Czuję się strasznie zagubiona

Problemy związane z depresją.

Czuję się strasznie zagubiona

Postprzez *gwiazda* » 4 sty 2009, o 18:24

Witam wszystkich na forum. To jest mój pierwszy post choć sama czytałam ich już wiele. Chciałabym podzielić się swoim problemem z kimś, kto jest w stanie mnie zrozumieć bo przechodził lub przechodzi przez to samo co ja. Moja depresja niszczy mnie od ponad dwóch miesięcy...

Kiedyś nawet przez myśl by mi nie przeszło, że mam skłonności depresyjne. Moje dzieciństwo co prawda nie było łatwe - ojciec nadużywający alkoholu i może nie skrajna ale jednak bieda. Bardzo szybko musiałam dorosnąć, już jako kilkuletnie dziecko pomagałam mamie w pracach chałupniczych, które były jej źródłem dochodu. Sytuacja w domu nie rzutowała na naukę ani kontakty z otoczeniem. Nie raz zresztą uważałam, że gdybym miała skłonności depresyjne to miałam 1 000 000 powodów, żeby się im poddać. Cały czas jednak zachowywałam siłę charakteru - nie przeszkodziły ani ciągłe awantury w domu, choroba taty, mamy..

Teraz mam 25 lat, kilka miesięcy temu skończyłam studia. Dość szybko znalazłam pracę w zawodzie co było tym większym sukcesem, że ukończyłam niszowy kierunek. Jak się jednak okazało miejsce, do którego trafiłam, pomogło mi zwątpić w poczucie własnej wartości i wpędziło w depresję. Szef na co dzień w pracy stosował terror psychiczny - nie tylko wobec mnie. Do tej pory bardzo dobrze radziłam sobie z własnym życiem - ambitna studentka umiejąca połączyć studia dzienne z pracą na pełen etat. Odnosiłam też sukcesy w konkursach regionalnych. Byłam energiczna, chętna do działania i nie zrażałam się niepowodzeniami. To wszystko jednak było...

Pod koniec grudnia zostałam zwolniona z pracy. Do tej pory żaden pracodawca nie poddawał w wątpliwość moich kompetencji - wręcz przeciwnie, byłam chwalona za szybkie przyswajanie wiedzy, samodzielność i umiejętność pracy w zespole. Mój ostatni szef jednak powiedział mi jednak na odchodne że go zawiodłam - okazałam się być niesamodzielna, podobno z trudem łapałam temat i jak to szef stwierdził on nie ma czasu prowadzić mnie za rączkę. Jednak to nie jego słowa mnie dobiły tylko fakt, że zostałam bez pracy... Od 18 roku życia zarabiałam na swoje potrzeby a ty nagle pusto...

Moje stany depresyjne nasilają się od października - najpierw pod wpływem szefa a później to już samo nakręcająca się spirala np. ciągłe poczucie zagrożenia, że nie utrzymam pracy. Leczę się ale chyba mam źle dobrane leki (Pramolan). Mam dni, że zastanawiam się po co ja żyję - dostarczam tylko zmartwień rodzinie a zwłaszcza mężowi, który codziennie musi wysłuchiwać moich jęków i płaczków. Choć mam u niego pełne wsparcie to mam wyrzuty sumienia. Ponad połowę dnia zajmuje mi płacz, próby uspokojenia się. Wiem, że sama się krzywdzę. Pozwoliłam dać sobie wmówić, że się do niczego nie nadaję. Teraz wydaje mi się, że wszystko co do tej pory osiągałam było tylko kwestią szczęśliwego przypadku anie moich umiejętności. Przeraża mnie to wszystko, mam wrażenie, że już na zawsze taka zostanę, że nie znajdę normalnej pracy...

nawet nie wiem czy napisanie tego przyniosło mi ulgę, nic mi już jej nie przynosi...
*gwiazda*
 
Posty: 6
Dołączył(a): 4 sty 2009, o 17:18

Postprzez nevvorld » 5 sty 2009, o 01:02

Rozumiem cię. Powiem ci, że cię podziwiam. Ja nie osiągnąłem nawet 1% tego, co ty w życiu ...jeszcze (oby 'jeszcze'). Mi może nikt nie wmówił, że jestem do niczego, ale jakoś przez okres dorastania wiele sytuacji sprawiło, że sam sobie wmówiłem, że jestem do niczego. Już dziś ciężko mi nawet spróbować za coś się wziąć. Z góry myślę, że nie dotrwam do końca i tak rzeczywiście się dzieje, wszystko rzucam. Wszystko co robię nie ma dla mnie sensu. Ciągle mam wątpliwości.

