Witam wszystkich na forum. To jest mój pierwszy post choć sama czytałam ich już wiele. Chciałabym podzielić się swoim problemem z kimś, kto jest w stanie mnie zrozumieć bo przechodził lub przechodzi przez to samo co ja. Moja depresja niszczy mnie od ponad dwóch miesięcy...
Kiedyś nawet przez myśl by mi nie przeszło, że mam skłonności depresyjne. Moje dzieciństwo co prawda nie było łatwe - ojciec nadużywający alkoholu i może nie skrajna ale jednak bieda. Bardzo szybko musiałam dorosnąć, już jako kilkuletnie dziecko pomagałam mamie w pracach chałupniczych, które były jej źródłem dochodu. Sytuacja w domu nie rzutowała na naukę ani kontakty z otoczeniem. Nie raz zresztą uważałam, że gdybym miała skłonności depresyjne to miałam 1 000 000 powodów, żeby się im poddać. Cały czas jednak zachowywałam siłę charakteru - nie przeszkodziły ani ciągłe awantury w domu, choroba taty, mamy..
Teraz mam 25 lat, kilka miesięcy temu skończyłam studia. Dość szybko znalazłam pracę w zawodzie co było tym większym sukcesem, że ukończyłam niszowy kierunek. Jak się jednak okazało miejsce, do którego trafiłam, pomogło mi zwątpić w poczucie własnej wartości i wpędziło w depresję. Szef na co dzień w pracy stosował terror psychiczny - nie tylko wobec mnie. Do tej pory bardzo dobrze radziłam sobie z własnym życiem - ambitna studentka umiejąca połączyć studia dzienne z pracą na pełen etat. Odnosiłam też sukcesy w konkursach regionalnych. Byłam energiczna, chętna do działania i nie zrażałam się niepowodzeniami. To wszystko jednak było...
Pod koniec grudnia zostałam zwolniona z pracy. Do tej pory żaden pracodawca nie poddawał w wątpliwość moich kompetencji - wręcz przeciwnie, byłam chwalona za szybkie przyswajanie wiedzy, samodzielność i umiejętność pracy w zespole. Mój ostatni szef jednak powiedział mi jednak na odchodne że go zawiodłam - okazałam się być niesamodzielna, podobno z trudem łapałam temat i jak to szef stwierdził on nie ma czasu prowadzić mnie za rączkę. Jednak to nie jego słowa mnie dobiły tylko fakt, że zostałam bez pracy... Od 18 roku życia zarabiałam na swoje potrzeby a ty nagle pusto...
Moje stany depresyjne nasilają się od października - najpierw pod wpływem szefa a później to już samo nakręcająca się spirala np. ciągłe poczucie zagrożenia, że nie utrzymam pracy. Leczę się ale chyba mam źle dobrane leki (Pramolan). Mam dni, że zastanawiam się po co ja żyję - dostarczam tylko zmartwień rodzinie a zwłaszcza mężowi, który codziennie musi wysłuchiwać moich jęków i płaczków. Choć mam u niego pełne wsparcie to mam wyrzuty sumienia. Ponad połowę dnia zajmuje mi płacz, próby uspokojenia się. Wiem, że sama się krzywdzę. Pozwoliłam dać sobie wmówić, że się do niczego nie nadaję. Teraz wydaje mi się, że wszystko co do tej pory osiągałam było tylko kwestią szczęśliwego przypadku anie moich umiejętności. Przeraża mnie to wszystko, mam wrażenie, że już na zawsze taka zostanę, że nie znajdę normalnej pracy...
nawet nie wiem czy napisanie tego przyniosło mi ulgę, nic mi już jej nie przynosi...