Co nas przerosło?

Problemy z partnerami.

Co nas przerosło?

Postprzez munsand » 13 sty 2009, o 23:37

Witam,
Jak wszyscy weszłam na to forum chyba nawet nie w poszukiwaniu pomocy a nadziei. Jesteśmy małżeństwem od 10 lat. Tak w wielkim skrócie podam kilka faktów z naszego życia, które mam wrażenie przyczyniły się do naszych problemów. Przed ślubem dowiedzieliśmy się, że nie będziemy mogli mieć dzieci (mój mąż jest bezpłodny). Po 5 latach starań i leczeń zdecydowaliśmy się na adopcję. 3 lata temu adoptowaliśmy córkę i równocześnie dowiedzieliśmy się, że mąż ma raka. Ostatnie 3 lata jak teraz patrzę to chyba był jakiś kosmos.Małe dziecko, co pół roku badania kontrolne w międzyczasie pomylone wyniki badań które wskazywały na koniec. W ciągu jednego roku pobudowaliśmy dom a kolejnego przeprowadziliśmy firmę. A 2 stycznia mój maż zakomunikował mi, że on to właściwie ma mnie dosyć. i był gotowy się wyprowadzić. Powstrzymały go chyba tylko moje słowa, że najłatwiej jest uciec. Jak się teraz okazuje duży wpływ na jego decyzję miało to, że pojawiła się w jego życiu nowa sympatia (co gorsza nie fizyczna a raczej emocjonalna) Zawsze wydawało mi się, że jesteśmy dobrym małżeństem. Patrzy teraz na mnie jak na obojętną osobę, mam wrażenie, że nie zależy mu na niczym poza jego pracą. Punktuje mnie na każdym kroku i czeka na moje potknięcie, Twierdzi, że chce ratować ten związek. Atmosfera jest okropna. On nie wie, że ja wiem o nowej sympatii (z którą chyba rzeczywiście zerwał kontakt, a raczej ona z nim). Twierdzi, że mnie kocha ale jestem mu obojętna. Jak dla mnie te słowa na wzajem się wykluczają. Boje się, że nie uporamy się z tym wszystkim, boję się powiedzieć cokolwiek i zrobić bo nie wiem jaki to odniesie efekt. Człowiek który twierdził, że sakrament małżeństwa jest raz do końca życia, rodzina żona i dziecko są najważniejsze, przestał brać to pod uwagę. Nie szukam tylko winy w tej sympatii, widzę rzeczy, których może nie dopilnowałam w naszym związku, ale do niego nie dociera to ,że mam prawo do popełniania błędów i mnie też jest ciężko żyć ze świadomością, że on może umrzeć. Wiem, że to wszystko bardzo chaotyczne ale w jednym poście trudno to ująć.
Pomóżcie mi to przetrwać!!
munsand
 
Posty: 60
Dołączył(a): 13 sty 2009, o 23:10

Postprzez cvbnm » 14 sty 2009, o 00:12

ojej........ bardzo ci wspolczuje.... coz moge napisac?

zastanowily mnie slowa ze 'kocha i jednoczesnie jestes obojetna" . wg mnie milosc nie koniecznie jest gwaltowna, porywajaca i emocjonalna. wiec w moim pojmowaniu miesci sie taka absurdalna sytuacja. bardziej mnie by ciekawilo jak on teraz definiuje milosc, niz ta cala jego obojetnosc...
mysle ze oboje macie teraz czas na weryfikacje swojego wnetrza. taka choroba jak rak ... hm..podejrzewam ze zmienia czlowieka o 180 stopni....

jesli moge wogole cos tu napisac, to ... staraj sie siebie i meza obserwowac, uczyc na nowo, niz oceniac....

jak w tym wszystkim ma sie dziecko?

pozdrawiam i zycze duzo sil...
cvbnm
 

Postprzez munsand » 14 sty 2009, o 01:37

Miłości nie definiuje w tej chwili, potrafi chyba tylko wypowiedzieć to słowo. Uwierz mi, że ja naprawdę obserwuję, nie wykonuję gwałtownych ruchów, bo wiem, że każde działanie może być wykorzystane przeciwko mnie. Teraz już się troszkę pozbierałam więc i córka funkcjonuje lepiej. Boli mnie tylko jego totalni jednostronna ocena sytuacji, chwilami jak go słucham to mam wrażenie, że ktoś włożył mu te słowa do ust. Z jednej strony wiem, że muszę starać się zrozumieć jego punkt widzenia a z drugiej boli mnie to, że on aktualnie w ogóle nie stara się zrozumieć mojego punktu widzenia. Boję się, że jest to też tak, że ratuje teraz ten związek, bo tam się nie udało. Jest mi bardzo ciężko, każdy dzień to huśtawka nastrojów która nie wiadomo dokąd prowadzi.
munsand
 
