wyszlam ze zwiazku w ktorym kochalam za bardzo

Problemy z partnerami.

Postprzez Samara » 16 sty 2009, o 15:54

Inka, myślę, że to doobry pomysł żeby wspomóc się jakimiś tabletkami, to pozwoli ci łagodniej przejść przez najgorszy okres. Jak już kiedyś brałam w czasie pierwszego "rozstania", teraz nie mam potrzeby, ale gdybym się gorzej czuła na pewno bym sie tym wspomogła. Ja na przykład biorę czasem jakiś Velerin czy cos w tym stylu na sen, bo przez ostatni czas miałam straszne problemy z zasypianiem. Kładłam się ok 12 i przewalałam sie po łózku do 6, 7 rano. Ale już się troche uspokoiło, juz teraz potrafię zasnąc bez wspomagania.

Ja wczoraj zrobiłam sobie dzień dobroci dla siebie. Jako, że studia już i tak utopione mogłam wreszcie sięgnąc po coś innego niż skrypty i kserówki - i sięgnęłam po ksiązkę "Kobiety które kochają za bardzo". Nie przeczytałam za wiele, bo na razie nie wiele sobie wydrukowałam, ale to co przeczytałam do tej pory (3 rozdziały) to jak Boga kocham, siedziałam, czytałam i tylko co chwila powtarzałam "dokładnie!", "bez kitu!", "no tak!". Po prostu wszystko, wszystko się zgadzało. Te opisy odczuć kochających za mocno kobiet. Do tej pory cały czas myślałam, że to tylko ja jestem taka "zdolna" aby wpakowac się w takie bagno, że tylko ja jestem takim frajerem, że tylko ja potrafię siebie tak poniżyć, tak nabrać na tani chwyt. Okazało się, że nie tylko ja mam taki problem, że nie wynikało to z mojego popieprzenia emocjonelnego i tego, że jestem nienormalna, tylko po prostu, tak się złozyło. Nie wiedziałam, że moje pokręcone postępowanie jest wręcz podręcznikowym przypadkiem. Więc jęsli faktycznie można się z tego wyleczyć... to zamierzam to zrobić :)

Po raz pierwszy również spojrzałam na siebie poprzez pryzmat swojego dzieciństwa. Do tej pory nawet przez chwilę nie pomyslałam, że sytuacja z moim ojcem mogła miec jakikolwiek wpływ na teraźniejszość. A teraz widze, że jednak miała...
Mój ojciec wyjechał zagranice gdy miałam 5 lat. Miało byc na rok, było na 7.
W tym czasie stał się już dla mnie niemal obcym człwiekiem. Małżeństwo moich rodziców oczywiście tez uległo bardzo szybkiemu rozpadowi. Potem przyjeżdżał do Polski na kilka miesięcy i znowu gdzieś wyjeżdżał. To był człowiek, który zawsze miał pierdolca na punkcie zagranicy - o Polsce mówił, że "w tym kraju nie da się żyć". Jest za granicą do tej pory. Jest dla mnie praktycznie obcym człowiekiem - widuje go raz albo dwa razy w roku, na codzień nie mam z nim żadnego kontaktu. Nie mam nawet o czym z nim rozmawiac, moje życie zresztą wcale go nie interesuje. Jedyne o czym potrafi do mnie gadać to o alimentach - jest taki oburzony, że musi płacić te marne parę złotych co miesiąc. O tym mógłby mówić zawsze. Jest wiele rzeczy o jakie mam do niego żal. Przede wszystkim o te wyjazdy. Ale poza tym mój ojciec jest prawdziwym "dziwkarzem". Jego zdrady w trakcie tego malżeństwa można liczyć juz chyba w dziesiątkach (te, które się wydały, o innych nie wspominam). Nigdy mu nie wybaczę tego, że zmarnował mojej mamie 20 lat życia. Bogu dziękuję, że znalazła sobie teraz fajnego, sensownego faceta, a rozwód wreszcie w toku. Wreszcie skończy sie jej koszmar.

Do tej pory wydawało mi się, że co ma mój ojciec do wiatraka. Ale teraz sama to rozumiem - od niego nauczyłam się oczekiwac po facetach tego co złe. Nie mówię, że zawsze, że jestem jakos bardzo zrażona, itp. Wiem, że na swoich kumpli mogę zawsze liczyć, z kilkoma świetnie się dogaduje od lat.W sprawach przyjaźni jest ok. Ale jeśli chodzi o te sprawy "miłosne" to zawsze tylko czekałam na kolejny cios, nigdy na nic dobrego. Pamiętam jak na początku znajomości (z tym debilem) czekałam tylko, czekałam na odrzucenie. Wiedziałam, że to nastąpi, czekalam tylko na to i już na wszelkie wypadek już wymyślałam, co zrobię dalej. Widziałam, że wszystko co zrobię, cokolwiek nie zrobię, to nie sprawi to, że facet spojrzy na mnie inaczej, lepiej, ze mnie polubi. Mój ojciec nigdy nie był ze mnie zadowolony. Nigdy. Zawsze taki był. Zawsze miał tą skwaszona minę, zawsze była ta dezprobata. Teraz sama widzę, że to mogło mieć wpływ na teraźniejszość. Że do chłopaków mam taką wyuczoną niechęć, obawę, i choć nie chce jej mieć ona gdzieś tam jest i kieruje moim, nieraz irracjonalnym zachowaniem. Lecz mimo tej obawy lgnę do nich jak ćma w ogień. I zawsze sie sparzę, zawsze muszę spłonąć w tym i zawsze jestem sama sobie winna. Wiele razy było to, że na wakacje czy kiedyś tam wyjeżdzałam z kumplami jako jedyna dziewczyna w towarzystwie. Często jak chodzimy na jakieś piwo do knajpy to tez jestem jedyna. Nigdy mi to nie przeszkadzało, wręcz odwrotnie, potrzebowałam bardzo tej dawki "męskości". Tak jakbym chciała się dowartościować samą ich obecnością. Moje koleżanki tak się zawsze śmiały, że ja jestem taka "chłopaczara". Teraz rozumiem skąd taki pęd do tego, skąd taka potrzeba. Bo tej męskiej obecności tak bardzo brakowało w moim dziecięcym życiu, w zasadzie w ogóle jej nie było, a jak już była, to zawsze była nieudana, obrażona, skwaszona i przynosiła tylko złe odczucia... Moi kumple przynoszą mi radość, to naprawdę grupka zajebistych kolesi. Jednak wiem, że żaden z nich nigdy nie spojrzałby na mnie w inny sposób, jak na dziewczynę, nie koleżankę. Nie żebym tego chciała, bo nie, ale wiem, że to jest niemożliwe.We mnie się nie widzi dziewczyny, kobiety. We mnie się widzi człowieka płci żeńskiej. A to zasadnicza różnica.