Mam nadzieję, że rozumiesz męża. Na pewno go to nie wkurza, tylko jest mu ciężko, tak jak tobie, bo on czuje co przeżywasz, a zapewne ma też niemało spraw na głowie, więc gdy pracuje martwi się o Ciebie, a jednocześnie musi się skupić na pracy.

Co musisz zrobić, to zapomnieć o tamtej pracy. To powinno odejść w zapomnienie. Pewnie czujesz obawy, że w kolejnej pracy ci się nie powiedzie, ale zrozum - to co tam się wydarzyło to przeszłość i nie może mieć wpływu na to, jak będzie ci szło w nowym miejscu. Piszę to, bo przeważnie po takich doświadczeniach człowiek boi się, że skoro zawinił czy coś, to jest z nim nie tak i że może się to powtórzyć - KAŻDY tak ma, każdy tego się boi. Grunt to otrząsnąć się.

Daj sobie czas, nie myśl o tym jaka jesteś, jesteś wspaniałą osobą, ty to wiesz i żaden szef ci tego nie odbierze. Ja cię podziwiam! Po takich przeżyciach skończyłaś studia no i tak szybko się usamodzielniłaś. To wspaniałe!
nevvorld
 

Postprzez *gwiazda* » 5 sty 2009, o 19:28

Bardzo dziękuję za dobre słowo. Zdarzają się u mnie momenty kiedy patrzę na to co się ostatnio wokół mnie dzieje z dystansem. najczęściej jednak, tak jak teraz, czuje się jak nieudacznik, mam wrażenie, że to co dobre już mnie w życiu spotkało. Pracy nie mam, wiele marzeń jak narazie leży w gruzach. Boje się, że nie poradzę sobie w życiu choć do tej pory nie miałam z tym problemów. Czuję się taka małą zakałą dla mojego męża, który musi mnie teraz utrzymywać. Mi przez złe samopoczucie trudno jest nawet przeglądać ofert pracy nie mówiąc już o umiejętności doboru dobrej oferty dla siebie. Wydaje mi się, że do niczego się nadaję :(

Zaczynam się wstydzić swojej niedołężności i słabości... ogólnie tego co się ze mną dzieje...

Szukam wsparcia na tym forum bo wiem, że wiele osób które tu zagląda miało lub ma podobne przejścia. Czytałam, że depresję da się wyleczyć - czy potwierdzają to Wasze przeżycia? Po prostu boję się, że zostanę taka na zawsze i nigdy już nie będę taka, jaką pokochał mnie mój mąż :(
*gwiazda*
 
Posty: 6
Dołączył(a): 4 sty 2009, o 17:18

Postprzez nevvorld » 5 sty 2009, o 22:11

Przejdzie ci. Musisz przestać się zamartwiać tym, co będzie, co było.
Daj sobie z tym spokój wszystkim, z szukaniem pracy, itd.
Odetchnij - od przeszłości, od przyszłości. Nie jesteś wcale w złej sytuacji, potrzebujesz tylko czasu. Po prostu za bardzo przeżyłaś utratę pracy.

To naturalne, że czujesz się fatalnie po utracie tej pierwszej pracy "w swoim fachu". Po prostu nie spodziewałaś się, że takie coś nagle ci się przydaży. Nie byłaś na to przygotowana mentalnie.

To takie jakby... hmm... pierwsze i od razu złe wrażenie.

Musisz to pojąć, że nie jesteśmy idealni i każdy miewa niepowodzenia.
Studia nie zrobią z nikogo Supermana.

W Stanach jest takie bezrobocie, że głowa boli, a szukanie tam pracy trwa miesiącami... i dopiero nieskuteczność w tym szukaniu powoduje depresję.

Czy mąż cię jakoś chociaż wspiera? Co ci mówi? Jak dla mnie, to tylko robisz sobie krzywdę ciągle wmawiając sobie takie głupoty, że się do niczego nie nadajesz. A mąż jeśli kocha, to nie za to jaka jesteś w danej chwili, tylko kocha i już.

Daj sobie czas i przestań sobie wmawiać te bzdury! Jesteś wielka i koniec!

Jak chcesz, to ci podam dobre ćwiczenie.
nevvorld
 

Postprzez *gwiazda* » 5 sty 2009, o 22:39

Bardzo chętnie przeprowadzę jakies ćwiczenie, żeby tylko poczuć się lepiej.

