Chciałam powitać wszystkiech na forum. Czytam je od dłuższego czasu. Długo się zastanawiałam jak napisać i jak opisać swój problem. Brak mi słów, czasem pustka w głowie, czasem wszytsko jest w porzadkum i wtedy problemiki się oduwają. Ale to nie znaczy, ze znikają. Dziś jednak cosik we mnie pękło. Pewnie wpływ grypy, jakaś złośliwa bestia mnie dopadła. Humor też mam nieciekawy. Mam 29 lat, w związku trwamy razem z B. od dwóch lat. Od roku mieszkamy razem. Niby bajka. Poznaliśmy sie, zaiskrzyło, ja po długim okresie samotności nie wierzyłam we własne szczęscie, że można sie zakochać i być kochanym. W kraju nic mnie nie trzymało, miałam kłopoty ze znalezieniem pracy (mimo mgr i rozpoczętego drugiego kierunku studiów). Zdecydowałam sie na Wlochy. Z pracą nie narzekam bo zawsze coś mam. Na cały pobyt tutaj nie pracowałam tylko ok. 3 miesiecy. Stan zakochania to ... brak słów. Patrzenie przez różowe okulary osłabia trochę zdolność myślenia i realizmu. A dziś dodatkowo mam nastrój ...
"chodzenie" nie może trwać wieczne to zdecydowaliśmy zamieszkac razem. U niego. W teorii mieliśmy być niezalezni i odizolowani od jego rodziców. w praktyce jest inaczej. Jego mama jest osobą dobrą, symaptyczną, ale... Wychowała go na klasycznego maminsynka i w dodatku despotę. Zaakceptowała mnie bo musiała, ale bez przkykrych docinków sie nie obyło. Jej komenatrze przelatywały mi przez ucho, chociaż w samotnosci łezkę uroniłam. próbowała a początku rządzić nami, ale jej nie wyszło. Moje kochanie stawało po mojej stronie. Właściwie to nie opowiadał się po żadnej ze stron, tylko widział istotę problemu i przyznawał rację mnie - bo akurat ja byłam pokrzywdzona.
Ona nie krzyczy, jest miła, nadgorliwa. Doprowadza mnie to do szału. Ja chciałabym, zebysmy to my decydowali co zjemy, kiedy, a nie ona. Jednak zbyt często ładuje nam sie w życie i plany. My na kolację jajka, a ona bez pytania ładuje się nam do kuchni i przynosi mięso. Ciągle jej komentarze, ze musimy iść na dietę, ze źle odżywiamy się itd. itp. Ja mam dość. A on ją tłumaczy, ze ona chce dobrze i chce pomóc. Ale czy my chcemy tej pomocy?
On za dużo z nią rozmawia o nas. Za dużo jej mówi o mnie, co mnie się nie podoba. I zawsze wychodzi wszytsko w swietle, ze ona jest super matka, super kobieta, a ja... ja jestem z innego kraju, do innych rzeczy jestem przyzwyczajona, czegoś innego nauczona, i w ogóle to mogłabym byc mniej uparta (pewnie po to, zeby całkiem na głowę weszła), w prowadzeniu domu muszę zdobyć trochę praktyki. Moze to są dobre rady, ale dla mnie to są złośliwości, czuję się upokorzona.
Ona jest też typem, który uwielbia robić. jej motto życiowe to pracować, pracowac, pracować. Non stop cos robi, biega po domu, zamiata, za chwilę coś pierze, potem zamiata znowu, cos przestawia, ona wie gdzie są młotki, gwoxdzie, ona podcina mojemu włosy, ona zna sie na lekach. Ona najchętniej by nam wsyztsko zrobiła, wszystko dla nas. jest na emeryturze to ma czas. Ja niestety dzielę czas jeszcze na pracę. Np. robię na rano, planuję, że wrócę do domu to wyprasuję, a ona już to dla (za) mnie zrobiła. Po jasną cholerę? Wkurza mnie to. ja nie pamietam kiedy moja mama prasowała moje rzeczy!!! A ona? I tłumaczenie mojego, ze ona chce dobrze, ze chce pomóc, że nie ma co robić. To niech sie zajmie swoim zyciem, a nie moimi obowiązkami. Na marginesie dodam, ze jak prasuję, to również jej rzeczy.