Zazwyczaj jest tak, że ludzie po jakiejś nieudanej znajomości chcą odpocząć od płci przeciwnej. Ludzie, ja juz nie chcę odpoczywać. Ja własnie chce wreszcie z kimś być, tylko tak naprawdę, nie tak jak to było z tym debilem. Ja mam już 21 lat i praktycznie żadnych doświadczeń w tej kwestii - a raczej z wieloma, ale wszystkimi nieudanymi. Nigdy mi sie nie udało, do licha ciężkiego. Ja mam już taką "chcicę" (nie mam na myśli spraw sexu). Po prostu tak bardzo pragne jakiejś bliskości z kimś, kogoś kogo bym obchodziła, kogoś do kogo mogłabym zadzwonić żeby tak po prostu pogadać., dla kogo byłaby w jakis sposób ważna. Wszystkie moje koleżanki z kims są. Jak się spotykamy co jakiś czas wszystkie to zawsze tylko one napieprzają o tych swoich facetach, jak to jedna z tym 3 lata, druga juz 2 i takie tam... A ja tylko siedze jak debil i nic nie odzywam. Albo jak mnie ktoś o to zapyta to trzymam fason, mam taką stylówkę na zasadzie, że mi taki rzeczy nie są do życia potrzebne. Bo cóż mam powiedzieć - nikt mnie nie chce, nikt by nawet na mnie spojrzał, patykiem przez szmatę nie dotknął? W czym jestem taka gorsza, że one potrafia, a ja nie? Co jest ze mną nie tak?
Ja naprawdę chciałabym by mi się to wreszcie udało (chcoć szczerze mówiąc ani trochę w to nie wierzę). Teraz w zasadzie mi to "zwisa". Nie myślę o tym na codzień, nie męczy mnie to jakoś strasznie. Ale co jakiś czas pojawia sie taka myśl, że cholera, no chciałoby się wreszcie. Każdy chciałby miec kogoś bliskiego. Czy ja chciałabym? W tym momencie chciałabym tego jak niczego innego innego na świecie. Tyle, żeby wreszcie było normalnie. Bez tego bólu, bez tego całego syfu, bez tych psychicznych szaleństw. Po tym wszystkim to ja teraz najbardziej potrzebuję SPOKOJU. Spokoju duszy.

Jestem tak wymęczona tymi wszystkimi wydarzeniami ostanich dwóch masakrycznych tygodni, tymi cholernymi zawalonymi studiami, tym całym bajzlem. Na domiar złego pochorowałam się jak diabli - kaszlę, charcze, oblewają mnie siódme poty i czuję się jak padlina. Jadę zaraz na dworzec, czas do domu, zostawie na kilka dni ten cały syf warszawski. Zobacze się z moimi ludźmi, pogadam z mamą, poprzytulam się do psa. Może to mnie jakoś uspokoi, ukoi. Musi być lepiej. No wreszcie w końcu MUSI...


Tak się cieszę, że weszłam na to forum, że zobaczyłam ten temat, że sięgnąłam po tą ksiązkę. To uświadomiło mi, że nie jestem jedyną "naiwną", że to nie tylko ja mam taki problem, że wcale nie jestem najwiekszym nieudacznikiem świata. Dzieki temu wszystkiemu zrozumiałam, że i ja mogę "powrócić do świata żywych". Tym razem tej szansy nie zamierzam zmarnować. Powoli coraz mniej zaczynam siebie nienawidzieć, nabieram do siebie powoli szacunku. Powoli, powolutku... Ale idzie do przodu. To potrwa długo, wiem. Ale Bogu dziękowac, że się wreszcie zaczęło.

3majcie się dziewczyny kochane!!!! Inka, pisz często co z Tobą, trzymam za Ciebie kciuki z całego serca!!!! Gdybys miała czasem ochotę lub potrzebe pogadać, to ja zawsze chętnie. Może jakoś Ci pomogę, jesli chcesz możemy się np wymienic numerami gg, hm? :)


PS: polecam tą piosenkę: http://panna.joanna.wrzuta.pl/audio/6o2 ... tak_ma_byc

Niepotrzebna wcale mi taka miłość do krwi...
Samara
 

Postprzez inka » 16 sty 2009, o 21:18

Samarko jasne ze bym chciala sie wymienic numerami gg :)

Inka, myślę, że to doobry pomysł żeby wspomóc się jakimiś tabletkami, to pozwoli ci łagodniej przejść przez najgorszy okres. Jak już kiedyś brałam w czasie pierwszego "rozstania", teraz nie mam potrzeby, ale gdybym się gorzej czuła na pewno bym sie tym wspomogła. Ja na przykład biorę czasem jakiś Velerin czy cos w tym stylu na sen, bo przez ostatni czas miałam straszne problemy z zasypianiem. Kładłam się ok 12 i przewalałam sie po łózku do 6, 7 rano. Ale już się troche uspokoiło, juz teraz potrafię zasnąc bez wspomagania.