Wiem, że niejedna osoba czytając moją wypowiedź pewnie myśli - "żeby ludzie tylko takie problemy mieli". Z głodu nie przymieram, mam rodzinę, przyjaciół. Nie jestem jednak w stanie zapanować nad swoim stanem.Czasem kiedy mam przebłyski lepszego samopoczucia to sama się sobie dziwię, że martwię się takimi rzeczami. Jednak myślenie mysleniem a ciało ciałem - ciągle kołacze mi serce, 24 na dobę myślę o tym, że jestem nieudaczna. Mam świadomość, że sama nakręcam te stany ale to jest silniejsze ode mnie.

Za dużo od siebie oczekuję i cierpię na przerost ambicji - to jasne. Tu tkwi cały problem - czasem te cechy charakteru czynią z człowieka zwycięzcę a czasem wielkiego przegranego. Teraz niestety jestem "pod wozem". I to co dla niektórych jest "śmiechu warte" (mam na myśli pewne problemy) to dla kogoś innego jest porażką życiową, którą przeżywa tak samo jak ktoś kto doznał znacznie gorszych tragedii.

Bardzo Ci dziękuję za zainteresowanie moim problemem i za udzielaną pomoc...
*gwiazda*
 
Posty: 6
Dołączył(a): 4 sty 2009, o 17:18

Postprzez wuweiki » 5 sty 2009, o 23:37

*gwiazda* napisał(a):Wiem, że niejedna osoba czytając moją wypowiedź pewnie myśli - "żeby ludzie tylko takie problemy mieli"[...]
Teraz niestety jestem "pod wozem". I to co dla niektórych jest "śmiechu warte" (mam na myśli pewne problemy) to dla kogoś innego jest porażką życiową, którą przeżywa tak samo jak ktoś kto doznał znacznie gorszych tragedii.


Gwiazdo ...nie bierz do siebie ocen innych wobec Twojego problemu ..tyle powiem ...wiem,że nie jest łatwo się nie przejmować,ale chodzi mi o to abyś sama siebie nie deprecjonowała, nie lekceważyła w swoich oczach ...bo kto określa jaka dawka i jaki rodzaj cierpienia jest wystarczająca,aby określić jego powagę? każdego cierpienie, które nie pozwala mu funkcjonować jest tak samo istotne -cierpienie pozostaje cierpieniem i jest to coś,co nie podlega licytacji

Za dużo od siebie oczekuję i cierpię na przerost ambicji - to jasne. Tu tkwi cały problem - czasem te cechy charakteru czynią z człowieka zwycięzcę a czasem wielkiego przegranego.


myślę,że dostrzegasz istotę problemu a to bardzo dużo :kwiatek2:

Zaczynam się wstydzić swojej niedołężności i słabości... ogólnie tego co się ze mną dzieje...


no właśnie ...gdzieś w głębi siebie uważasz,że nie masz prawa do potknięć i niepowodzeń bo Ty przecież nie jesteś takim człowiekiem ...Tobie zawsze się udawało ...tylko że życie jest ciągłą zmianą i tak jak po lecie przychodzi jesień i zima ...a później wiosna i znowu lato ...i to niekoniecznie ciepłe jakiego byśmy sobie życzyli :usmiech2: tak i w życiu KAŻDEGO człowieka zdarzają się tzw. chudsze lata ...czasami po prostu trzeba przyjąć to jakim jest ...nie oznacza to,że poddać się temu w jakimś odrętwieniu i rezygnacji ...ale poddać się ze zrozumieniem,że akurat jest jak jest ale ja żyję dalej i życie przede mną ...przecież nie byłoby rozsądne poddać się żalowi za zeszłorocznymi liśćmi ;) skoro jesteśmy i są drzewa więc zobaczymy te nowe świeże liście,które urosną
Po prostu boję się, że zostanę taka na zawsze i nigdy już nie będę taka, jaką pokochał mnie mój mąż

właśnie o to mi chodzi -o NIE ZAKŁADANIE sobie,że coś co się wydarza jest trwałe i koniec kropka ...matko,gdyby tak było to pomyśl -na co te wszystkie zdolności człowieka,na co słoneczne dni i na co burzowe wieczory? ;) skoro niczemu to nie miałoby służyć? Może popatrz na to,co Ci się przydarzyło jak na życiową lekcję -co możesz z niej wynieść wartościowego dla siebie -może nowe,świeże spojrzenie na różne życiowe sprawy ...wyjście poza barierki,które sama sobie ustawiłaś...

