Jak dalej będzie nasz związek wyglądał?

Problemy z partnerami.

Jak dalej będzie nasz związek wyglądał?

Postprzez margerytka79 » 14 sty 2009, o 11:45

Chciałam powitać wszystkiech na forum. Czytam je od dłuższego czasu. Długo się zastanawiałam jak napisać i jak opisać swój problem. Brak mi słów, czasem pustka w głowie, czasem wszytsko jest w porzadkum i wtedy problemiki się oduwają. Ale to nie znaczy, ze znikają. Dziś jednak cosik we mnie pękło. Pewnie wpływ grypy, jakaś złośliwa bestia mnie dopadła. Humor też mam nieciekawy. Mam 29 lat, w związku trwamy razem z B. od dwóch lat. Od roku mieszkamy razem. Niby bajka. Poznaliśmy sie, zaiskrzyło, ja po długim okresie samotności nie wierzyłam we własne szczęscie, że można sie zakochać i być kochanym. W kraju nic mnie nie trzymało, miałam kłopoty ze znalezieniem pracy (mimo mgr i rozpoczętego drugiego kierunku studiów). Zdecydowałam sie na Wlochy. Z pracą nie narzekam bo zawsze coś mam. Na cały pobyt tutaj nie pracowałam tylko ok. 3 miesiecy. Stan zakochania to ... brak słów. Patrzenie przez różowe okulary osłabia trochę zdolność myślenia i realizmu. A dziś dodatkowo mam nastrój ... :evil:

