jestem nowa i mam problem (jak każdy). Pozdrawiam wszystkich

Problemy z partnerami.

jestem nowa i mam problem (jak każdy). Pozdrawiam wszystkich

Postprzez bulkaZmaslem » 19 sty 2009, o 23:06

Na początek chciałam powiedzieć, że jest to mój pierwszy raz tutaj bo właśnie się zarejestrowałam więc witam wszystkich :) już jakiś czas czytałam wiele tematów na tym forum i wydaje mi się, że piszecie bardzo ciekawie, a przede wszystkim daecie wyczerpujące odpowiedzi co jest bardzo miłe :) Pisałam kiedyś na pewnym forum o samotności, ale tam ludzie nie byli tacy otwarci, co jeszcze bardziej zniechęcało mnie do wszystkiego, zamiast pomagać.
Właściwie, mam wiele problemów, z psychiką, depresją, ogólnie ze sobą, ale postanowiłam zacząć od takiego tematu na początek... prawda jest taka, że bardzo potrzebuję poprostu się wygadać (pewnie jak większość tu), i poczytać jakichś odpowiedzi...nawet negatywnych, ale żebym mogła zobaczyć jakiekolwiek zainteresowanie moją osobą.

A więc moja historia jest baaardzo długa, dlatego skupię się tylko na jednym temacie (a przynajmniej się postaram hihih). Mój problem w związkach (zarówno w obecnym, jak i wcześniejszych) polega na tym, że nie wierzę w miłość partnerską, nie wierzę, że mogę być z kimś na całe życie. Jest to dość dziwne w moim przypadku, bo jestem nadzwyczaj wrażliwą i uczuciową osobą, lubię romantyczność itp... Poza tym aktualnie zachowuję się jakbym była nieprzeciętnie zakochana, a znamy się ok 1,5 roku. Wydaje mi się, że go kocham, jest mi czasem cudownie, a czasem go nienawidzę (no, ale to już inna sprawa). Jak już pisałam, za długo by gadać o wszystkim.... :P
W każdym razie jest mi z nim całkiem ok, ale mimo wszystko nie wyobrażam sobie, żebyśmy mogli być dłużej. Wierzę, że istnieje pożądanie, zauroczenie, ale żeby kochać obcego człowieka do końca życia (bo uważam, że miłość jeśli istnieje to na całe życie), to już dla mnie za dużo. Dla mnie miłość może być do dziecka, rodziny....kocha się ją bezwarunkowo i zawsze. a związki partnerskie przeważnie się rozpadają, albo przeradzają się w zwykłe przyzwyczajenie. Dlatego wysnuwam wniosek, że miłość między dwojgiem obcych ludzi istnieć nie może. (albo przynajmniej między mną a kimś innym). Wiem, że wiele ludzi powie, że jestem głupia, albo że zwariowałam, ja sama się sobie dziwię i bardzo chciałabym myśleć inaczej. Niestety nie potrafię, a to niszczy mnie, niszcvzy całe pojęcie o szczęśliwej przyszłości, bo przecież z poczuciem, że jest się z kimś tylko z przyzwyczajenia nie można być szczęśliwym!
Pewnie ktoś mi powie, że poprostu nie poznałam "tego" właściwego... myślę, że to nie to, ja poprostu nawet z ideałem nie wyobrażam sobie być :D Czasem wydaje mi się, że ma to coś wspólnego z rodzicami. Nie miałam zbyt dobrego przykładu miłości w rodzinie. Mnie oczywiście kochają bezgranicznie, ale siebie nie bardzo. Z tego powodu nie było zawsze przyjemnie w domu, no i mam taką świadomość, że są ze sobą tylko ze względu na rodzinę, i nie mieliby co ze sobą zrobić.

Jeśli wogóle są osoby które to przeczytały, to wybaczcie mi za takie zamotanie, może niezrozumiałe, ale starałam się :) i przepraszam że takie to długie......................a to i tak kropla w morzu tego co chciałabym napisać :/
bulkaZmaslem
 
Posty: 6
Dołączył(a): 19 sty 2009, o 22:33

Postprzez cvbnm » 19 sty 2009, o 23:43

mnie sie tez zdaje ze milosc nie istnieje.
jest jest najwyzsza forma - milosc matki do dziecka i odwrotnie, jak dla mnie.

moga istniec rozne jej przejawy... mozna jej doswiadczyc, w jakims stopniu...

podoba mi sie taki podzial, na
ludus
manię
Pragmę
i Agape

poza tym tez sadze ze moze przetrwac milosc (czyli jakies uczucie wyzsze) a nie przetrwac zwiazek, na zasadzie, ze kocham kogos, ale z nim nie jestem

mysle ze to wszystko jest sprawa wlasnego doswiadczenia

moje spojrzenie wynika z moich doswiadczen. 10 lat temu zupelnie inaczej odbieralam swiat, milosc, zwiazek i bliskosc. teraz mi sie zmienilo.