Posty: 60
Dołączył(a): 13 sty 2009, o 23:10

Postprzez cvbnm » 14 sty 2009, o 12:23

ale czy rzeczywiscie ratuje?
wyglada z twojego opisu, ze jest zrezygnowany..... ze porzucil wszystko...

powiem ci co ja czulam kiedy wrocilam do meza po moim romansie. czulam zlosc na meza ze nigdy nie dal mi czulosci, ze nie jest "kochany", ze wracam do jakiejs katorgi, a nie kogos cieplego i kochajacego. uwazalam ze po prostu przegralam zycie i czulam wielki gniew, ze on smie byc rozzalony i miec do mnie pretensje, ze tylko sie zajmuje swoim bolem i cierpieniem. jednoczesnie rozumowo wiedzialam, ze nie mam prawa od niego nic wymagac, ze powinnam sie kajac i przeblagac go w koncu. czulam sie wiec jak nic nie warty kawalek gowna.

w waszej sytuacji jest tak wiele cierpienia, tak duzo komplikacji, ze az dziwie sie ze nei piszesz nic o psychologu. czy nie szukaliscie nigdy pomocy psychologa, bedac wlasciwie teraz ciagle w szpitalu, lub w okolicach szpitala i lekarzy?

na was oboje dzialaja potezne sily, ktore ujawniaja rzeczy tkwiace gleboko w podswiadomosci, byloby dla mnie na prawde kuriozalne, gdybyscie mogli sie teraz rozumiec, rozumiec swoje emocje i postepowanie.

dodatkowo odnosze wrazenie ze jest pmiedzy wami masa niedpowiedzen.... i w tym momencie nie dziwie sie wcale, ze macie hustawke nastrojow, nie wiecie na czym stoicie, targaja wami jakies emocje co do ktorych nie macie swiadomosci skad sie biora.... sa wynikiem domyslow, interepretacji i projekcji....


jestes wlasciwie osoba, ktora jako jedyna moze te sytuacje zmienic. wg mnie twoj maz nie ma dosc duzo sil na to aby sie podniesc, zaczac prace nad zwiazkiem i soba. jesli bardzo kochasz meza, mozesz cos zmienic, mozesz ten zwiazek uzdrowic. ale od ciebie najwiecej zalezy. od twojej postawy, sily .... po prostu na twoich barkach... aby sobie z tym poradzic, powinnas konsultowac sie z psychologiem i miec jakas strategie postepowania.... tak widze to,z e nie jestes teraz slaba kobietka, ale to wlasnie ty jestes podpora i podstawa malzenstwa... ktora musi utrzymac wszystko...

czy dasz rade?

tego nie wiem...

bardzo ci kibicuje i pozdrawiam...
cvbnm
 

Postprzez munsand » 14 sty 2009, o 13:10

Mam wraże napisałaś dokładnie wszytko tak jak jest. Rzeczywiście też mam wrażenie, że mój mąż czuje się aktualnie dokładnie tak jak ty wtedy. Staram się dać mu czas żeby się z tym uporam, tylko problem jest tak złożony, że może nie dać rady i wybrać drogę ucieczki. Co do psychologa, zapisałam nas na terapię rodzinną, byliśmy na pierwszym spotkaniu. Wiadomo na razie efektów brak. Rzeczywiści trudno nam ze sobą rozmawiać, chyba jeszcze boimy się tych rozmów. Tylko ja też już mam dosyć. Jestem zmęczona wszystkim tym co nam i mnie się przytrafia, wie wiem czy dam radę podnieść się kolejny raz :cry:
munsand
 
Posty: 60
Dołączył(a): 13 sty 2009, o 23:10

Postprzez cvbnm » 14 sty 2009, o 13:25

co mnie przynosi ulge, - kontakt z dziecmi.
spacer.
robienie zdjec.
prace domowe, mycie naczyn, zamiatanie.
obserwowanie przyrody, obserwowanie rozwoju dziecka, ... nigdy wczesniej nie sluchalam dziecka, co ono mowi. teraz wpatruje sie w jego oczy, i cala sie zasluchuje, ... ono tak duzo mowi, ze nic nei trzeba juz robic.... :)

wtedy nic nie musze, odpoczywam, bo tylko patrze jak zycie sobie zyje, nie musze o nic walczyc, do nieczego przekonywac. nie musze argumentowac i szukac racji.

duzo tez czytam. uwazam ze to czego sie nauczylam poprzez moje doswiadczenia jest bezcenne. to daje mi jakas wewnetrzna sile.
cvbnm
 