"chodzenie" nie może trwać wieczne to zdecydowaliśmy zamieszkac razem. U niego. W teorii mieliśmy być niezalezni i odizolowani od jego rodziców. w praktyce jest inaczej. Jego mama jest osobą dobrą, symaptyczną, ale... Wychowała go na klasycznego maminsynka i w dodatku despotę. Zaakceptowała mnie bo musiała, ale bez przkykrych docinków sie nie obyło. Jej komenatrze przelatywały mi przez ucho, chociaż w samotnosci łezkę uroniłam. próbowała a początku rządzić nami, ale jej nie wyszło. Moje kochanie stawało po mojej stronie. Właściwie to nie opowiadał się po żadnej ze stron, tylko widział istotę problemu i przyznawał rację mnie - bo akurat ja byłam pokrzywdzona.
Ona nie krzyczy, jest miła, nadgorliwa. Doprowadza mnie to do szału. Ja chciałabym, zebysmy to my decydowali co zjemy, kiedy, a nie ona. Jednak zbyt często ładuje nam sie w życie i plany. My na kolację jajka, a ona bez pytania ładuje się nam do kuchni i przynosi mięso. Ciągle jej komentarze, ze musimy iść na dietę, ze źle odżywiamy się itd. itp. Ja mam dość. A on ją tłumaczy, ze ona chce dobrze i chce pomóc. Ale czy my chcemy tej pomocy?
On za dużo z nią rozmawia o nas. Za dużo jej mówi o mnie, co mnie się nie podoba. I zawsze wychodzi wszytsko w swietle, ze ona jest super matka, super kobieta, a ja... ja jestem z innego kraju, do innych rzeczy jestem przyzwyczajona, czegoś innego nauczona, i w ogóle to mogłabym byc mniej uparta (pewnie po to, zeby całkiem na głowę weszła), w prowadzeniu domu muszę zdobyć trochę praktyki. Moze to są dobre rady, ale dla mnie to są złośliwości, czuję się upokorzona.
Ona jest też typem, który uwielbia robić. jej motto życiowe to pracować, pracowac, pracować. Non stop cos robi, biega po domu, zamiata, za chwilę coś pierze, potem zamiata znowu, cos przestawia, ona wie gdzie są młotki, gwoxdzie, ona podcina mojemu włosy, ona zna sie na lekach. Ona najchętniej by nam wsyztsko zrobiła, wszystko dla nas. jest na emeryturze to ma czas. Ja niestety dzielę czas jeszcze na pracę. Np. robię na rano, planuję, że wrócę do domu to wyprasuję, a ona już to dla (za) mnie zrobiła. Po jasną cholerę? Wkurza mnie to. ja nie pamietam kiedy moja mama prasowała moje rzeczy!!! A ona? I tłumaczenie mojego, ze ona chce dobrze, ze chce pomóc, że nie ma co robić. To niech sie zajmie swoim zyciem, a nie moimi obowiązkami. Na marginesie dodam, ze jak prasuję, to również jej rzeczy.
Z moim kochaniem niestety coraz częściej się kłócimy. Ot takie życie razem pokazuje prawdziwą twarz. Ja jestem nauczona tolerancji, akceptowania "inności". I popełniam błąd, wychodząc z załozenia, że ktoś też ma dobrą wolę i zaakceptuje mnie i moje słabości. On godzinami lubi oglądać sport, piłkę, pogodę. Akceptuję. Ale on nie może zaakceptować, ze lubie buszować w necie. Według niego jest to strata czasu i w tym czasie mogłabym coś robić, np. ciuchy ułozyć na miejsce. Ja chcę ułożyć je później, bo chcę odpocząć, a on mi na to, że w jego słowniku słowo odpoczynek nie istnieje. czyli mam byc jak jego matka. Robić, robić, robić. A ja lubie zrobić.
On tez jest typem nadpobudliwym. sptrawdza po 50 razy, np. czy wziął ze sobą portfel, czy ma kasę na komórce itp. jakaś paranoja.
Nie chcę końca, tylko chcę zmiany sytuacji. Nie wiem jak to zrobić.
Kiedyś w kłótni tez mnie upokorzył, nie umiem zapomniec tych słów. Że ja się nie nadaję do posiadania własnego domu, etc. Było mi przykro. Tym bardziej, że wiele razy jak robiłam (byle by coś robić) to był zadowlony i nazywal mnie perfekcjonistką.
Doprowadza mnie szału też to, ze nie mamy prywatności. jego mama lubi przychjodzić do nas do sypialni i cos sie tam pyta, a ja sie głupio czuję, w czasie naszych kłótni ona aktywnie w nich uczestniczy (co dziwne staje po mojej stronie). Nie wierzę w jej dobroć, bo mam wrażenie, ze ona tylko czeka aż nasz związek sie rozleci i ona znowu będzie miec synka dla siebie. A jem u tak jest wygodnie, bo albo zje ze mną, albo z nią. O nic sie nie matrwi. P)oiwiedziałam mu kiedyś, ze mnie potrzebny mężczyzna, a nie dziecko, w końcu ma 33 lata.
Chciałabym, żebyśmy sami zamieszkali. Problem finansowy nie jest aż tak istotny., Najważniejsze jest to, ze on nie ma ochoty na zmiane, jemu dobrze i wygodnie. Wiele razy czulam się upokorzona. Ja jestem jego dziewczyną, i z tego samego faktu zasługuję na szacunek, uwagę i uznanie moich racji. Nic z tego nie mam, pogłębiam sie w tym związku. Chciałam z nim rozmawiać, ale wg. wkurzam go sowim gadaniem. I zawsze mnie straszy, ze pójdzie po rodziców. Bo oni tak sie dla mnie starali i w tylu sprawach mi pomogli. A ja czuję się, że tracę swoja wolność, swoją wolę i prawo decydowania. W imię czego? I dla kogo? Dla faceta, który okazuje sie być coraz bardziej maminsynkiem.

Mam nadzieję, ze was nie zanudziłam. Jestem trochę rozgoryczona, choroba pogłębia mój stan. I być moze nie wszytsko opisałam i nie we wszystkich aspektach.
Czy możecie mi napisać jak wy ten związek widzicie? Na marginesie dodam, ze jak jesteśmy sami, to jest pięknie. W momencie, gdy na scenę wchodzą jego rodzice jest fatalnie. A od czasu ostaniej kłotniw zwiazku jesteśmy w trójkę, on jego mama i ja. Co robić?
margerytka79
 