Wlasnie mi sie dopiero teraz zaczelo, tak z opoznionym zaplonem, nie moglam za chiny ludowe zasnac w nocy i ten niepokoj, kolatanie serca. A biore sobie persen, ale teraz zastanawiam sie nad wzieciem hydroxyzinum(tabletki uspokajajace) na sen, zobaczymy czy dzisiaj usne. I w ogole taka placzliwa sie zrobila. Dzis wstalam i sie wyplakalam przed moja mama, wszystko jej powiedzialam, ze sie zle czuje i o nim, wspiera mnie bardzo. Zaczelam tez myslec o psychologu by sie z tym lepiej uporac. W poniedzialek bede dzwonic, oczywiscie na nfz. Nie wiem, zaczelam myslec ze to moze jaka deprecha mnie wziela, a moja psiapsiolka ze moze stres pourazowy. Dziwne ze przedwczoraj bylo jeszcze ok, a tu taki spadek nastroju :( .

Więc jęsli faktycznie można się z tego wyleczyć... to zamierzam to zrobić

Dokladnie, to jest jak choroba, trzeba przez nia przejsc i sie z niej wyleczyc.

Jesli chodzi o tate, to moj mnie bardzo kocha, jestem jego oczkiem w glowie, czasem lubi sobie chlapnac i sie pokloci z mama, ale mysle ze to chyba nie jest tak zle. Nie wiem, czemu sie wpakowalam w ten zwiazek. Tez od poczatku drzalam zeby mnie nie zostawil. Wiesz on byl dla mnie pierwszym i jedynym mezczyzna, mimo ze jest taki beznadziejny, nie wiem gdzie mialam oczy. Ja go poznalam jak mialam 19 lat, a teraz mam 24, zdecydowanie za duzo czasu mu poswiecilam, a w miedzy czasie byla ciagle hustawka emocjonalna, rozstania i powroty.

Po prostu tak bardzo pragne jakiejś bliskości z kimś, kogoś kogo bym obchodziła, kogoś do kogo mogłabym zadzwonić żeby tak po prostu pogadać., dla kogo byłaby w jakis sposób ważna.

Ja jeszcze sie nie czuje gotowa, najpierw sie do konca musze uporac z jednym, ale powiem Ci ze to jest niesamowite ze mozna z kims stworzyc taki prawdziwy zwiazek oparty na milosci, szacunku i przyjazni, kurcze a ja sie zadowalalam takimi ochlapami jak to mozliwe. Mam ogromna nadziej ze kiedys spotakm takiego wartosciowego mezczyzne z ktorym bede mogla byc szczesliwa.

Ja naprawdę chciałabym by mi się to wreszcie udało (chcoć szczerze mówiąc ani trochę w to nie wierzę). Teraz w zasadzie mi to "zwisa". Nie myślę o tym na codzień, nie męczy mnie to jakoś strasznie. Ale co jakiś czas pojawia sie taka myśl, że cholera, no chciałoby się wreszcie. Każdy chciałby miec kogoś bliskiego. Czy ja chciałabym? W tym momencie chciałabym tego jak niczego innego innego na świecie. Tyle, żeby wreszcie było normalnie. Bez tego bólu, bez tego całego syfu, bez tych psychicznych szaleństw. Po tym wszystkim to ja teraz najbardziej potrzebuję SPOKOJU. Spokoju duszy.

Czemu nie wierzysz, przeciez jestes dobra, wartosciowa kobitka, ktora w koncu zdala sobie sprawe co tak naprawde jest nie tak, ta swiadomosci pozwoli Ci unikac takich toksycznych mezczyzn jak ognia a stad juz niedaleka droga do stworzenia normalnego zdrowego zwiazku z kims kto na Ciebie zasluguje.

Zobacze się z moimi ludźmi, pogadam z mamą, poprzytulam się do psa. Może to mnie jakoś uspokoi, ukoi. Musi być lepiej. No wreszcie w końcu MUSI...

Oj rozmowa z mama pomaga, naprawde, a przytulanki z pieskiem tez uspokajaja, zwierzaki kochaja taka miloscia bezwarunkowa, slodkie :). Mysle ze wszystkie potrzebujemy czasu by sie z tym uporac, by wyzdrowiec, by dojsc do siebie, ale masz calkowita racje: Ale Bogu dziękowac, że się wreszcie zaczęło.

p.s wyslalam Ci wiadomosc prv
Avatar użytkownika
inka
 
Posty: 111
Dołączył(a): 15 wrz 2007, o 20:15
Lokalizacja: Zagłębie/Śląsk

Postprzez Ladybird » 16 sty 2009, o 22:49

Cześc dziewczyny .pozwolicie ,ze dolącze sie do Was, jako ,ze przez poltora roku tkwilam w zwiazku podobnym do waszych ,w zwiazku ,w ktorym kochalam za bardzo.
Wyzwolilam sie ,jestem w koncu szczęsliwa. Naprawde nie warto! Zamykamy droge dla dojrzalych , dających poczucie bezpieczenstwa i szacunek męzczyznom.
To byl koszmar ,te poltora roku ,nerwy ,emocje, ciagle zmiany jego stosunku do mnie.
Moja historie mozecie poznac z wątku "No i koniec".
Zerwalam na oczatku listopada, widzielismy sie pod koniec sierpnia ostatni raz.
On od razu zalogowal sie naportalu randkowym i zaczal intensywnie dzialac.
I sluchajcie ,niedawno po Sylwestrze cos go napadlo, caly dzien do mnie wydzwanial, odebralam z ciekawości. Coz mila do powiedzenie? Ze poznal panienke na sympatii ,ale nie za bardzo przypadla mu do gustu w realu ,co nie przeszkodzilo mu jej przeleciec. Mnie powiedzial, ze niby mila, ale nie czuje do niej nic i ma za chude nogi (!). Ludzie z kim ja bylam!
I oczywiscie porzucil ja bez slowa, mowil ze ona wydzwania, ale jak to on ma w zwyczaju po prostu zniknal. A mnie coz opowadal? Ze jeszcze bedziemy razem ,ze pojedziemy w cieple kraje razem ,ze marzy aby w tej chwili przyjechac do mnie.
Potraktowalam to wszystko z przymrozeniem oka, mialam racje. następnego dnia juz nie istnialam dla niego. Mial kaprys, moze wypil troche...
To sa męzczzyni niezdolni do milosci, tak sądzę. Szkoda nas wszystkich dla nich, wiec cieszmy sie tym ze Nowy Rok zaczynamy z czystym kontem
Avatar użytkownika
Ladybird
 