dostarczam tylko zmartwień rodzinie a zwłaszcza mężowi, który codziennie musi wysłuchiwać moich jęków i płaczków. Choć mam u niego pełne wsparcie to mam wyrzuty sumienia.

a może zauważ właśnie dobre cechy Twojego męża ...tak po ludzku,kobiecemu,a nie przez pryzmat ambicji ...czy rozmawiałaś z nim o tym,co Ciebie dręczy? o Twoim zagubieniu w tej nowej dla Ciebie ale myślę i dla niego sytuacji? ...małżeństwo według mnie to nie instytucja ...to bliskość,przyjaźń,partnerstwo,miłość dwojga ludzi na chwile dobre ale i gorsze :usmiech2: i w relacji tej uczestniczą dwie osoby razem a nie każda z osobna
Jesteś bardzo mądrą osobą z tego co zauważyłam ...tylko stanęłaś przed nowym, nie znanym dotąd problemem i próbujesz go analizować przez pryzmat tego co znasz ...ale to nie jest możliwe bo jest po prostu nowy,inny... dlatego warto myślę zamiast wpadania w panikę i brania tego co się wydarzyło na karb jakichś wyimaginowanych usterek w Tobie -wyjść z tym co Ciebie dręczy do kogoś bliskiego ...ja w pierwszej kolejności wybrałabym męża -choć to akurat sama wiesz najlepiej,bo nie wiem jakie relacje są między Wami... warto myślę też skorzystać z pomocy dobrego psychologa póki jeszcze się na dobre nie zapętliłaś w stanie depresyjnym :kwiatek2:
pozdrawiam Ciebie bardzo serdecznie i powodzenia !
wuweiki
 

Postprzez *gwiazda* » 9 sty 2009, o 19:00

Bardzo dziękuje za mądre słowa i wsparcie. Co do mojego męża to mogę go tylko chwalić - bardzo mnie wspiera w tych trudnych chwilach. To ja się tylko zastanawiam jak długo on z tym wytrzyma... Bo cierpliwość ludzka kiedyś się kończy...

Dziś byłam u lekarza - dostałam nowy lek Rexetin. Podobno w większości przypadków skuteczny. Dziś przechodzę przez jeden z trudniejszych dni :( Wczoraj byłam na rozmowie w sprawie pracy - szef firmy naprawdę zrobił mi wiele nadziei i sugerował, że mnie zatrudni ale o ostatecznej decyzji miał poinformować mnie dziś. No i znowu dupa - cały dzień przepłakany z poczuciem, że nic nie jestem warta :(

Momentami się zastanawiam jakich leków najlepiej się nałykać żeby szybko poszło...
*gwiazda*
 
Posty: 6
Dołączył(a): 4 sty 2009, o 17:18

Postprzez wuweiki » 9 sty 2009, o 21:55

Gwiazdo Kochana [tak na marginesie ciekawy nick ...bo z jednej strony jest Gwiazda, która jest w centrum uwagi - najlepsza,niedościgniona,zawsze na piedestale, zawsze najjaśniej świecąca ...a z drugiej Gwiazda nadziei - błyszcząca na horyzoncie jutrzenka zapowiadająca nowy,pełen niespodzianek, ale NOWY nadchodzący dzień i czas :usmiech2:]

Napisałaś: "Co do mojego męża to mogę go tylko chwalić - bardzo mnie wspiera w tych trudnych chwilach. To ja się tylko zastanawiam jak długo on z tym wytrzyma... Bo cierpliwość ludzka kiedyś się kończy... "

A może po prostu przyjmij to, że Ciebie wspiera tu i teraz w tych trudnych momentach ...po co się zastanawiać nad tym, czy jutrzejsza kawa przypadkiem nie wystygnie, skoro mamy tuż przed nosem dzisiejszą,świeżutką,pachnącą i przyjemnie gorącą kawę? :) myślę, że takim ciśnieniem lękowych myśli i obwinianiem siebie o to, że nie jesteś wielbłądem ;) nic dobrego nie zdziałasz a wręcz odwrotnie - takim sposobem zamiast odpowiedzieć na troskę Twojego męża przyjęciem jej, gdy po prostu ją daje - odpowiadasz brakiem zaufania i powątpiewaniem w jego troskę, miłość