Posty: 15
Dołączył(a): 30 paź 2008, o 10:26

Postprzez kropelka » 14 sty 2009, o 12:21

On jest Włochem tak?
kropelka
 
Posty: 257
Dołączył(a): 7 lip 2008, o 17:07

Postprzez ewka » 14 sty 2009, o 14:26

Ja bym szukała mieszkania, bo ta kobieta jest straszna i raczej jej nie zmienisz. Twoja cierpliwość też jakby blisko granic wytrzymałości... szukałabym, poinformowała swojego mężczyznę o decyzji, a on? Albo poszedłby ze mną, albo został z mamusią.
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez limonka » 14 sty 2009, o 17:56

jedyne rozwiazanie to wyprowadzka..i tak napisala ewka albo sie przylaczy albo niech sie z mamusia ozeni :D


:shock:
Avatar użytkownika
limonka
 
Posty: 4007
Dołączył(a): 11 wrz 2007, o 02:43

Postprzez margerytka79 » 15 sty 2009, o 16:10

---------- 15:09 15.01.2009 ----------

Dziękuję za odp. Kropelko - tak brzmi odpowiedź. jest Włochem. 100% makaronu i pizzy. :D Ale chciałabym zostawic ponad nami różnice kulturowe. Mieszkam w jego kraju, który szanuję. I oczekuję od niego tego samego względem naszych tradycji. Pozostawiając z boku nasze różnice żywieniowe, tradycji obchodzenia różnych świąt pozstaje nam tylko różnica rodzin w których się wychowaliśmy. Nauki "życia", które odebraliśmy od rodziców.

Dziękuje za słowa ewce i limonce. Faktem jest, ze nie raz już chciałam wyrzucić z siebie, zeby szedł spać z mamusią, itp. itd. Ale to do niczego nie prowadzi.

Dziś moje samopoczucie lepsze. Sam fakt, ze nie jestem w pracy :) Lekarza odwiedziłam, diagnoza grypa, leki, antybiotyki, syropki. Dla mnie raj - mogę się pobyczyć i odpocząć.

Faktem jest, że czasem mam momenty, ze już nie mogę, ze chcę wybuchnąć. Na skraju wytrzymałości. Ale kolejny dzień.
Czasem rozmawialiśmy. Mieszkanie niby osobno, a jednak w domu jego rodziców mnie daje w kość. Miało być tylko czasówką. Ja byłam za wynajęciem mieszkania, ale jednak wizja opłat zmieniła moje podejscie do tematu i zgodziłam się na takie bycie razem.
Widzę też to w ten sposób, ze moze było tak i lepiej, nie wiedzieliśmy przeciez czy sie sprawdzimy i czy to sie ułoży. W tym zwiazku staram sie być ostrożna, nie chcę podejmowac decyzji w porywie emocji, stawiam na rozsądek.

Jezeli chodzi o wyprowadzkę nie wiem już jak z nim rozmawiać. I jakich argumentów używać. Chce z nim być sama. I tyle. Ale zaś z jego strony stara śpiewka, ze przecież jest dobrze, ze jak jestem niezadowolona, to on nic na to nie może poradzić. I takie tam.
właściwie z nim wszystko się dobrze układało i układa. stara mi się pomagać w domu, nauczył się (!!!) zwywać talerze, jego obowiązek to np. posprzątanie kuchni po posilku. Hihi - jego mama jak zobaczyła jak on zmywa to w przenośni "zawał". Bo dla niej nigdy tak nie robił. Kiedyś mi starała się dogadać, ze źle umył talerze, ja jej odpowiedziałam, ze tym razem źle, ale następnym pójdzie mu lepiej. Wiem, ze on chce, zebym była zadowolona.

Problelem jest nadmiar obecnosci jego matki. W końcu to jej dom. Dziś tylko obserwowała jak przygotowujemy obiad, że za dużo makaronu - wziełam porcję na głowę 100 g, a ona ze źle, bo powinno być 80, i w ogóle to powinniśmy isć na dietę. Tego nie cierpię. komentowania w negatywnym świetle co my robimy, i ona jako superznawca daje superrady, a jak ja nie słucham to jestem zbyt uparta.
Był jakiś tam dialog o czymś, skomentowałam, że tak samo jak w Polsce, a ona na to, ze jestem w Italii teraz. :evil:

Moze ja biorę wszytsko do siebie? Może przesadzam?

Juz nie wiem jak jej odpowidac, co robić.