wiec do teg dodaj jeszcze zmieniajaca sie dojzrewajaca tozsamosc...

w sumie, najwazniejsze jest co sie aktualnie czuje, poniewaz, gdziekolwiek idziemy, zawsze jestesmy teraz. gdziekolwiek idziesz, czy w zwiazek na cale zycie czy tez na jakis czas, to i tak jestes TERAZ....

to jak w tej chwili doswiadczasz milosci, jak ja przezywasz jest najistotniejsze

wazne, aby zyc, czuc, czasem dac czas na refleksje, ... i byc obecnym tu i teraz.
cvbnm
 

Postprzez munsand » 20 sty 2009, o 11:28

He ja nadal wierzę w miłość, mimo obecnych przejść, które zna przedmówczyni.
Zaczęłam się jednak zastanawiać nad jej definicją. Czy to czasami nie jest tak, że mamy pewne wyobrażenie tego uczucia które tak naprawdę nigdy takie nie będzie, a swoich aktualnych uczuć do danej osoby nie chcemy nazwać miłością bo to ciągnie za sobą konsekwencje. Nic bardziej nie boli jak rana zadana od ukochanego, jak jego strata. Może to te nasze lęki i obawy powodują, że trudno jest nam jednoznacznie ocenić to co czujemy. Wiem, że sama w sobie wytworzyłam mechanizm, który stopniowo mnie zamykał przed moim mężem. Z racji jego choroby bałam się, że go stracę więc łatwiej przestać kochać wtedy nie będzie tak bolało. Teraz już wiem, że to nie działa.:)
munsand
 
Posty: 60
Dołączył(a): 13 sty 2009, o 23:10

Postprzez ewka » 20 sty 2009, o 12:02

A ja wierzę. Polecam baaardzo spokojne przeczytanie "Rozmowy o miłości" - Michela Quoista. Masz tutaj taki rodzynek tego autora, może dla zachęty?
_____________________________

Miłość

... to nie jest olśnienie miłością przed twarzą,
która nagle dla ciebie zaświeciła, bo prawdziwe piękno jest odblaskiem duszy, dusza zaś znajduje się po drugiej stronie rzeczywistości,
której szukasz z drżeniem.
Miłość... to nie oczarowanie żywą i bystrą inteligencją w słowach i pomysłach,
aby komuś się podobać, ponieważ inteligencja może błyszczeć tysiącem blasków, nie będąc autentycznym diamentem ukrytym w głębi duszy.

Miłość... nie jest uczuciem wobec serca bijącego bardziej dla ciebie
niż dla innych,
to nie jest zdziwienie, że zostałem wybrany bez powodu,
który by usprawiedliwiał to szaleństwo,
ponieważ serce może pewnego dnia wzruszyć się kimś innym,
a ciebie zostawić krwawiącego, płaczącego,
żeby nie umarła twoja miłość.

Miłość... nie jest chęcią opanowania, usidlenia przedmiotu twoich pragnień,
czy to serca, czy ciała, czy umysłu, czy też wszystkich tych rzeczy na raz,
ponieważ drugi człowiek nie jest "przedmiotem" i jeżeli
zabierasz go dla siebie, wówczas go pożerasz i niszczysz,
a kochasz tylko siebie, łudząc się, że kochasz bliźniego.
Olśnienie, oczarowanie, głód i dreszcze, uczucia i wybuchy pożądania,
to wszystko jest potrzebne i piękne w mężczyźnie i kobiecie,
ale tylko, by pomóc w miłości temu, który chce kochać.

Miłość... to uchylenie drzwi i szeroko otwarte okna,
to wiatr strącający w przepaść, to zew pełnego morza i szept Boga
zapraszający do wyjścia z twego zamkniętego domu,
aby iść ku tej, którą wybrałeś dla wypełnienia swego życia,
ponieważ kochasz ją i chcesz kochać...


:serce2:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez bulkaZmaslem » 20 sty 2009, o 13:15

Zdaję sobie sprawę, że większość osób wierzy w miłość, nawet jeśli przeżyło jakieś zawody... Mój problem polega na tym, że właśnie nikt mnie nie zranił, nikt mnie nie rzucił, poprostu odkąd pamiętam wątpię w jej istnienie, tak jak w istnienie Boga...
Zazdroszczę osobom które w to wierzą, jest im poprostu łatwiej....