Posty: 1115
Dołączył(a): 19 gru 2007, o 09:40

Postprzez Samara » 18 sty 2009, o 03:28

u mnie dziś dużo gorzej, spadek nastroju tak ogromny... nie z powodu myśli o tym kolesiu, nie, to jest tak odległe jak stąd do Tokio. Ale całość... cała reszta się sypie...
Ciągle przychodzą mi do głowy myśli - co ja teraz ze sobą zrobię? Zawaliłam kolejne studia, nie mam ŻADNEGO pomysłu na swoje dalsze życie... nie wiem co chcę robić/studiować/czy cokolwiek innego. Jestem w totalnej kropce ze wszystkim - nie widzę dla siebie żadnej przyszłości. Wydaje mi się, że jestem tak bezwartościowa, tak głupia, że to aż po prostu niewyobrażalne. Nie wiem, nie wiem co ja ze sobą teraz zrobię. Po prostu pustka w głowie tak wielka, że aż huczy.
Z mamą jeszcze o niczym nie rozmawiałam, cały dzień się mijałyśmy, ale widzę, widzę to rozczarowanie na jej twarzy, znów ją zawiodłam...

Teraz to już sama nie wiem czy chcę wyzdrowieć, czy chce się z tym szarpać. Może łatwiej zostawić wszystko tak jak jest... Czy jest w ogóle po co, dla kogo? Bo w zasadzie, to mi to zwisa...
Samara
 

Postprzez niflheim » 18 sty 2009, o 11:07

Samara napisał(a):Teraz to już sama nie wiem czy chcę wyzdrowieć, czy chce się z tym szarpać. Może łatwiej zostawić wszystko tak jak jest... Czy jest w ogóle po co, dla kogo? Bo w zasadzie, to mi to zwisa...

Samarko, musisz walczyc o swoje zdrowie, nie mozesz tego olac!!!,
Co do planow na przyszlosc - wiesz to ze zawalilas te studia to nic jeszcze nie znaczy - sprobuj poprawic wszelkie zaleglosci - wiem ze to jest ciezkie - ale do wykonania. Ja jak mialem 22 lata tez zawalilem studia przez kobiete mialem 14 warunkow i wywalili mnie z polibudy, ja walczylem o nia, ona odeszla. Nikt mnie wtedy nie wspieral, bylem sam. Podjolem decyzje o powrocie na uczelnie - mialem 2 lata w plecy ale wszystko zaliczylem /zaciskalem zeby i nadrabialem zaleglosci/ w miedzyczasie poznalem wielu ludzi tam ktorzy mieli bardzo duzy wplyw na moje zycie i odwrotnie. tez myslalem ze jestem "bezwartosciowy" ale to nieprawda. Dziewczyno podnies glowe i walcz o to co mozesz jeszcze uratować. Nie poddawaj sie!!!!!!!!!!!!
niflheim
 
Posty: 98
Dołączył(a): 15 sty 2009, o 13:08
Lokalizacja: Wawa

Postprzez inka » 18 sty 2009, o 19:35

Hej Samarko, u mnie tak samo, ale dzis spalam jak suseł, pomoglam sobie tabletka.
Zgadzam sie w stu procentach z niflheim nie wolno sie poddawac, trzeba to jakos przezyc, te gorsze chwile, one nas oczyszcza. A na studia masz jeszcze mnostwo czasu, jestes mloda, nie ma co sie lamac z tego powodu.
Wiesz rozumiem Cie doskonale, tez teraz jestem w takiej sytuacji nie wiem co mam zrobic ze swoim zyciem i nie mam na nic ani sily ani ochoty, zero pozytywow. Ale masz nas, masz przyjacil, rodzine. Mamie moze i jest przykro, ale mysle ze Cie kocha i zalezy jej najbardziej na twoim szczesciu, moze powiedz jej o tym co Cie trapi. Jesli bedziesz miec ochote to odezwij sie do mnie na gg, razem razniej bedzie przez to przejsc bo czuje ze mimo wszystko podobnie sie mamy i podobnie pewne rzeczy przezywamy :*

Ladybird witam w naszym gronie :) az milo sie czyta takie pozytywne posty. Masz absoluta racje, szkoda zycia dla uposledzonego pod wzgledem uczuciowym kretyna. Jak ja juz bym chciala byc na tym etpie co Ty, bo poki co to szarpie sie sama ze soba. Teraz mialam bardzo zly okres, mam nadzieje ze to minie bezpowrotnie.

Dziewczyny a co u was??? Nic sie nie odzywacie onelove ,kasiorek43 i inne Dziewczynki
Avatar użytkownika
inka
 
Posty: 111
Dołączył(a): 15 wrz 2007, o 20:15
Lokalizacja: Zagłębie/Śląsk

Postprzez Księżycowa » 19 sty 2009, o 00:01

Witajcie dziewczyny. Przepraszam za długą nieobecność, ale miałam urwanie głowy z pracą i zmęczenie dało mi w kość pod koniec tyg.