Było mi kiedyś przykro. Planowałam wyjazd do Polski samochodem. Z moim ojcem. Mieliśmy wyjechać w niedzielę. Ale w tym czasie zmarła jego babcia, jej mama. Nie chcialam zostawiac go samego i być z nim do samego pogrzebu. Przesuneliśmy wyjazd o jeden dzień na pon. On był zadowolony. Ale ona? Ze swoją kuzynką debatowały, ze powinniśmy jechać jak zaplanowaliśmy - bylebym z nim na pogrzeb razem nie poszła. Ale w twarz się takich rzeczy nie mówi. Wymyśliły, że trzeba jechac ostrożnie, bo taki straszny wypadek był na autostardzie, tir zjechał na przeciwległy pas. tragedia. jak kojarzę, to chyba nawet był Polak. Tylko jak my mamy jechać to na prawdę niezbyt symaptyczne jest słuchanie o tego typu wypadkach. Aż mój tata poczuł sie urażony. W grudniu mieliśmy z moim B. jechać do kraju. Samochodem. ta nas namawiała samolotem, czemu nie autokarem etc. Postawiliśmy na swoim. Ale już mnie korciło, żeby poruszyć temat jakie to wypadki są na drodze, zjeżdzajace ciezarówki etc. :evil: Ale pomyślałam, że do jej poziomu zniżać sie nie będę.

Takich sytuacji dziwnych nienormalnych jak dla mnie była cała masa. A po roku to ja mam dość.
Jego jeszcze nie. :)

Zaproponował mi kolację w weekend, bo wie, ze mam imieniny, i niby oni tego święta nie obchodzą, ale wie, ze dla mnie ważne, to zaprosił mnie. I taki on mi się podoba.

Pozdrawiam wszystkich serdecznie.

---------- 15:10 ----------

Dziękuję za odp. Kropelko - tak brzmi odpowiedź. jest Włochem. 100% makaronu i pizzy. :D Ale chciałabym zostawic ponad nami różnice kulturowe. Mieszkam w jego kraju, który szanuję. I oczekuję od niego tego samego względem naszych tradycji. Pozostawiając z boku nasze różnice żywieniowe, tradycji obchodzenia różnych świąt pozstaje nam tylko różnica rodzin w których się wychowaliśmy. Nauki "życia", które odebraliśmy od rodziców.

Dziękuje za słowa ewce i limonce. Faktem jest, ze nie raz już chciałam wyrzucić z siebie, zeby szedł spać z mamusią, itp. itd. Ale to do niczego nie prowadzi.

Dziś moje samopoczucie lepsze. Sam fakt, ze nie jestem w pracy :) Lekarza odwiedziłam, diagnoza grypa, leki, antybiotyki, syropki. Dla mnie raj - mogę się pobyczyć i odpocząć.

Faktem jest, że czasem mam momenty, ze już nie mogę, ze chcę wybuchnąć. Na skraju wytrzymałości. Ale kolejny dzień.
Czasem rozmawialiśmy. Mieszkanie niby osobno, a jednak w domu jego rodziców mnie daje w kość. Miało być tylko czasówką. Ja byłam za wynajęciem mieszkania, ale jednak wizja opłat zmieniła moje podejscie do tematu i zgodziłam się na takie bycie razem.
Widzę też to w ten sposób, ze moze było tak i lepiej, nie wiedzieliśmy przeciez czy sie sprawdzimy i czy to sie ułoży. W tym zwiazku staram sie być ostrożna, nie chcę podejmowac decyzji w porywie emocji, stawiam na rozsądek.

Jezeli chodzi o wyprowadzkę nie wiem już jak z nim rozmawiać. I jakich argumentów używać. Chce z nim być sama. I tyle. Ale zaś z jego strony stara śpiewka, ze przecież jest dobrze, ze jak jestem niezadowolona, to on nic na to nie może poradzić. I takie tam.
właściwie z nim wszystko się dobrze układało i układa. stara mi się pomagać w domu, nauczył się (!!!) zwywać talerze, jego obowiązek to np. posprzątanie kuchni po posilku. Hihi - jego mama jak zobaczyła jak on zmywa to w przenośni "zawał". Bo dla niej nigdy tak nie robił. Kiedyś mi starała się dogadać, ze źle umył talerze, ja jej odpowiedziałam, ze tym razem źle, ale następnym pójdzie mu lepiej. Wiem, ze on chce, zebym była zadowolona.