Myślę też o innych, swoim zachowaniem ranię tę drugą połówkę. Może gdybym trafiała na "typowych" mężczyzn, którzy nie chcą się wiązać na stałe, to ja bym wtedy została zraniona i może by mnie to czegoś nauczyło. Niestety jakoś przyciągam do siebie tych, którzy kochają "po grób", a ja niestety tak nie potrafię. No i ranię, krzywdzę faceta, a bardzo tego nie chcę. Ale przecież nie mogę być z kimś bo nie chcę go krzywdzić. Byłaby to jeszcze większa krzywda. Najgorsze jest, że boję się panicznie o obecnego "ukochanego"... naprawde bardzo mi na nim zależy, ale czuję, że i to nie wyjdzie.

Może powinnam myśleć tylko o tym co jest teraz, ale jakoś nie potrafię. Martwię się o mojego chłopaka, o siebie, że nigdy nie będę spełniona...

Może faktycznie nie potrafię zdefiniować słowa miłośc, ale wydaje mi się, że to się poprostu czuje... ja czuję to przez jakiś czas, właśnie takie zauroczenie, pożądanie, ale to przechodzi i zostaje przyjażń, której ta osoba nie chce, bo oczekiwała ode mnie czegoś innego...
bulkaZmaslem
 
Posty: 6
Dołączył(a): 19 sty 2009, o 22:33

Postprzez bunia » 20 sty 2009, o 13:22

Zostan na jakis czas sama.....moze to jest sposob......wydaje mi sie z tego co piszesz ostatnoi,ze na razie to nie Twoj czas.....ale jestem przekonana,ze Cie dopadnie :wink: ....w najbardziej nieoczekiwanym momencie :D
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez cvbnm » 20 sty 2009, o 13:23

jesli milosc jest czyms co jest nieznane, gdzies daleko, niemozliwe,... to pozostaje wiara
wiara, wg mnie jest rowniez niemozliwa (bo wiara ma przenosic gory, a jakos nie znam ludzi ktory przenosza gory, stad wniosek, ze nie wierza)

dlatego napisalam nie istnieje, ... albo cos jest albo nie ma.

mnie bardziej interesuje czy ona teraz jest, i jaka jest wiec jesli jest to tylko jako doswiadczenie, a nie wyobrazenie.

lektura ktora ja czytam to

http://www.jkrishnamurti.republika.pl/wolnznan10.htm
cvbnm
 

Postprzez bulkaZmaslem » 20 sty 2009, o 14:05

Bunia, jak mogę zostać sama, skoro wydaje mi się narazie że nie potrafię bez niego życ? jest to mój jak narazie najlepszy związek, może dlatego, że nie widujemy się codzień, a raczej żadko bo dzieli nas ponad 300 km :) czasem wydaje mi się, że to już to, ale zaraz później jednak są obawy i przekonanie, że mnie na to nie stać.....
bulkaZmaslem
 
Posty: 6
Dołączył(a): 19 sty 2009, o 22:33

Postprzez ewka » 20 sty 2009, o 14:18

cvbnm napisał(a):wg mnie jest rowniez niemozliwa (bo wiara ma przenosic gory, a jakos nie znam ludzi ktory przenosza gory, stad wniosek, ze nie wierza)

No ale chyba nie bierzesz tych gór tak dosłownie? ;)

Bułeczko, a dlaczego miałoby Cię NA TO nie stać? Te motylki na początku, to zakochanie i zauroczenie... i to zawsze się kończy, przerabiając się na coś więcej.
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez cvbnm » 20 sty 2009, o 14:21

milosc nie jest az tak magiczna, zeby nie bylo mozna stwierdzic czy sie kocha czy nie.
wlasciwie z mojego doswiadczenia to moge powiedziec, ze milosc jest rodzajem pewnosci, a nie niepewnosci.

czym innym sa rozwazania na temat milosci a czym innym twoje doswiadczenie.
nie da sie dopasowac swoch zachowan do jakiejs matrycy i okreslic na tej podstawie swoich uczuc. jak to sie mowi w chrzescijanstwie "rozwaz to w swoim sercu"

ktos kiedys napisal mi o milosci odbitej, czyli o takiej milosci ktora jest reakcja na okazywana milosc, ktora jednak nie ma wlasnego zrodla.

byc moze cos takiego doswiadczasz?

ewka, ...jasne ze nie ;)
cvbnm
 

Postprzez kropelka » 20 sty 2009, o 14:47

Mysle,że problem polega na tym,że tak naprawde nie znamy definicji miłości.Ostatnio widziałam taką definicje której uczą się mądre głowy i przyznam,że nieco sie zdziwiłam.