Ogólnie rzecz biorąc bardzo dużo się działo. W końcu zaczął dzwonić, ale ja radykalnie chciałam zerwać. Nie poddawał się i dzwonił. Powiedział, że przyjedzie po mnie do pracy, chociaż mówiłam, że nie chcę. I tak nie przyjechał, bo akurat był alarm i pojechał na akcję. Dobrze, że chociaż uprzedził... Napisałam, że to dobrze, bo i tak się nie zobaczymy. Po akcji zadzwonił, powiedział, że przyjedzie, ale powiedziałam, że nie bo się szykuję i wychodzę. Rozłączył się. Przyjechał pod dom. Wyszłam do niego w laczkach na chwile. tak w tych laczkach zabrał mnie spod domu. Nie spodziewałam się, że tak zrobi. Byłam obojętna, zimna, zdecydowana na odejście. Zaczął się przytulać, tłumaczyć, obiecywać poprawę. Postawiłam warunek - albo terapia albo nie jesteśmy razem. Nie chciał, później powiedział, że przemyśli, ale jak mu dam szansę. Zabrał mnie do Mc Donalda. Wiało ode mnie chłodem. Mówiłam dlaczego chcę odejść, bez strachu, że on się zdenerwuje. Byłam zrezygnowana i zdesperowana. Później się popłakał. Nie wiem, czy było to prawdziwe. Powiedziałam, że jak taki będzie, to każdy będzie od niego uciekać. Zapytałam jak widzi swoje życie. Skończy w remizie jako stary kawaler? Powiedziałam, że niech próbuje z kim innym, bo ja już nie mam siły na to wszystko, co robił. Że mam dość remizy i bycia ciągle na drugiej pozycji. Że żył tylko strażą, że to jest obsesja, że mam tego dość. Wyłączył pager i zadzwonił koledze, że nigdzie nie pojedzie, bo dostał tel. Poprosił kogoś innego. Prosił, żebym go przytuliła, że tęsknił, że mu było źle. Oki, tylko ja już to słyszałam w jego ustach i co? Nie podoba mi się jego duma i to też mu powiedziałam. Stał się miły i kochany, czuły, ciepły i troskliwy. Zaczęłam pękać. Powiedziałam, że zrobi to jeszcze raz i odejdę naprawdę, bez niczego, chociaż tego nie chcę. Już byłam zdecydowana. Powiedział, że wie o tym i tego nie chce.

I nie wiem czy dobrze zrobiłam, bo wiem, że to nie ma sensu i on się nie zmieni na dłuższą metę. Bardzo tego żałuję. Czytam ,,Kobiety...." i zaczynam rozumieć. Szczera to książka bardzo. Już zdążyłam się tyle razy przy niej popłakać a zaczynam dopiero trzeci rozdział. Mój sposób myślenia wobec facetów jest niemalże taki sam. Teraz mam mętlik w głowie. Już się zagubiłam i wiem, że to nie koniec tej farsy. Już czuję, że tęsknię, że mi go brak. Moje dzieciństwo, to katastrofa a ja emocjonalnie, to po prostu porażka i kalectwo.

Przyznam, że jestem zawiedziona samą sobą. Rzuciłam szkołę i prawko. Do K zadzwonił dziś kolega w sprawie szkoły i poczułam, że mi przykro, czuję się taka gorsza, taka beznadziejna, której nic nie wychodzi. Do tego wszystkie pozytywne emocje ze mnie zeszły i choć bym chciała... po prostu czuję się beznadziejnie a moja samoocena jest... właściwie w ogóle jej nie ma. K dziś nagle zaczął pytać co się stało, że ucichłam po tym tel. i czy jest mi przykro z powodu tej szkoły. Powiedział, że mi pomoże... chce mi się już tylko płakać... Nie wiem z jakiego powodu czy tęsknoty za nim, szkoły, która czuję, że mnie przerasta, czy miłości do niego. Nie wiem jak nazwać tą miłość i czy coś, co nią nie jest tak nazywam. Książka otworzyła mi oczy. Tęsknię i martwię się o niego i jego zdrowie, z którym jest coś nie tak. Ostatnio jak mnie zaczepiał i prowokował niechcący go uderzyłam w pewne miejsce. Boli go do dziś. Mieliśmy takiego kolegę. Też go bolało, operowali, miał już zdrowieć - nie żyje. Odpukać ten scenariusz.

Byłam zdecydowana go zostawić. Byłam zła. Co się dzieje, że czuję się tak rozbita, beznadziejna. Wszystko mnie przerosło. Nic nie rozumiem... Teraz dał mi odczuć, że go interesuje propozycją pomocy w szkole. A ja czuję się przegrana i szkołą przerażona. Od dziecka mam poczucie, że nie jetem dość dobra, że to nie na moje możliwości. Nie wiem co będzie dalej... Potrzebuję wsparcia jestem jakby głodna tego a on mi to przez chwilę dał. Znów tracę ,,swoje własne życie". Ta granica naszej prywatności, mojej prywatności i nietykalności niknie a szkoła jeszcze bardziej przytłacza....
Czuję jakbym zataczała jakieś kółko. Czekam na jego miłość, czułość. On mi to teraz dał, jak przepraszał a ja znów chciałabym się starać, żeby było jak najlepiej. Znów ja bym chciała dać mu wszystko, co najlepsze. Pokazać miłość, przekonać, że jestem dla niego idealna. Powinnam czuć się lepiej, bo powiedział, że tęsknił, że kocha. A ja jestem zupełnie rozbita. Czegoś się boję, czegoś mi brak... A już coś tam miałam na celu, było oki, chociaż bolało ,,rozstanie"... Nie wiem już nic...
Księżycowa
 

Postprzez onelove » 19 sty 2009, o 02:17

inka dziekuje za pamiec;)

kasiorek43 potrafie sobie wyobrazic jak szybko kobieca duma (ktorej zazwyczaj nie mamy bo wygrywa serce..) potrafi zaniknac i obracamy swoje zdanie o 360 stopni bo on jest przy nas, slyszymy jego glos itd..;(

u mnie bez zmian w sumie..w piatek zrobilam sobie tatuaz na lopatce (geisha japonska trzymajaca miecz samurajski w jednej rece, a w drugiej scieta glowe samuraja..w tle ogien i dym ..) troche mnie ponioslo z tym tatuazem ale jak zrobie zdjecie to moze pokaze;) jest on troche feministyczny ale i delikatny w wykonaniu..chodzi o zabicie i spalenie problemow..a on byl tym najwiekszym..

w weekend pracowalam wiec nie mialam dostepu do internetu, a w pracy zeznia..sobota na strasznym kacu, niedziela smetna i pelna mysli o nim..te mysli przychodza bez zaproszenia..nie jestem w stanie ich kontrolowac...wszyscy mowia ze zasluguje na lepszego, itd..ale skoro jestem taka zajebista to czemu mnie nie chcial?...
Avatar użytkownika
onelove
 