Problelem jest nadmiar obecnosci jego matki. W końcu to jej dom. Dziś tylko obserwowała jak przygotowujemy obiad, że za dużo makaronu - wziełam porcję na głowę 100 g, a ona ze źle, bo powinno być 80, i w ogóle to powinniśmy isć na dietę. Tego nie cierpię. komentowania w negatywnym świetle co my robimy, i ona jako superznawca daje superrady, a jak ja nie słucham to jestem zbyt uparta.
Był jakiś tam dialog o czymś, skomentowałam, że tak samo jak w Polsce, a ona na to, ze jestem w Italii teraz. :evil:

Moze ja biorę wszytsko do siebie? Może przesadzam?

Juz nie wiem jak jej odpowidac, co robić.

Było mi kiedyś przykro. Planowałam wyjazd do Polski samochodem. Z moim ojcem. Mieliśmy wyjechać w niedzielę. Ale w tym czasie zmarła jego babcia, jej mama. Nie chcialam zostawiac go samego i być z nim do samego pogrzebu. Przesuneliśmy wyjazd o jeden dzień na pon. On był zadowolony. Ale ona? Ze swoją kuzynką debatowały, ze powinniśmy jechać jak zaplanowaliśmy - bylebym z nim na pogrzeb razem nie poszła. Ale w twarz się takich rzeczy nie mówi. Wymyśliły, że trzeba jechac ostrożnie, bo taki straszny wypadek był na autostardzie, tir zjechał na przeciwległy pas. tragedia. jak kojarzę, to chyba nawet był Polak. Tylko jak my mamy jechać to na prawdę niezbyt symaptyczne jest słuchanie o tego typu wypadkach. Aż mój tata poczuł sie urażony. W grudniu mieliśmy z moim B. jechać do kraju. Samochodem. ta nas namawiała samolotem, czemu nie autokarem etc. Postawiliśmy na swoim. Ale już mnie korciło, żeby poruszyć temat jakie to wypadki są na drodze, zjeżdzajace ciezarówki etc. :evil: Ale pomyślałam, że do jej poziomu zniżać sie nie będę.

Takich sytuacji dziwnych nienormalnych jak dla mnie była cała masa. A po roku to ja mam dość.
Jego jeszcze nie. :)

Zaproponował mi kolację w weekend, bo wie, ze mam imieniny, i niby oni tego święta nie obchodzą, ale wie, ze dla mnie ważne, to zaprosił mnie. I taki on mi się podoba.

Pozdrawiam wszystkich serdecznie.
margerytka79
 
Posty: 15
Dołączył(a): 30 paź 2008, o 10:26

Postprzez ewka » 15 sty 2009, o 19:28

margerytka79 napisał(a): Miało być tylko czasówką.

No to jest jakby niezły argument.

margerytka79 napisał(a):Ale zaś z jego strony stara śpiewka, ze przecież jest dobrze, ze jak jestem niezadowolona, to on nic na to nie może poradzić.

Jak to nie może poradzić? Może się przecież wyprowadzić.

A wiesz, że z czasem możesz się nauczyć mieć w nosie jej wtrącanie?
Bo tak myślę, że trzeba by pójść w stronę napierania na wyprowadzkę lub naukę olewania... innych pomysłów brak.


:kwiatek2:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez margerytka79 » 18 sty 2009, o 23:04

Dzięki Ewa za kilka dobitnych słów.
Po dziś jednak zastanawiam się czy sytuacja ie wymknęła się spod kontroli. mam dość. Psychicznie fizycznie.
Zamiast cud miód romantycznego wieczoru otrzymałam w prezencie wielką kłótnię, z wieloma gorzkimi słowami,.

Jestem na granicy sama nie wiem - czuję się tak jakbym chciała się rozerwać, zniknać bo już nie wiem co czuć, a emocje, które we mnie zamieszkały nie - nie wiem jak je znieść. Płaczę, ale... nawet nie są smutne łzy. One po prostu lecą. Nie umiem spojrzeć na siebie w lusterku. nie umiem myśleć. I nie wiem co czuć.


