Inka, myślę, że to doobry pomysł żeby wspomóc się jakimiś tabletkami, to pozwoli ci łagodniej przejść przez najgorszy okres. Jak już kiedyś brałam w czasie pierwszego "rozstania", teraz nie mam potrzeby, ale gdybym się gorzej czuła na pewno bym sie tym wspomogła. Ja na przykład biorę czasem jakiś Velerin czy cos w tym stylu na sen, bo przez ostatni czas miałam straszne problemy z zasypianiem. Kładłam się ok 12 i przewalałam sie po łózku do 6, 7 rano. Ale już się troche uspokoiło, juz teraz potrafię zasnąc bez wspomagania.
Ja wczoraj zrobiłam sobie dzień dobroci dla siebie. Jako, że studia już i tak utopione mogłam wreszcie sięgnąc po coś innego niż skrypty i kserówki - i sięgnęłam po ksiązkę "Kobiety które kochają za bardzo". Nie przeczytałam za wiele, bo na razie nie wiele sobie wydrukowałam, ale to co przeczytałam do tej pory (3 rozdziały) to jak Boga kocham, siedziałam, czytałam i tylko co chwila powtarzałam "dokładnie!", "bez kitu!", "no tak!". Po prostu wszystko, wszystko się zgadzało. Te opisy odczuć kochających za mocno kobiet. Do tej pory cały czas myślałam, że to tylko ja jestem taka "zdolna" aby wpakowac się w takie bagno, że tylko ja jestem takim frajerem, że tylko ja potrafię siebie tak poniżyć, tak nabrać na tani chwyt. Okazało się, że nie tylko ja mam taki problem, że nie wynikało to z mojego popieprzenia emocjonelnego i tego, że jestem nienormalna, tylko po prostu, tak się złozyło. Nie wiedziałam, że moje pokręcone postępowanie jest wręcz podręcznikowym przypadkiem. Więc jęsli faktycznie można się z tego wyleczyć... to zamierzam to zrobić
Po raz pierwszy również spojrzałam na siebie poprzez pryzmat swojego dzieciństwa. Do tej pory nawet przez chwilę nie pomyslałam, że sytuacja z moim ojcem mogła miec jakikolwiek wpływ na teraźniejszość. A teraz widze, że jednak miała...
Mój ojciec wyjechał zagranice gdy miałam 5 lat. Miało byc na rok, było na 7.
W tym czasie stał się już dla mnie niemal obcym człwiekiem. Małżeństwo moich rodziców oczywiście tez uległo bardzo szybkiemu rozpadowi. Potem przyjeżdżał do Polski na kilka miesięcy i znowu gdzieś wyjeżdżał. To był człowiek, który zawsze miał pierdolca na punkcie zagranicy - o Polsce mówił, że "w tym kraju nie da się żyć". Jest za granicą do tej pory. Jest dla mnie praktycznie obcym człowiekiem - widuje go raz albo dwa razy w roku, na codzień nie mam z nim żadnego kontaktu. Nie mam nawet o czym z nim rozmawiac, moje życie zresztą wcale go nie interesuje. Jedyne o czym potrafi do mnie gadać to o alimentach - jest taki oburzony, że musi płacić te marne parę złotych co miesiąc. O tym mógłby mówić zawsze. Jest wiele rzeczy o jakie mam do niego żal. Przede wszystkim o te wyjazdy. Ale poza tym mój ojciec jest prawdziwym "dziwkarzem". Jego zdrady w trakcie tego malżeństwa można liczyć juz chyba w dziesiątkach (te, które się wydały, o innych nie wspominam). Nigdy mu nie wybaczę tego, że zmarnował mojej mamie 20 lat życia. Bogu dziękuję, że znalazła sobie teraz fajnego, sensownego faceta, a rozwód wreszcie w toku. Wreszcie skończy sie jej koszmar.
Do tej pory wydawało mi się, że co ma mój ojciec do wiatraka. Ale teraz sama to rozumiem - od niego nauczyłam się oczekiwac po facetach tego co złe. Nie mówię, że zawsze, że jestem jakos bardzo zrażona, itp. Wiem, że na swoich kumpli mogę zawsze liczyć, z kilkoma świetnie się dogaduje od lat.W sprawach przyjaźni jest ok. Ale jeśli chodzi o te sprawy "miłosne" to zawsze tylko czekałam na kolejny cios, nigdy na nic dobrego. Pamiętam jak na początku znajomości (z tym debilem) czekałam tylko, czekałam na odrzucenie. Wiedziałam, że to nastąpi, czekalam tylko na to i już na wszelkie wypadek już wymyślałam, co zrobię dalej. Widziałam, że wszystko co zrobię, cokolwiek nie zrobię, to nie sprawi to, że facet spojrzy na mnie inaczej, lepiej, ze mnie polubi. Mój ojciec nigdy nie był ze mnie zadowolony. Nigdy. Zawsze taki był. Zawsze miał tą skwaszona minę, zawsze była ta dezprobata. Teraz sama widzę, że to mogło mieć wpływ na teraźniejszość. Że do chłopaków mam taką wyuczoną niechęć, obawę, i choć nie chce jej mieć ona gdzieś tam jest i kieruje moim, nieraz irracjonalnym zachowaniem. Lecz mimo tej obawy lgnę do nich jak ćma w ogień. I zawsze sie sparzę, zawsze muszę spłonąć w tym i zawsze jestem sama sobie winna. Wiele razy było to, że na wakacje czy kiedyś tam wyjeżdzałam z kumplami jako jedyna dziewczyna w towarzystwie. Często jak chodzimy na jakieś piwo do knajpy to tez jestem jedyna. Nigdy mi to nie przeszkadzało, wręcz odwrotnie, potrzebowałam bardzo tej dawki "męskości". Tak jakbym chciała się dowartościować samą ich obecnością. Moje koleżanki tak się zawsze śmiały, że ja jestem taka "chłopaczara". Teraz rozumiem skąd taki pęd do tego, skąd taka potrzeba. Bo tej męskiej obecności tak bardzo brakowało w moim dziecięcym życiu, w zasadzie w ogóle jej nie było, a jak już była, to zawsze była nieudana, obrażona, skwaszona i przynosiła tylko złe odczucia... Moi kumple przynoszą mi radość, to naprawdę grupka zajebistych kolesi. Jednak wiem, że żaden z nich nigdy nie spojrzałby na mnie w inny sposób, jak na dziewczynę, nie koleżankę. Nie żebym tego chciała, bo nie, ale wiem, że to jest niemożliwe.We mnie się nie widzi dziewczyny, kobiety. We mnie się widzi człowieka płci żeńskiej. A to zasadnicza różnica.