Posty: 34
Dołączył(a): 4 sty 2009, o 02:54
Lokalizacja: Sillezjah

Postprzez Samara » 19 sty 2009, o 04:43

niflheim i inka - ogromne dzięki za pokrzepiające słowa :) w zasadzie to... wiem, że macie rację, wiem to! ale mimo tego, że mocno trzymam się swojego, że dam radę, że zacznę na nowo itd to czasem nachodzą mnie takie czarne myśli - takie bardzo szybko zmieniające się huśtawki nastroju i tamten post był właśnie wynikiem czegoś takiego właśnie. Poza tym trochę "posprzeczałam" się z koleżanką, która zaczęła wygłaszać swoje dziwne teorie na mój temat, o rzeczach o których nie ma pojęcia i cóż... trochę się podłamałam, potem wkurzyłam, ale teraz to mi to w zasadzie wisi ;)
Eh... wiem, że warto, no wiem! Ale kiedy przychodzą takie chwile zwątpienia to wszystko wydaje się być bezsensem. Ciągle się przewracam by za chwilę znów wstać i tak w kółko. Ale i tak widzę u siebie poprawę. Ba... ogromną. Jeszcze rok temu to bym pewnie zamknęła się w domu, włączyła jakąś dołującą muzykę i tak tkwiła w tym gównie. Teraz już jest troche lepiej.
Choć przyznam szczerze, ze czasem nie wierze w to, że będzie lepiej. Tzn ogranę sie, wyjdę z tego doła... ale to przecież niczego nie zmieni. Nie będe wtedy lepsza, mądrzejsza, ładniejsza itd. Moje życie będzie takie samo, nie stanie się cud, nie będę nagle zajebista i wszystko będzie się udawać. Zastanawiam się czasem czy to nie takie oszukiwanie siebie... Bo przecież tak naprawdę to nic sie nie zmieni... (może znów bredzę). Ale cóż, nachodzą mnie takie myśli.

Inka, piszesz, ze mam rodzinę i przyjaciół. Niby tak, ale... mam wrażenie, że to wszystko "wypada mi z rąk". Jesli chodzi o przyjaciół to zostały tylko ze 2,3 osoby, a i tak widujemy sie od święta, na codzień niemal zupełnie bez kontaktu. Z rodziny mam tylko mamę. Tego właśnie najbardziej boję się jak wrócę do domu za te 2 tygodnie - samotności. Że znowu zamknę się w domu, że znowu "zdziczeję", że nie będzie do kogo gęby otworzyć. Ze znowu wpadnę w to, co było wcześniej.

No, ale już po zawodach, tak jest i będzie i teraz trzeba temu podołać. Jadę jutro do wawy, w zasadzie to tylko "dla zasady". Albo po rzeczy tylko. Posiedzę sobie ten tydzień ostatni w akademiku, pożegnam się z ludźmi i adios. Trochę się boje, lecz jednocześnie wiem, że o niczym innym nie marzyłam jak tylko opuścić tą warszawę cholerną. W zasadzie to tylko za kilkoma ludźmi z akademika będę tęsknić. Za niczym więcej. Ale trochę się boje jak to będzie. Zawsze się za mocno przywiązuję do ludzi i tak to potem wygląda...

Czasem zastanawia mnie dlaczego nie umiem być taka jak inne dziewczyny, inni ludzie w ogóle. Każdy ma kogoś, coś. A ja tylko ciągle kogoś żegnam...



PS: Inka, postaram się odezwać na dniach, w domu miałam ograniczony dostęp do kompa. A w akademiku to ten komp to w zasadzie włączony non stop ;) więc jesli potrzebujesz pogadać to jesli tylko będe na gg to nie ma sprawy :) pozdrawiam :)
Samara
 

Postprzez onelove » 19 sty 2009, o 12:11

kurcze marze o studiach..o akademiku..tam jest tyle ludzi..napewno bym szybciej zapomniala
Avatar użytkownika
onelove
 
Posty: 34
Dołączył(a): 4 sty 2009, o 02:54
Lokalizacja: Sillezjah

Postprzez Samara » 19 sty 2009, o 18:59

onelove napisał(a):kurcze marze o studiach..o akademiku..tam jest tyle ludzi..napewno bym szybciej zapomniala


wiesz, to wszytsko nie wygląda tak różowo. Jesli jestes osobą łatwo nawiązującą znajmości, towarzyską, otwarta, to może taki akademik czy studia by pomogły. Ja niestety taką osoba nie jestem. tzn jestem towarzyska, bardzo przywiązuje sie do ludzi, ale za to bardzo długo się "rozkręcam". Na swoich obecnych (a raczej przeszłych juz) studiach nie znałam NIKOGO. Przez 4 miesiące zajęć nie poznałam nikogo, tak sie odizolowałam, mimo, że własnie drakatycznie wręcz potrzebowałam innych ludzi. Co do akademika - tam owszem jest duuużo ludzi, ale to też - jesli umiesz sie wkęcic to może to faktycznie pomogłby ci zapomnieć. U mnie było odwrotnie. W zeszłym roku jeszcze jakos sie udzielałam, w tym roku tak sie zamknełam i w sobie i w swoim pokoju, że tak naprawde nie znam nawet ludzi którzy mieszkaja w pokojach obok mnie. Widuje ich na codzien na korytarzu, w kuchni, ale nawet nie znamy swoich imion. Ludzi o których wspominam, że będzie mi ich brakowac itd mozna policzyc na palcach jednej reki. Dosłownie - jest ich 5. Z czego dwóch kumpli znam jeszcze z czasów licealnych, jestesmy z tego samego miasta, jeden był nawet w mojej klasie, więc znamy sie juz x lat, jak przysłowiowe "łyse konie". Pozostałe 3 dziewczyny to albo moje obecne, albo zeszłoroczne współlokatorki z pokoju. Dzieki temu poznałysmy sie lepiej, dzieki temu sie na nie otworzyłam bo gdyby byloby inaczej to pewnie znów zamknęłabym sie w swojej skorupie. Mam do tego skłonności niestety, mimo iż w głebi serca desperacko wręcz brakuje mi innych ludzi. Nie wiem, czy to niesmiałośc, czy wstyd, ale sama nigdy nie odezwe sie pierwsza...
Czasem w wielkim tłumie mozna byc bardziej samotnym niż gdyby sie było na pustkowiu. Ile to razy było tak, że zostawałam sama w pokoju i dosłownie marzyłam o tym, zeby ktoś przyszedł, zadzwonił, wyciagnął mnie chocby na korytarz na fajkę. Ale nikt nie przychodził, a ja sama panicznie bałam się do kogokolwiek pójść.