Upokorzył mnie znowu. Obraził moich rodziców (sama na nich w główce tylko narzekałam, ale ja mogę.)Tradycyjnie juz wg wielokrotnie powtarzanego scenariusza on się uniósł, krzyczał, nie dał mi wyjść, była jego mama, przy niej popychał mnie, walnał w głowę, ona go trzymała.

Kolejny raz ona stała po mojej stronie. Starał sie w końcu wypowiedzieć moje zdanie o mieszkaniu razem. Jego rodzice popierają, chcą dać, chca pomóc.Wszystko. A jego reakcja? On nie wie, on chce jeszcze zostać na dotychczasowych warunkach.

Ja się określiłam, albo my razem sami, albo koniec.
Zostałam przez niego potraktowana przez pryzmat pieniedzy, bo ie mam ich za dużo.

Boli mnie moje własne rozczarowanie nim. Jest egoistą, rozmawia ze wszystkim w sposób wojskowy.
Gdybając nad sytuacją, że zamieszkamy razem i z czego płacimy, pytał się czy mam pieniądze, już wiem, że gdybym straciła pracę to jaki byłby sens naszego zwiazku? On by mi nie pomógł.

Zwatpiłam dziś bardzo.
Czuję pustkę. Nie wiem jak odejsć od niego. Mam głupią nadzieję, ze moje odejscie coś w nim zmieni, że bedzie chciał walczyć o mnie, o nas - ale już po dziś wiem, że nie zrobiłby tego.


nie umiem dojsć po siebie po kłótni. Czuję się jakbym była zgwałcona.
margerytka79
 
Posty: 15
Dołączył(a): 30 paź 2008, o 10:26

Postprzez ewka » 18 sty 2009, o 23:58

Uderzył? Niedobrze. Wiem, co bym zrobiła - poszłabym stamtąd i zamieszkała sama. I albo rybka, albo... o co się tak zażarcie kłócicie, że aż dochodzi do rękoczynów? Jejku, tak nie powinno być. Margerytko, nie można pozwolić!
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez Abssinth » 19 sty 2009, o 03:13

Margerytko....

uciekaj stamtad, prosze....

byc moze to juz slyszalas, byc moze bedziesz tlumaczyc sobie, ze to nieprawda, ze w Twoim przypadku bedzie inaczej...ale - CZLOWIEK, KTORY UDERZYL RAZ, UDERZY I DRUGI RAZ.

Naprawde chcesz dalej zamieszkac z nim sama? tam juz nie bedzie nikog, kto moglby go powstrzymac, jesli znowu mu sie cos nie bedzie podobac...czy znajdziesz w sobie sile dopiero wtedy jak wyladujesz w szpitalu?

uciekaj jak najdalej, jak najsdzybciej...

przytulam,
A.
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Postprzez margerytka79 » 26 sty 2009, o 17:18

Dziękuję za kazde słowo. Tydzień od kłótni minął. Na dziwnym zawieszeniu. We mnie. Nie umiałam dojść do siebie, miałam huśtawkę emocji. Złosci, żalu, poczucia bezsilności, smutku, a takze tego, że ciągle go kocham.

Uderzył. Chcę zapomnieć. Wybaczyć. Ciągle mam nadzieję, że to się nie powtórzy. Że tak na prawdę on taki nie jest.


Tydzień pzretrwaliśmy. Ja obojętna, on jak zawsze słodki i kochany. Próbował przytulać, całować. Żal mi było. NIe potrafiłam tego odwzjemnić. Lekarstwem okazało się... sprzątanie. Kawa z rana, dwa magneziki i ... wszytsko ślniło. Teściowa oczywiscie usilnie chciała pomagać, doradzać. Ale nagle znalazła odrobinę asertywnosci w sobie i wystarczyło proste "nie". Poza tym udało mi się ją wyprowadzic trochę z równowagi stosując jej broń, że np. jej szafka brudna, ja jej posprzątam. :twisted:


Wczoraj odnalazłam w sobie siłę, odwagę. Sama nie wiem co to było. Zdecydowałam się. Jak on nie umie podjąć decyzji to zrobię to ja.
Przekazałam mu, ze chcę, abyśmy zamieszkali sami, on ze nie, że jemu tu dobrze, to ja na to, ze ok, ale w takim razie to ja się wyprowadzę sama.
Po zażartej dyskusji, łącznie z jego rodzicami, w końcu zdecydowaliśmy "isć na swoje". Mamy możliwość zamieszkania w jednym domku to dlaczego z tego nie skorzystać?