Postprzez munsand » 14 sty 2009, o 16:48

Staram się skupić na pracy na dziecku, tylko to zawieszenie i niepewność mnie wykańcza. Z jednej strony widzę pozytywne sygnały, staramy się przytulać, obydwoje twierdzimy, że chcemy a za chwilę jedno słowo i iskrzy. Po wszystkich przejściach nauczyłam się cieszyć z drobiazgów, ulotnych chwil, ale jak się teraz zastanawiam to dlatego, że byłam przekonana, że jedyną stałą rzeczą w moim życiu jest mąż i dziecko. Teraz runęło mi wszystko. Wiem, że przez jego chorobę i moje lęki zamykałam się na niego a on wpadał w wir pracy. Jak na to patrzę to gdyby nie lęk, że jego uczucie do tej dziewczyny nie jest chwilowym zauroczeniem, uważam, że mamy duże szanse. Ale tu zostaje mi czekać. Wiem, że żadna moja interwencja w tym temacie nic nie da. Staram się wypierać kwestię zdrady ze swojej świadomości, bo wiem że wyrzuty w tej chwili tylko go oddalą. A z drugiej strony nie wiem czy nie lepsze byłoby drastyczne rozwiązanie i zakomunikowanie że wiem. Ehhh, modlę się żeby każdy kolejny dzień był chociaż troszkę łatwiejszy.......
munsand
 
Posty: 60
Dołączył(a): 13 sty 2009, o 23:10

Postprzez cvbnm » 14 sty 2009, o 17:02

wlasciwie dlaczego nie chcesz tego powiedziec? ze wiesz...
cvbnm
 

Postprzez munsand » 14 sty 2009, o 17:37

sama nie wiem, chyba boje się, że jak mu powiem to po pierwsze muszę się liczyć z tym, że usłyszę: tak kocham ją i chcę z nią być. A jeszcze chyba nie dorosłam do tego. Po drugie jak go obserwuję to mam wrażenie, że jest tak rozsypany, że wystarczy jeden sygnał żeby uciec mimo, że będzie wiedział, że nie jest to dobra decyzja. Ucieczka czasami wydaje nam się najłatwiejszym rozwiązaniem. Poza tym z tego co widzę to kontakt z nią raczej póki co zerwał więc chce dać mu czas, żeby sam się z tym uporał i dorósł do rozmowy o tym. Myślę chyba też trochę o sobie i uważam, że nie powinnam mu tego ułatwiać. Jeżeli się między nami ułoży będzie musiał stawić temu czoło. Sama nie wiem , to wszystko jest jeszcze bardzo świeże i wiem, że czasami trzeba poczekać i poukładać sobie w głowie. A wiem, że moja ocena sytuacji teraz nie jest jasna.
munsand
 
Posty: 60
Dołączył(a): 13 sty 2009, o 23:10

Postprzez cvbnm » 14 sty 2009, o 18:01

zwroc uwage, ze oboje w tym momencie wiecie cos "osobno"
to was wiec dzieli, nie zdrada, ale sekret

latwiej byloby wam uporac sie z prawdziwym problemem, niz rojeniem...
on roi sobie, ze cie nie rani, a ty, ze nie ranisz jego

nie ma mozliwosci pracy nad tym, bo jestescie w szachu- macie

poki nie jestes gotowa na otwarte karty, przemysl gleboko, czy konflikt dotyczy WAS czy 'tej trzeciej"... moje doswiadczenie pokazalo, ze po odcieciu "trzeciego" nic sie nie zmienilo. a nawet stalo sie gorzej. przedtem byl pretekst, teraz nie ma a nic pozytywnego sie nie pojawia....

polecam przeczytanie artykulu: http://www.eioba.pl/a2019/osho_zaryzykuj_bycie_uczciwym
cvbnm
 

Postprzez munsand » 14 sty 2009, o 19:08

Dużo w tym prawdy, i właściwie to wszystko to podświadomie wiem. Tak naprawdę dorastam do tej rozmowy bo wiem, że nie możemy tego przyklepać. Wiem też, że wcześniej czy później ona się odbędzie co zresztą powiedziałam mojemu mężowi. Tak naprawdę dawałam mu sygnały, że coś wiem, póki co nie podejmuje tematu i wypiera się. Czas pokaże. Teraz praktycznie stara się nie wracać do domu zbyt wcześnie, a ja też nie robię z tego powodu awantur. Czekam, też na to co zasugeruje na terapeuta.(o ile mąż się nie wycofa, bo widzę, że to też zaczyna mu chodzić po głowie)
munsand
 
Posty: 60
Dołączył(a): 13 sty 2009, o 23:10

Postprzez cvbnm » 15 sty 2009, o 01:14

czekanie...
nigdy tego nie potrafilam, paradoksalnie od 4 lat tylko czekam uczac sie cierpliwosci.

niezbyt stosowna lekcja jak na 21 wiek....

pozdrawiam i tez czekam...
cvbnm
 

Postprzez ewka » 15 sty 2009, o 09:22

Witaj Munsand;) Przede wszystkim współczuję Wam choroby... myślę, że przeżywacie ją inaczej i na pewno niełatwo powiedzieć, które z Was ma "lepiej"... zaryzykowałabym, że "lepiej" masz Ty.

munsand napisał(a):Boje się, że nie uporamy się z tym wszystkim, boję się powiedzieć cokolwiek i zrobić bo nie wiem jaki to odniesie efekt.