Teraz sama widze, że te wszystkie problemy które były wokół mnie wynikały tylko ze mnie samej, że sama siebie w to wpakowałam, sama to powodowałam. Bo jak juz sie człowiek odizoluje od ludzi, to bardzo trudno potem wrócic na właściwy tor. Jak juz sie "zdziczeje" to potem trudno ten proces odwrócić. Pamiętam doskonale jak to było gdy 2 lata temu wróciłam z Anglii gdzie pracowałam jako robol za grosze, a moi wszyscy znajomi z liceum poszli na studia. Czułam sie jak ostatni debil, że oni tacy "powazni studenci", ja taki przychlast. Tak się wtedy zamknełam w domu i w sobie, że gdyby mnie stamtąd oni na siłe nie wyciagnęli to pewnie do dziś bym tak siedziała. Teraz zdaje sobie sprawde z absurdalności mojego postpowania i myslenia, ale wtedy to były naprawde dramaty. Mam problemy z nawiązywaniem kontaktów, bardzo wielkie problemy i muszę cos z tym zrobić. To mnie nauczyło pielegnować te kilka nielicznych przyjaźni które do tej pory pozostały, bo wiem jak łatwo to stracić, a potem to juz jest nie do odzyskania. Bo nowych przyjaźni nie umiem nawiązać. Tych, którzy odeszli bardzo długo i boleśnie odchorowałam.
Dlatego teraz boję sie, że znów tak "zdziczeję". A można to zrobic nawet w bardzo dużej grupie ludzi. Cholera no, musze cos z tym zrobic, jakos sie ogarnąć, bo to wszystko zmierza do nikąd. Nie można byc takim pustelnikiem do licha, no.

I przepraszam za małe zboczenie z tematu ;)
Samara
 

Postprzez joanka34 » 19 sty 2009, o 20:01

Kasiorek43- chyba wiem co czujesz....jestem w podobnej sytuacji....odeszłam,ale teraz znów z nim jestem....Czułam się na początku koszmarnie, jakbym zawiodła samą siebie,jakby cała moja praca i starania (wiesz,jak ciężko zerwać )poszły na marne...i byłam potwornie zmęczona....a teraz ,wiesz, odpuściłam sobie to samobiczowanie...Podjęłaś taką decyzję i zamęczanie się niewiele chyba da, nie uważasz ?Podobnie jak Ty powiedziałam mu co czuję,co mi sie nie podoba...teraz czekam na jego reakcję, albo "zaskoczy"albo ja odejdę, tym razem na zawsze....Czuję się teraz silniejsza, bo wiem,że dam radę odejść,a on już nie jest pępkiem świata.....I Ty też tak poczujesz, zobaczysz :)
joanka34
 
Posty: 180
Dołączył(a): 26 paź 2008, o 11:03

Postprzez niflheim » 19 sty 2009, o 21:28

---------- 20:12 19.01.2009 ----------

onelove napisał(a):kurcze marze o studiach..o akademiku..tam jest tyle ludzi..napewno bym szybciej zapomniala


To czemu nie pojsc na studia.... zbliza sie semestr letni i mozna podjac nauke.... czemu nie zaryzykować!!!! I tak niemasz nic do stracenia :)

---------- 20:28 ----------

Samara napisał(a):........... Przez 4 miesiące zajęć nie poznałam nikogo, tak sie odizolowałam, mimo, że własnie drakatycznie wręcz potrzebowałam innych ludzi.
Bo nowych przyjaźni nie umiem nawiązać. Tych, którzy odeszli bardzo długo i boleśnie odchorowałam.

Wiesz ja mam podobny problem tylko ze on dziala w 2 strone, latwo nawiazuje znajomosci, jak pojde do knajpki to bardzo wiele osob poznam /znam - moge sie z kims napic browarka pogadac ale tylko na neutralne tematy - niebardzo umiem z tymi ludzmi gadac powaznie - tzn o zyciu, odczuciach etc.. Mam kilku znajomych z ktorymi moge sobie tak szczerze pogadac - ale oni zazwyczaj jak mam problemy tylko pocieszaja i mowia ze znowu "spadne na 4 łapy...", etc i pozniej nie odzywaja sie dopoki moje problemy nie znikna. Tacy znajomi do dobrej pogody a w deszcz juz sie do ciebie nieodezwa.
Wiesz niebadz zamknieta - pojdz czasmi do klajpki gdzie jest koncert - nawet sama, posluchasz, posaczysz pyfo, posmiejesz sie :) Ja tak czasami robie - ide na koncercik Szantowy, sacze pyfo, gadam z ludzmi - to powoduje ze dol mi przechodzi
niflheim
 