I wszyscy jesteśmy zadowoleni. Najbardziej ja. :)

Powiedziałam mu, że mam już swoje lata, ze chcę wiedziec na czym stoję, że czas najwyższy usamodzielnić się, że chcę mieszkać sama. Teście mnie poparli, teść wspaniałomyślnie zaproponował, że mi opłaci wynajem :D
Doszło do sceny, ze nawet zaczęłam sie pakować. I mój B. nagle "oswiecony".

Efekt taki, że już planuje, że np. tv w kuchni musi być, i może kupimy zmywarkę, ale to ja będę płacić rachunki (w sensie iść na pocztę).

Ciężki tydzień, zyciowa decyzja, ale jestem zadowolona. Bo my jako my mamy cel, mamy przyszłość, moze warto było pokazac pazurki, potupać nóżkami.

Bo on nie lubi zmian, bo się bał, że nie damy rady (zawsze możemy prosić kogoś o pomoc), że jemu dobrze ze mną. Mnie też. Ale ...

W końcu jestem spokojna. Idziemy dalej. I za jakiś czas sami.
I wiem że bedzie i kolorowo i deszczowo. Zapamietalam słowa teściowej, że nie da sie tak bez kłótni, że nasze życie dopiero się zaczyna :)

Co do teściowej ciągle sie oswajam. Chowam złość. Szukam asertywności. Także w nim. Kawka. Magnez. I do przodu.

W końcu przyszedł poniedziałek, w którym się usmiecham.

I nie wiem co jeszcze napisać.

Abssinth - dziękuje za te słowa. Są takie same jakie dałabym ja najlepszej przyjaciółce. Tylko do mnie to nie dociera. Bo wierzę w niego, wierzę w jego uczucie. I bezradnosć. Staram się rozumieć jego postępowanie. Wiem, że tego nie chciał, że też mu z tym xle i wstyd. Bo wiem, że taki nie jest. Moze to naiwnie to tłumaczę. Sama nie wiem.
Wiem, ze nie da sie czasem lekka ręką przekreśłić wszystkiego. Gdyby mnie nie uderzył, a tylko ranił słowami? Czy tak byłoby prościej? Przemocy słownej, fizycznej tzreba sie przeciwstawić. Nastepnym razem mnie nie uderzy, ja na to nie pozwolę.

Rozmawiałam z tesciową o jego "nerwowości". Jest typem on, którym rzadzi stres. Za dużo myśli o pracy, pracą sie stresuje, zawsze się nakręca. A ja się boję, że kiedyś sie to odbije na jego zdrowiu. I na bliskich osobach. Ma wyjście, albo sie uspokoi, albo pójdzie do lekarza (łacznie z psychologiem). I zacznie coś dzialać. On sie zgadza, teściowa popiera (nawet dodała, że mu zacznie dawać coś na uspokojenie w jedzeniu :D )

jest dobrze, zgadzam się z nim w kwestii, ze jeśli już rozwiazaliśmy problem, nie wracajmy do tyłu, idźmy naprzód. Starajmy się, zeby było ok.