Sądzę, że powinnaś być przede wszystkim i po prostu sobą. Jeśli nie - wszystko będzie sztuczne i nieszczere, a Ciebie tej prawdziwej jakby nie było wcale. Cvbnm stawia na szczerość do bólu, na prawdę (swoją drogą - ten artykuł jest teoretycznie całkiem okej)... mnie się jednak wydaje, że teraz na nią może nie być dobry czas. Że tej swojej prawdy Twój mąż jeszcze do końca nie zna, że się miota, że sam nic nie wie.... bo (jak zrozumiałam) problemy ma dwa:
1 - Choroba i zagrożenie życia... to potężna rzecz
2 - Jakieś emocjonalne uwikłanie... zdarza się, bywa i myślę, że nie chciałabym znać (jako żona) tej jego prawdy, tych emocjonalnych rozterek na tę chwilę. Myślę, że on musiałby to sam w sobie ułożyć, a ja mimo największych chęci chyba nie byłabym w stanie mu w tym pomóc - nie byłabym obiektywna, nie byłabym wolna od emocji i uczuć... więc jaki mogłabym mieć w tym pozytywny udział? Jedynie być obok z tą kobiecą łagodnością, wyrozumiałością, spokojem. Tak to widzę.

Gdybym ja była emocjonalnie w coś tam uwikłana (a byłam)... nie roztrząsałabym tego z mężem (i nie roztrząsałam). Nie dałam sobie prawa do obciążania go swoimi emocjami czując jakoś tak podskórnie, że TYLKO bym mu tym faktem dokopała... i właściwie nic poza tym.

Gdybyś się nie bała (a dokładnie, to czego?), co powiedziałabyś i zrobiła?


munsand napisał(a):wszystko jest jeszcze bardzo świeże i wiem, że czasami trzeba poczekać i poukładać sobie w głowie.

No dokładnie, a ja się tutaj produkuję i produkuję :D Trzymaj się, a ja bedę trzymać kciuki :ok:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez cvbnm » 15 sty 2009, o 11:02

tak tylko jeszcze chce zaznaczyc, ze munsand juz wie o tej trzeciej, ...
gdyby byla nieswiadoma, to mozna byloby sadzic ze wiedza ja obciazy, ale ja to juz obciazylo....
tez jestem zdania, ze wchodzenie w szczegoly i rozstrzasanie albo analiza uczuc meza, doszukiwanie sie winy i jej dookreslanie bedzie szkodliwe
wydaje mi sie tez ze choroba meza jest paradoksalnie jakims duzym parasolem ochronnym dla powstania uczuc odwetowych ...

ale to co piszesz ewka, jest sluszne ...
a na pewno warto czekac na swoja wlasna gotowosc do otwartosci...
cvbnm
 

Postprzez munsand » 15 sty 2009, o 11:23

Co ciekawe w tej chwili udało mi się nawet wyprzeć ze świadomości tą trzecią. Tak naprawdę chciałabym tylko usłyszeć od niego, że to nic nie znaczyło, a tego nadal nie wiem. Nie chcę wchodzić w szczegóły. I tak już wiem za dużo, i wolałabym może tej wiedzy nie mieć. A z drugiej strony gdybym nie wiedziała to zignorowałabym problem a on brnąłby dalej. To też był dla mnie taki kopniak który pozwolił mi się obudzić więc myślę, że był potrzebny. Mam tylko wrażenie, że on pogubił się bardzo w poczuciu własnej wartości. To, że nie może zostać biologicznym ojcem do tego choroba i do tego ja która zawsze starałam się być twarda, że poradzę sobie. To chyba wszystko spowodowało, że poczuł się niepotrzebny. Staram się teraz jak mogę pokazać, że tak nie jest, ale nie wiem czy on to widzi. Chyba jak się dowiedzieliśmy, że jest chory łatwiej przyszło mi poukładanie sobie wszystkiego w głowie niż teraz. Dzięki dziewczyny, pozwalają mi spojrzeć z dystansu.
munsand
 
Posty: 60
Dołączył(a): 13 sty 2009, o 23:10

Następna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 172 gości