam to delikatnie do zrozumienia, odwzajemniając zainteresowanie. No i tu zaczęły się schody - on skolei zaczął się wycofywać, niby wszystko było jak zawsze ale czułam że coś jest inaczej. Wczoraj mieliśmy rozmowę, sam ją zaczął, tłumacząc powód swojego asekuracyjnego zachowania: w zeszłym roku był z kimś i za jego sprawą to się rozpadło, przez jego niezdecydowanie, niepewność, natomiast cały czas go to męczy i chce być szczery ze mną, że nie wyleczył się jeszcze do końca, napomknął coś o wyjasnianiu tamtej sprawy. I na ten moment nie jest w stanie dać mi nic więcej z siebie poki nie będzie czystej sytuacji, bo nie chce na dwa fronty. Ale chce żeby nic się teraz nie zmieniło, cieszy się że mnie poznał, że chce dalej się ze mną spotykać, rozmawiać.
To kolejny przypadek gdy ktoś stwierdza, że jednak nie, w momencie gdy mi zaczyna zależeć. Nie wiem co mam teraz zrobić, cały czas jesteśmy w kontakcie, zależy mi ale też nie wiem czy ja za bardzo nie będę w to brnąć, w sensie że się zaangażuję a on nie. Z tamtą kobietą widział się ostatni raz w zeszłym roku, nie rozumiem co to znaczy że on czeka "aż się wyjaśni sytuacja". Pewne jest jedno jak dla mnie- on mnie nie chce. Wg niego - twierdzi, że nie znamy sie jeszcze dobrze, krótko (tu sie zgadzam), że też jest ostrożny, wymienia moje cechy, które mu się we mnie podobają, ale coś mi mówi, że to takie gadanie "na osłodę" jednego faktu.
Co zrobić w momencie takim nic? Zająć się sobą? Nie interesować się? Nie odzywać? Czy przeciwnie, być w pobliżu, czekać, czy co...walczyć? jak?