Pozdrawiam. I dziękuję za kazde słówko wsparcia.
margerytka79
 
Posty: 15
Dołączył(a): 30 paź 2008, o 10:26

Postprzez Księżycowa » 26 sty 2009, o 22:28

Kochana cieszę się, że tak się poukładało. Ne chcę psuć Ci nastroju, chciałam tylko podpisać się pod słowami Abssinith, bo kiedy facetem rządzi stres, on nie panuje nad sobą. Abs mi tak kiedyś napisała, gdy mój facet pierwszy raz mną szarpnął, wyzwał... kiedy miałam po nim siniaki, bo tak mocno chwycił i wiesz co? To wcale się nie zmienia. Między nami różnica jest taka, że mój nie chce się leczyć a nie pozwala mi odejść. Może Twój jest mądrzejszy, życzę Ci tego szczerze naprawdę. Ale wydaje mi się, że jeżeli facetem rządzi stres (mój też jest takim typem), to może mu się zdarzyć nie zapanować nad sobą. Ja zrozumiałam, że mój ukochany nie może ani tego jednego razu podnieść na mnie ręki, obrazić czy wyzwać, bo jeśli tak jest trzeba się dobrze zastanowić. Kochana nie chcę Ciebie dołować absolutnie. Twój facet jest mądrzejszy, odpowiedzialny, bo chce się leczyć i życzę Ci, żeby zdania nie zmieniał. Jeśli tak będzie uciekaj gdzie pieprz rośnie. Pamiętaj o tym proszę. Nie daj sobą pomiatać. Pozdrawiam gorąco, trzymam kciuki i życzę wszystkiego dobrego. :) .
Księżycowa
 

Postprzez ewka » 27 sty 2009, o 09:40

margerytka79 napisał(a):est dobrze, zgadzam się z nim w kwestii, ze jeśli już rozwiazaliśmy problem, nie wracajmy do tyłu, idźmy naprzód. Starajmy się, zeby było ok.

No;))) I niech się dzieje. Powodzenia :kwiatek2:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez margerytka79 » 3 mar 2009, o 10:10

Minęło sobie troszkę czasu... Emocje się rozlały, decyzje życiowe zapadły.

Miesiąc miodowy trwa. :)

Cieszę sie z każdego dnia. Bo dobrze z nami i dobrze nam ze sobą jest. Czasem po całym dniu marzę tylko o jednym, aby wskoczyć w łóżko i spać przytulona do niego. Odkryłam, że nie umiem spać bez niego.

Będziemy mieli dom. Cieszę się i boje się tego jak damy sobie radę, cieszy mnie planowanie i urządzanie, i już wiem, że pojawią się kwestie, w których będę musiała byc asertywna. Tesciowa lubi np. okapy kuchenne metalowe, mnie sie podobają w starym stylu. :lol: Tylko od mojej postawy zależy jaki efekt będzie koncowy.

Ten dom był wynajmowany, teraz już klamka zapadła, ta osoba ma sie wyprowadzić moze w maju, może w czerwcu. Potem my mamy trochę "pracy" z odświeżeniem, małym remontem. I być moze, ze tej jesieni czy zimy będziemy sami.

Mój B. się stara we wszystkim. W pomaganiu, w sprzątaniu... Jest kochany. Chciałabym, aby tak trwało wiecznie.

W dodatku podczas przypadkowej rozmowy usłyszałam stwierdzenie, że własciwie to dziecko nie byłoby problemem i właściwie to czemu nie i za dwa, trzy miesiące... :shock:

Nie chcę zapeszać, ale jestem szcześliwa.

I slówko do Ewy (ewki) - jesteś wyjątkową osobą na tym forum. Czytam Twoje komentarze w innych postach. Żeby takich osób było więcej.
margerytka79
 
Posty: 15
Dołączył(a): 30 paź 2008, o 10:26

Postprzez impresja » 3 mar 2009, o 10:47

Moja kochana ,nie dośc ,że "TEŚCIOWA" sie nie zmieni ,to na 100% ON tym bardziej sie nei zmieni.
Wiej stamtąd czym prędzej, znajdziesz jeszcze kogos do kochania, a tak tylko bedziesz chowała pod okularami siniaki.No i nie dasz rady być taka jak jego mamusia szybka i pracowita.
jak zachorujesz to on ci nei pomoze ,tylko będzie wyzywał ,ze jesteś leniem i nic nie erobisz w domu i udajesz ,że chorujesz.
Wiej!!!!
impresja
 

Postprzez ewka » 3 mar 2009, o 11:13

margerytka79 napisał(a): Nie chcę zapeszać, ale jestem szcześliwa.

No!!! Pięknie :serce2:
I dziękuję
:cmok:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Następna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 52 gości