Gwiazdko ...jeśli szef tej firmy nie zadzwonił i masz wątpliwości, co to oznacza ...to może warto zadzwonić i się upewnić co do decyzji, jaką podjął w Twojej sprawie? Powodów tego, że nie zadzwonił,może być wiele -np. jakieś niespodziewane ważne wydarzenie w jego firmie, może jeszcze dał sobie czas na przemyślenie wyboru, może jeszcze coś innego ...ja nauczyłam się podczas chwil w moim życiu, gdy poszukiwałam pracy, że warto samemu dowiadywać się we WŁASNEJ sprawie ...po pierwsze -w oczach pracodawców tylko się na tym zyskuje, bo po prostu świadczy o tym, że rzeczywiście jesteś zainteresowana no i dbasz o własne interesy, po drugie -jeśli samemu się nie wyjdzie z inicjatywą i nie zadba o własne sprawy to nikt inny tego nie zrobi

To nieprawda, że nie jesteś nic warta ...przecież osiągnęłaś w życiu tak wiele... teraz masz po prostu trudny czas -mroźną zimę -ale nawet taka zima przemija ...jak w motto Filemona "wszystko przemija,nawet najdłuższa żmija" ;)

Pisałaś, że byłaś dobrą studentką, nie miałaś nigdy problemów w nauce i osiągałaś sukcesy ...może potraktuj to, co Ci się przydarzyło jako taką lekcję ..lekcję życia --bolesną,ale lekcję, dzięki której możesz nauczyć się podchodzić do siebie samej i tego co wydarza się w życiu z większą swobodą,otwartością i emocjonalną równowagą na rozmaite sytuacje -i w te lata tłuste i w te chudsze ...wiem, że jest Ci bardzo trudno,bo to nowa dla Ciebie sytuacja ... boimy się nowego nie dlatego,że tego nie znamy, ale dlatego, że przerażają nas nasze wyobrażenia na ten temat :usmiech2: zauważ proszę :kwiatek2:

przytulam Ciebie i wierzę w Ciebie,w Twoją zaradność i mądrość!
wuweiki
 

Postprzez *gwiazda* » 11 sty 2009, o 10:29

X-yam, masz niezwykły dar w uświadamianiu, że to co nas spotyka jest tylko życiowym epizodem. Po przeczytaniu Twoich wypowiedzi wszystko staje się prostsze - przynajmniej na chwilę...

Na razie jednak dominuje u mnie poczucie strachu o siebie samą. Widzę co się ze mną dzieje - ostatnio mam znowu problemy ze snem, kiedy się budzę trzęsą mi się ręce, pół dnia kołacze mi serce. Bardzo się boję bo nie wiem gdzie mnie to wszystko zaprowadzi. Nigdy taka nie byłam, boje się, że będzie już tylko gorzej. Najłatwiej byłoby skończyć raz na zawsze z tym cierpieniem bo ono czyni z życia piekło... Ale nie mogę tego zrobić (choć miewam momenty, w których z trudem się powstrzymuję od połknięcia całego pudełka tabletek). Nie mogę tego zrobić rodzinie - oni mieliby poczucie, że zawinili, że nie umieli pomóc. A przecież to nie jest ich wina, depresję sama sobie zgotowałam, pozwoliłam się zgnoić jednemu człowiekowi aż w końcu sama zaczęłam wierzyć, że nic nie jestem warta.

Poczułam się ostatnio bardzo skrzywdzona przez ojca. On jest człowiekiem wierzącym (przynajmniej za takiego się uważa). Do momentu aż wyszłam za mąż byłam stale kontrolowana przez niego - czy chodzę do kościoła, czy odmawiam wieczorny pacierz. Pokazał mi religię i wiarę od niewłaściwej strony. Nie pozwolił aby sama odnalazła swoją drogę tylko narzucił swoją, czyniąc modlitwę przykrym obowiązkiem, z którego jestem rozliczana. Efekt jest taki, że po opuszczeniu domu odetchnęłam z ulgą, że już nie muszę... Kiedy dotknęła mnie depresja ojciec stwierdził, że to dlatego, że nie chodzę do kościoła... Znalazł szybką odpowiedź. To mnie bardzo dotknęło, on nie wie co się we mnie dzieje, przez co przechodzę. On mnie nie pyta o samopoczucie, jak sobie radzę w tych chwilach. Najwyraźniej w jego odczuciu zasłużyłam sobie na takie cierpienie...
*gwiazda*
 
Posty: 6
Dołączył(a): 4 sty 2009, o 17:18


Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 335 gości

cron