Z moim kochaniem niestety coraz częściej się kłócimy. Ot takie życie razem pokazuje prawdziwą twarz. Ja jestem nauczona tolerancji, akceptowania "inności". I popełniam błąd, wychodząc z załozenia, że ktoś też ma dobrą wolę i zaakceptuje mnie i moje słabości. On godzinami lubi oglądać sport, piłkę, pogodę. Akceptuję. Ale on nie może zaakceptować, ze lubie buszować w necie. Według niego jest to strata czasu i w tym czasie mogłabym coś robić, np. ciuchy ułozyć na miejsce. Ja chcę ułożyć je później, bo chcę odpocząć, a on mi na to, że w jego słowniku słowo odpoczynek nie istnieje. czyli mam byc jak jego matka. Robić, robić, robić. A ja lubie zrobić.
On tez jest typem nadpobudliwym. sptrawdza po 50 razy, np. czy wziął ze sobą portfel, czy ma kasę na komórce itp. jakaś paranoja.
Nie chcę końca, tylko chcę zmiany sytuacji. Nie wiem jak to zrobić.
Kiedyś w kłótni tez mnie upokorzył, nie umiem zapomniec tych słów. Że ja się nie nadaję do posiadania własnego domu, etc. Było mi przykro. Tym bardziej, że wiele razy jak robiłam (byle by coś robić) to był zadowlony i nazywal mnie perfekcjonistką.
Doprowadza mnie szału też to, ze nie mamy prywatności. jego mama lubi przychjodzić do nas do sypialni i cos sie tam pyta, a ja sie głupio czuję, w czasie naszych kłótni ona aktywnie w nich uczestniczy (co dziwne staje po mojej stronie). Nie wierzę w jej dobroć, bo mam wrażenie, ze ona tylko czeka aż nasz związek sie rozleci i ona znowu będzie miec synka dla siebie. A jem u tak jest wygodnie, bo albo zje ze mną, albo z nią. O nic sie nie matrwi. P)oiwiedziałam mu kiedyś, ze mnie potrzebny mężczyzna, a nie dziecko, w końcu ma 33 lata.
Chciałabym, żebyśmy sami zamieszkali. Problem finansowy nie jest aż tak istotny., Najważniejsze jest to, ze on nie ma ochoty na zmiane, jemu dobrze i wygodnie. Wiele razy czulam się upokorzona. Ja jestem jego dziewczyną, i z tego samego faktu zasługuję na szacunek, uwagę i uznanie moich racji. Nic z tego nie mam, pogłębiam sie w tym związku. Chciałam z nim rozmawiać, ale wg. wkurzam go sowim gadaniem. I zawsze mnie straszy, ze pójdzie po rodziców. Bo oni tak sie dla mnie starali i w tylu sprawach mi pomogli. A ja czuję się, że tracę swoja wolność, swoją wolę i prawo decydowania. W imię czego? I dla kogo? Dla faceta, który okazuje sie być coraz bardziej maminsynkiem.
Mam nadzieję, ze was nie zanudziłam. Jestem trochę rozgoryczona, choroba pogłębia mój stan. I być moze nie wszytsko opisałam i nie we wszystkich aspektach.
Czy możecie mi napisać jak wy ten związek widzicie? Na marginesie dodam, ze jak jesteśmy sami, to jest pięknie. W momencie, gdy na scenę wchodzą jego rodzice jest fatalnie. A od czasu ostaniej kłotniw zwiazku jesteśmy w trójkę, on jego mama i ja. Co robić?