Zazwyczaj jest tak, że ludzie po jakiejś nieudanej znajomości chcą odpocząć od płci przeciwnej. Ludzie, ja juz nie chcę odpoczywać. Ja własnie chce wreszcie z kimś być, tylko tak naprawdę, nie tak jak to było z tym debilem. Ja mam już 21 lat i praktycznie żadnych doświadczeń w tej kwestii - a raczej z wieloma, ale wszystkimi nieudanymi. Nigdy mi sie nie udało, do licha ciężkiego. Ja mam już taką "chcicę" (nie mam na myśli spraw sexu). Po prostu tak bardzo pragne jakiejś bliskości z kimś, kogoś kogo bym obchodziła, kogoś do kogo mogłabym zadzwonić żeby tak po prostu pogadać., dla kogo byłaby w jakis sposób ważna. Wszystkie moje koleżanki z kims są. Jak się spotykamy co jakiś czas wszystkie to zawsze tylko one napieprzają o tych swoich facetach, jak to jedna z tym 3 lata, druga juz 2 i takie tam... A ja tylko siedze jak debil i nic nie odzywam. Albo jak mnie ktoś o to zapyta to trzymam fason, mam taką stylówkę na zasadzie, że mi taki rzeczy nie są do życia potrzebne. Bo cóż mam powiedzieć - nikt mnie nie chce, nikt by nawet na mnie spojrzał, patykiem przez szmatę nie dotknął? W czym jestem taka gorsza, że one potrafia, a ja nie? Co jest ze mną nie tak?
Ja naprawdę chciałabym by mi się to wreszcie udało (chcoć szczerze mówiąc ani trochę w to nie wierzę). Teraz w zasadzie mi to "zwisa". Nie myślę o tym na codzień, nie męczy mnie to jakoś strasznie. Ale co jakiś czas pojawia sie taka myśl, że cholera, no chciałoby się wreszcie. Każdy chciałby miec kogoś bliskiego. Czy ja chciałabym? W tym momencie chciałabym tego jak niczego innego innego na świecie. Tyle, żeby wreszcie było normalnie. Bez tego bólu, bez tego całego syfu, bez tych psychicznych szaleństw. Po tym wszystkim to ja teraz najbardziej potrzebuję SPOKOJU. Spokoju duszy.
Jestem tak wymęczona tymi wszystkimi wydarzeniami ostanich dwóch masakrycznych tygodni, tymi cholernymi zawalonymi studiami, tym całym bajzlem. Na domiar złego pochorowałam się jak diabli - kaszlę, charcze, oblewają mnie siódme poty i czuję się jak padlina. Jadę zaraz na dworzec, czas do domu, zostawie na kilka dni ten cały syf warszawski. Zobacze się z moimi ludźmi, pogadam z mamą, poprzytulam się do psa. Może to mnie jakoś uspokoi, ukoi. Musi być lepiej. No wreszcie w końcu MUSI...
Tak się cieszę, że weszłam na to forum, że zobaczyłam ten temat, że sięgnąłam po tą ksiązkę. To uświadomiło mi, że nie jestem jedyną "naiwną", że to nie tylko ja mam taki problem, że wcale nie jestem najwiekszym nieudacznikiem świata. Dzieki temu wszystkiemu zrozumiałam, że i ja mogę "powrócić do świata żywych". Tym razem tej szansy nie zamierzam zmarnować. Powoli coraz mniej zaczynam siebie nienawidzieć, nabieram do siebie powoli szacunku. Powoli, powolutku... Ale idzie do przodu. To potrwa długo, wiem. Ale Bogu dziękowac, że się wreszcie zaczęło.
3majcie się dziewczyny kochane!!!! Inka, pisz często co z Tobą, trzymam za Ciebie kciuki z całego serca!!!! Gdybys miała czasem ochotę lub potrzebe pogadać, to ja zawsze chętnie. Może jakoś Ci pomogę, jesli chcesz możemy się np wymienic numerami gg, hm?
PS: polecam tą piosenkę: http://panna.joanna.wrzuta.pl/audio/6o2 ... tak_ma_byc
Niepotrzebna wcale mi taka miłość do krwi...