---------- 22:30 08.01.2009 ----------
x-yam napisał(a):no i w ogóle ukłon Orm Embar
Ze mną nie ma lekko.
Dla Ciebie dziesięć ukłonów, X-Yam!
Odważę się napisać coś, nad czym się zastanawiałem.
Sądzę bowiem, że za pytaniem Kurczątka kryje się nie tyle etyczne cierpienie spowodowane niesłusznym i niesprawiedliwym traktowaniem alkoholików przez społeczeństwo, ile jakiś własny ból Kurczątka. Albo związane z uzależnieniem Kurczątka, albo uzależnieniem bliskiej osoby, kochanej, która przez chorobę alkoholową musiała coś bardzo przykrego przeżyć.
Ja to wszystko znam - byłem w związku z osobą głęboko uzależnioną od alkoholu. Myślałem, że jestem dobry, i dbam o bliskiego mi człowieka, ale tak naprawdę byłem tylko współuzależniony i pozwoliłem na to, żeby na wódkę poszło pół miliona wspólnych - choć w większości zarobionych przez drugą stronę - pieniędzy.
Przeżywałem potem milion pytań "za jakie grzechy". Otóż - pomijając oczywiście buddyjskie twierdzenia o karmie i reinkarnacji - za żadne grzechy, tylko za własną głupotę i tyle.
I co?
Ano nico!
Trzeba było któregoś dnia przestać tym się zadręczać, pośmiać się z siebie, że byłem takim matołem, wybaczyć sobie i iść dalej w swoje życie.
Ten stan pt. przepieprzony kawał życia sam sobie zrobiłem w życiu - choć zrobiłem także dlatego, że nie umiałem wtedy inaczej. Jednak to, że zrobiłem sam nie oznacza, że mam teraz jeszcze bawić się w autoagresję - nie, oznacza, że mam odbyć nad tym żałobę, ale jak najszybciej sobie wybaczyć i iść w dalsze życie.
Z psychologiczno-lingwistycznego punktu widzenia pytanie "czy alkoholizm to grzech" równa się przerażającemu pytaniu do samego siebie "jakie ja mam potworne poczucie winy".
Poczucie winy i poczucie grzechu to coś, co trzeba bezustannie z głowy wywalać. Odczuwanie realizmu sytuacji, trzeźwa ocena faktów - oraz uczenie się pogody ducha - to coś, co tam sobie trzeba do głowy pakować.
Odpowiedź na pytanie Kurczątka jest taka: wciąż nie umiem tego ładnie opisać, ale nieustannie mam pytanie, że z tym co myśli społeczeństwo trzeba się bardzo mocno liczyć i brać to pod uwagę, ale jednocześnie totalnie mieć to w dupie.
Maks
---------- 08:21 09.01.2009 ----------
A alkoholizm jako choroba...
Jeśli będę miał raka, to będą mnie naświetlać, dawać ciężką chemię, prawda? Będę rzygał, robił pod siebie i wypadną mi wszysstkie włosy (no, to akurat najmniejszy problem: i tak już se poszły w cholerę, hehehehe).
Jeśli jestem alkoholikiem muszę sam sobie zrobić taką chemię i naświetlanie, prawda? Nietypowość tej choroby polega na tym, że nie Pan doktor daje tabletkę, ale sam dla siebie muszę być pigułką z koszmarną chemią, kobaltową bombą czy jak to tam zwał a w skrajnych przypadkach skalpelem.
Jednemu to się uda, a innemu niestety nie, i umrze od swojego specyficznego raka.
To jest clou problemu z chorobą alkoholową: trzeba operację wycięcia raka przeprowadzić na samemu sobie, i to na żywca. Naturalnie w otoczeniu ludzi, bo bez nich się absolutnie nie da - ale jednak to nie oni coś mają zrobić z naszym życiem, tylko my coś musimy zrobić z naszym życiem.
Myślałem jeszcze przez chwilę o społecznym wykluczeniu wobec alkoholików, o których pisał(a?) Kurczątko - to jednak nie tak. W Polsce wykluczenia alkoholików jest ZA MAŁO, ponieważ alkoholik "porządny" - nałogowiec, ale w domu czysto, lodówka pełna, w pracy sobie radzi, a żona i dzieciaki dostają wpierdol tylko raz na miesiąc - jest jak najbardziej akceptowany. Przestaje być jak ląduje na ulicy i śmierdzi. A chyba powinien być już znacznie wcześniej, prawda?
Naturalnie po raz kolejny: brak akceptacji zachowań nie oznacza braku akceptacji człowieka.
M.