Miłosc to jakies endorfiny,pożądanie i bezustanne myslenie o kims?Ktos trafnie juz napisal,że nawet jesli ta połowka jest chu... to i tak chcemy z nim byc bo w czasie zakochania czy bycia z osoba w której sie jest zakochanym wytwarza sie ten hormon odpowiedzialny za poczucie szczęścia-to jest ta miłość?hmm

A może ta prawdziwa miłośc to wtedy jest kiedy juz te "motyle" znikają a zostaje nuda,szarosc albo przyjazn i wspólne tematy i sprawy?To jest milość?

Przyjazn nie jest milością...zaufanie tez nie...można kochac i nie ufac.Można ufac i nie kochac.

Jesli miłośc jest jakims uczuciem który w pewnym momencie przekształca sie w przyjazn(bo motyli w brzuchu nie można miec nascie lat)to.............
czy jesli kochamy 5 lat a potem 10 przyjaznimy...to była bardziej miłośc czy bardziej przyjazn?A może to w ogóle nic nie bylo za wyjatkiem burzy hormonów?

Głęboko wierze w milośc do swojego dziecka,bezwględną,szczerą,absolutną.Reszta to tylko gra słów...ubieranie w ładne ciuszki nie zawsze dobrze wyglądającego ciała:-/

Dzis mamy 21 wiek i mysle,że jesli ktos nie chce wiązac sie z kims na stałe,wystarczy o tym jasno powiedziec na początku związku.

cvbn...miłośc może byc tez rodzajem ogromnej niepewnosci a serce czasem jest złym doradcą.
kropelka
 
Posty: 257
Dołączył(a): 7 lip 2008, o 17:07

Postprzez niflheim » 20 sty 2009, o 15:03

A mi się wydaje ze miłość jest wtedy kiedy kochamy tą drugą osobę tak "poprostu", sercem, troszczymy sie o tą drugą osobe, myślimy o niej i wspieramy ja w trudnycj chwilach, kłoćimy sie i godzimy i nigdy nie odwracamy się do siebie plecami.....
Miłość w związku to też przyjażń z tą 2 połówką, to wspolne pasje, marzenia....

Wiecie, widziałem dzis w parku dwoje staruszków którzy szli trzymając sie za rączke, zartowali sobie i cieszyli się ze ich wnuki wpadną do nich na ferie.
Pomyślałem sobie że też tak bym chciał po 30latch małżeństwa spędzać dzień z moją miłością :)
niflheim
 
Posty: 98
Dołączył(a): 15 sty 2009, o 13:08
Lokalizacja: Wawa

Postprzez cvbnm » 20 sty 2009, o 16:20

cvbn...miłośc może byc tez rodzajem ogromnej niepewnosci a serce czasem jest złym doradcą.
________________

hm..

no tak, ...
ja nie pisze zauaj sercu, ale rozwaz to w sercu

,.... rownie czesto rozsadek jest zlym doradca....
z dwojga "zlego" zdaje mi sie ze serce lepiej sie zna na milosci niz rozsadek.... (ale serce to nie pozadanie... to jest jeszzce nizej hihi)

nie wiem co chcialam powiedziec...

to chyba nei ma sensu ...
cvbnm
 

Postprzez munsand » 20 sty 2009, o 17:02

My kobiety bardzo lubimy wszystko dogłębnie analizować. A może w przypadku miłości nie warto. Po co zastanawiać się czy to bardziej przyjaźń przywiązanie, pożądanie tym bardziej, że każdego dnia czujesz też inaczej. Po co na składniki skoro mamy jedno słowo na określenie tego uczucia.
munsand
 
Posty: 60
Dołączył(a): 13 sty 2009, o 23:10

Postprzez tenia554 » 20 sty 2009, o 18:22

A ja myślę,że miłości trzeba się nauczyć.Bo ta z poezji jest piękna,ale jakże inna od tej w rzeczywistości.W oczekiwaniu na niemożliwe możemy przeoczyć tą zwyczajną, a jakże prawdziwą i wspaniałą .Która po okresie fascynacji,przeradza się w przyjażń,zaufanie,szacunek i poczucie bezpieczeństwa.Miłość która potrafi znieść przeciwności losu,kryzysy,choroby i nasze zmarszczki.Myślę że nauczono nas miłości wyidealizowanej, ale nie nauczono nas życia,łączenia tego pięknego uczucia z niezapłaconymi rachunkami,z problemami dnia codziennego.Szalona miłość dotyczy ludzi bardzo młodych, póżniej następuje stabilizacja i pielęgnowanie uczuć, a od czasu do czasu szaleństwo.
Avatar użytkownika
tenia554
 
Posty: 1291
Dołączył(a): 29 mar 2008, o 13:02
Lokalizacja: wrocław

Następna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 116 gości