Posty: 98
Dołączył(a): 15 sty 2009, o 13:08
Lokalizacja: Wawa

Postprzez inka » 19 sty 2009, o 23:49

Samarko
musimy przetrwac ta "zime". Tez mam takie mysli i odczucia jak Ty, wiec wiem co czujesz. Czuje sie tak beznadziejnie, ze to wszystko nie ma sensu, ze mnie juz nic nie czeka i ogladam sie na innych ze im sie uklada a mnie nie. Skonczylam studia w zeszlym roku a zycie wcale nie jest kolorowsze, nie jest latwiej, taki ogolny marazm. Dziwne bo jak bylam z moim ex to nie dokuczalo mi to tak jak teraz, wiec przypuszczam ze to i tak ma zwiazek z nim. Wiesz tak jakby z nim bylo lepiej, kolorowiej, a to gowno prawda, bo wydostalam sie z niezlego bagna, tylko jakos teraz ciezko mi sie cieszyc z tego. W dodatku wydaje mi sie ze mam zespol napiecia przedmiesiaczkowego. Wiesz ja od poltora miesiaca siedze w domu i to nie jest zdrowe, najlepiej jest wyjsc do ludzi, bo potem czlowiek robi sie taki zamkniety, dziczeje jak to ujelas i nie ma w tym nic dziwnego. Jesli chodzi o przyjaciol to ja tez nie mam ich zbyt wielu, bo prawdziwych przyjaciol ma sie tylko kilku i tak sie zlozylo ze nie widzimy sie zbyt czesto, ale za to nadrabiamy to rozmowami chocby na gg. A co do prawdziwych przyjaciol to tacy nie odchodza. Kiedys mialam takie przyjaciolki w l.o. ze byly tylko jak bylo dobrze a jak zaczelam miec problemy z moim exem przez to zle samopoczucie i placz to nie minal jakis czas i sie ulotnily. Tez przezylam to dosc, ale stwierdzilam ze widac takie to byly "przyjaciolki" niech je drzwi scisna, nie potrzebuje takich zludnych przyazni. I potem tak sie losy potoczyly ze poznalam takich ktorzy sa dla mnie skarbem, a to w pracy, a to na necie, a to z l.o. mam wiernego przyjaciela ;). Trzeba byc otwartym, i pracowac nad soba. Poza tym ja widze ze jestes fajna osoba i napewno nie zostaniesz sama (tez sie boje samotnosci). Teraz postanowilam sie zapisac na silownie zeby wyjsc z tego przekletego domu. Razem damy rade, musimy. Jak cos to na gg bywam zawsze niewidoczna ;)

onelove wow odwazna jestes, chetnie zobacze ten tatuaz bo brzmi interesujaco :) . I mysle ze znajomi maja racje, nie zasluguje na Ciebie, i kiedys bedziesz wdzieczna ze sie ulotnil z Twojego zycia, bo do nieczego dobrego to nie zmierzalo.

kasiorek43 no podziwiam Cie za decyzje, bo ja bym juz nie wracala, ale to moze dlatego ze wracalam kilka razy i wiem z czym to sie je. I jak ostatnio wrocilam czulam dokladnie to samo co Ty, bylam rozbita i jak sie pojawilam u niego w domu, to czulam sie taka zniechecona i tak jakbym byla tam gdzie nie powinnam, tak jakos reagowal moj organizm i mialm racje jak sie okazuje, nie bylam przekonana do tego powrotu i to byl blad. Ale wiesz kazdy przypadek jest inny, moze twoj facet jest inny, ja juz wiem z kim mam do czynienia. I wale nie bylo latwiej znowu go pozegnac a wrecz trudniej. Zycze Ci mimo wszysko zeby wypalilo, zeby twoj facet okazal sie szczerym gosciem potrafiacym kochac.
Avatar użytkownika
inka
 
Posty: 111
Dołączył(a): 15 wrz 2007, o 20:15
Lokalizacja: Zagłębie/Śląsk

Postprzez Księżycowa » 20 sty 2009, o 07:54

Inko tak to napisałaś, że przez moment uwierzyłam w jego ,,inność", że może nie jest tak źle. Niestety prawdopodobnie nie jest. Przecież tego od tak nie da się zmienić i wszystkie o tym wiemy. Choć tak naprawdę czy byłabym w stanie mieć z nim jakieś plany? Tu chyba bardzo się boję...

Wiecie jaki teraz jest? Przyjechał do pracy po mnie pożegnać się przed wyjazdem, w nocy tak mocno i delikatnie przytulał. Rano obejmował, nawet potrafił powiedzieć, że kocha.

Joanko na szczęście nie jestem zagubiona aż tak, żeby naprawdę nie odejść przy kolejnym numerze. Gdy teraz coś zrobi - odejdę, bo już raz to zrobiłam i czuję się pewniej. Byłam wtedy przekonana, że to koniec a drugi raz uświadomi mi, że to nie ma sensu.

Zdałam sobie sprawę, że przytłoczona jestem szkołą, moim poczuciem beznadziejności. Rzuceniem prawa jazdy i zawaleniem tych spraw. Więc dobrze Was rozumiem Samarko i onelove. Chciałabym zacząć od nowa. Bardzo się zraziłam przez to, co było między nami i teraz wiem, że nie było dobrym pomysłem, żeby zapisywać się razem do szkoły. Ja dałam spokój a on nie. Przekonywał mnie nawet nagle, żebym się nie poddawała, ale ja czuję się taka rozbita, że nic mi to nie daję. Nie jestem dość dobra, żeby sobie z tym wszystkim poradzić. Nie wierzę, że mogę i nie mam punktu zaczepienia, by myśleć inaczej. Chyba coś, co by mi pomogło, to byłaby wyprowadzka z domu, który widocznie mnie przytłacza. Nie stać mnie na to i muszę pracować, by to zmienić... Ze szkołą mogę się więc pożegnać, bo zaocznie nie dam rady. Z drugiej strony boję się czy z takim samodzielnym życiem bym sobie poradziła. Może gdyby K był taki, jaki jest teraz, to było by mi łatwiej mu zaufać a w tej sytuacji, to nie możliwe.

Tak się zastanawiam czy faceci tego typu rzadziej zdradzają swoje partnerki. Jak myślicie jak to jest? Bo ja na przykład zastanawiam się czy K pojechał do pracy na te kilka dni, czy niekoniecznie... Zastanawiam się czy mnie okłamuje. Najchętniej bym to zakończyła, żeby się nie męczyć, ale coś jednak mi nie pozwala. Może nadzieja Inko, że jest tak, jak napisałaś...
Księżycowa
 

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 349 gości

cron