przez wandula67 » 2 lut 2010, o 20:46
---------- 01:45 02.02.2010 ----------
Witaj pukapuk ,x-yam, magoch i pozostali, których zapamiętałam mimo, że minął ponad rok.
Muszę zebrać siły na opisanie dalszej historii mojej córki...jest coraz gorzej.Samo myślenie sprawia mi ból i trudno mi zebrać myśli.Próbowałam już kilka razy coś napisać, ale brakowało mi odwagi, albo traciłam sens pisania.
Może jutro...
Pozdrawiam wszystkich ciepło.
---------- 19:46 ----------
Minął rok, od kiedy moja córka wyszła na własną prośbę z drugiego ośrodka. Zadzwoniła już po fakcie, płakała, błagała, mówiła, że nie ma się gdzie podziać, a w ośrodku już nie wytrzymywała, bo to nie miejsce dla niej i postanowiła zrezygnować - oczywiście nic nam wcześniej nie mówiąc. Chciałam dać jej nauczkę i zostawić ją na walizkach, chociaż na jedną noc, no, bo skoro podejmuje takie decyzje twierdząc, że jest dorosła i to jej życie i ma prawo robić, co chce, dlaczego jako matka mam się nie zgodzić? Byłam twarda, chociaż serce mi pękało. Mąż po 2 godzinach rozmowy z nią przez telefon postanowił pojechać po nią. Nie wytrzymał…błagała, obiecywała, płakała, mówiła jak bardzo nas kocha, jak tęskni, jak jej ciężko (zawsze mówi to samo) i nie wytrzymał. Ponieważ nikt nie liczył się z moim zdaniem i moimi uczuciami, a chciałam pokazać córce, że jestem konsekwentna i nie podoba mi się jej samowolka, a mężowi dać do zrozumienia, że nie dam sobą manipulować powiedziałam, że ma jej nie przywozić do domu i nie interesuje mnie gdzie ją ulokuje. Oczywiście czułam się podle, ale miałam dosyć ignorowania mnie, a przecież problem jej uzależnienia dotyczył całej rodziny.
Rozpisałam się…przepraszam... Wracają wspomnienia, a z nimi emocje.
Mąż wynajął córce pokoik u swojej znajomej emerytowanej pani pedagog -przemiła spokojna osoba, której wnuczek miał również problem z uzależnieniem, więc temat nie był jej obcy.
Niby wszystko było dobrze, chodziła codziennie do poradni, mówiła o ogarnięciu swojego życia, miała plany itd., ale mi się coś w tym wszystkim nie podobało. Może było za ładnie, za dobrze, za łatwo? Sama nie wiem, ale obserwowałam ją bardzo uważnie i byłam cały czas czujna. Mąż twierdził, że mam obsesje, że przyczepiam się, wyszukuję, mam coś z głową nie tak, bo cały czas mówię, ze córka nadal nami manipuluje. Cały czas przyłapywałam ją na kłamstwie, oprócz ciągłych obietnic nic się nie zmieniało. Raz na miesiąc miała wpadki, albo z alkoholem, albo z lekami – relanium, acodin, itp. Oczywiście twierdząc, że to nic nieznaczące wzięcie dla wypuszczenia emocji, bo jest jej ciężko, ( co jeszcze brała i jak często wie tylko ona). Mąż nadal miał klapki na oczach-powtarzał, że powinnam się leczyć, bo nic złego się nie dzieje. Nagradzał córeczkę za to, że żyje w abstynencji (biorąc raz na miesiąc?!), zakupy, prezenty i zero wymagań.
Od października zeszłego roku zaczęła brać leki coraz częściej i w dużych ilościach. 2 Razy była w szpitalu z powodu acodinem.Pani, u której mieszkała nie chciała nadal wynajmować jej pokoiku, tak, więc od grudnia córka przeprowadziła się do nas.
Agresja z niej tryskała, prowokacje do kłótni nie kończyły się i ciągłe znikanie z domu na noc
Wpadła w ciąg. Okazało się, ze bierze leki – acodin , tramal, relanium, oxazepam itp. + alkohol.
3 dni spędziliśmy w izbach przyjęć, po badaniach odsyłano nas do domu, a ja wiedziałam, że moment kulminacyjny dopiero nadejdzie…nie wiedziałam tylko, czym się objawi. Przetrzymywaliśmy ją na siłę w domu szarpiąc się z nią, tłumacząc, prosząc.Czuwaliśmy do rana, wiedziałam, że muszę przerwać jej ciąg. Po 2 dniach otumanioną zawieźliśmy ją do prowadzącego terapeuty. Uzgodniliśmy, że córka pojedzie do ośrodka stacjonarnego, na co ona bez oporów zgodziła się, ale ja znowu wiedziałam, że to kontynuacja jej gry. Po powrocie do domu poprosiłam, żeby się spakowała. Mąż późnym wieczorem wyszedł z psami na spacer, a ja przygotowywałam sobie kąpiel. Nagle poczułam powiew mrocznego powietrza i usłyszałam, że córka coś do mnie mówi…tak dziwnie mówi. Poszłam do niej do pokoiku i tam zobaczyłam moją córkę – siedziała na metalowym oblodzonym parapecie, cała była poza mieszkaniem (mieszkamy na IX piętrze) i powtarzała, że nie pójdzie do ośrodka…woli umrzeć. Na rękach miała skórzane rękawiczki i okryta była polarowym kocem. Serce mi stanęło, mówiąc spokojnie podeszłam do niej i zacisnęłam jak najmocniej na niej swoje ręce uważając, żeby jej niechcący nie popchnąć lub nie złapać tylko za koc. Trwało to kilka sekund, ale moje serce przestało bić i tak jest do tej pory.
Udało mi się ją wciągnąć do pokoiku. Po powrocie męża wyszłam przed blok i zadzwoniłam po pogotowie zgłaszając próbę samobójczą. Przyjechała też policja, bo córka nie chciała dobrowolnie iść do szpitala.
Odwiedziłam ją tylko 2 razy, po tym wszystkim nie jestem w stanie z nią rozmawiać.
Coś we mnie pękło…coś się zamknęło.
Za 3-4 tyg. zostanie wypisana ze szpitala i są tylko dwa wyjścia z tej sytuacji: albo ośrodek, albo ulica.
Jeżeli ktoś doczytał do końca, to bardzo dziękuję za wytrwałość