Kochani...

Problemy związane z depresją.

Kochani...

Postprzez refur » 1 sty 2009, o 23:24

Ciężko znów opowiadać na nowo to, co było - zebrać siłe, która słabnie mi tak przerażająco. Ale potrzebuje pomocy, a tej pomocy nie ma tam, nigdzie. To było już za mną, ale teraz gdy jest tak ciężko, po prostu się boje o siebie. Wiem, że jestem praktycznie sama i jeśli nic sie nie zmieni to nie wiem co dalej.

Depresja nie jest mi obca. Przeżyłam z nią długi młody okres życia. Autoagresja. Lęki. Wyrzuty sumienia. Poczucie winy. Wszystko irracjonalne owiane lękiem i niebezpieczeństwem. W końcu bulimia. W końcu anoreksja. Wyszłam z niej sama. Przytyłam. Walczyłam sama z sobą i cierpiałam. Lekarze latami nie pomagali, tabletki nie pomagały, terapie nie pomagały - rodzina była daleko daleko obok.

Ale udało mi się. Szłam dalej. Walczyłam z depresją. Wywalczyłam zdrowie. Wybłagałam na kościstych kolanach i wysuszonej z wody skórze. Byłam taka szczęśliwa. Tak bardzo wdzięczna. Poczułam się wreszcie jak ja - ta osoba, która nie żyła od tylu lat tylko umierała z każdym dniem coraz bardziej i bardziej. Poddawana toksycznym ludzom, toksycznym słowom, toksycznym sytuacjom. Nie skończyło się na tym. Jak wyszłam z depresji - spotkałam jego i to był największy błąd. Toksyczny związek.

Znęcanie się psychiczne, niekiedy fizyczne, manipulacja, uwłaszczanie. A ja kochałam, zlękniona i sponiewierana - kochałam. Wypaliłam się, mimo to byłam. Chciałam mu pomagać - mimo, że widzieli jak wracam do niego z łzami. Byłam zagubiona i pozostawiona sama.

Wydaje mi się, że rozumiem dziś już źródło tych moich problemów. Rodzina. Ojciec znęcający się psychicznie. Matka choć silna to nie potrafiąca się przeciwstawić i obronić. I w tym wszystkim dziewczynka, która miała na początku fizyczne problemy ze zdrowiem, a później osamotnienie i ból tego co wokół, który zamienił się w obłęd.

Pare miesięcy temu musiałam jak najszybciej opuścić ten toksyczny dom, który wpływał na mnie już za okrutnie. Wiedziałam, że jak nie teraz i bez niczego to wpadnę znów w depresje. Do tego po tych ostatnich miesiącach w tym piekielnym horrorze z człowiekiem, z którym byłam.
Godzinami spędzałam nigdzie. Udało mi się wyjechać. Nie obeszło się bez policji - nękał mnie, ciągle mnie nękał.

Przyjechałam tutaj. Zamieszkałam w mieszkaniu znajomej rodziny. Chociaż minęło ledwo pare miesięcy od wyjścia depresji i powolnego wychodzenia z anoreksji, po strasznych przejściach - przyjechałam tu praktycznie z niczym. Byłam szczęśliwa. Byłam strasznie samotna, ale szczęśliwa. Starałam się, szukałam, pracowałam ciężko, ale byłam. Nie mogłam liczyć na rodzine, ale pomogli mi inni ludzie.

Krótko to potrwało i moje plany szlag trafił. Pochorowałam się i 3 miesiące znów byłam w lęku. 5 razy na pogotowiu, tygodnie czekania w poradniach, w końcu szpital i żadnych konkretów. Wyszłam miesiąc temu. Od dwóch miesięcy siły mi osłabły. Motywacja i siła, z którą tu przyjechała pogubiła się. Od miesiąca jak wyszłam z oddziału nie potrafie nic. Coraz bardziej plącze się w matni. Sama. Ludzie nie rozumieją, którym się mówi "słuchaj, nie mam siły, nie mam siły". Potrafią tylko opieprzyć, tak jakby potrzeba mi było kopa. Nie, nie potrzebuje kopa. Moim kopem jest życie i wiem, że jeśli przeżyje to tylko dzięki własnym siłom. Ale one opadły, razem ze mną.

Boję się. Kochani, bardzo się boje.

Zdecydowałam znów brać leki. Rok temu po tygodniu pomogły. Teraz leci już drugi tydzień i nic. Lekarz każe czekać - czekam.

Święta sama, bo domu nie ma. Nie ma sie gdzie zatrzymać nawet na jedną noc. Jestem uziemiona tu w klatce, którą sobie stworzyłam, której sie poddałam. I nie, nie jestem szczęśliwa. Ani ze studiów, które zaczęłam. Ani z tego, że próbuje pomagać, a sama siedzę i piszę do Was, bo nikt nie odpowiada na moje "nie radzę sobie, naprawde sobie nie radze".
Wczoraj sylwester niby nic, po prostu sylwester. A ja ściskana tak bardzo od środka, ze łzami w oczach.

Wiecie jestem pokorna. Jestem młoda. Rozumiem wiele. Wiem, że doświadczenia musimy przetrwać, często sami. Ale, jest mi po prostu tak okrutnie. Tak samotnie. Cicho. Pusto. Tak desperacko. Nie mam siły na nic. Mam zobowiązania. Długi. Jutro znów mogę być nigdzie i już wtedy w ogóle nie wiem co zrobię.
Miałam plany. Marzenie. Kochałam coś robić, teraz już nie mam w głowie nic. Zaczęłam to studiować i się pochorowałam. Za dużo zaległości.
Co najważniejsze - miałam uśmiech, ten mój uśmiech do prostych, pięknych banałów. Teraz już nie potrafie...

Zgubiłam się między październikiem i listopadem. Tak bardzo, że nie wiem co robić. Nie wiem.
Ostatnio edytowano 1 sty 2009, o 23:53 przez refur, łącznie edytowano 2 razy
refur
 
Posty: 3
Dołączył(a): 1 sty 2009, o 22:50

Postprzez kajunia » 1 sty 2009, o 23:51

Pewnie sama w to nie wierzysz, ale jesteś niesamowicie silną i dzielną dziewczyną... Masz racje, Tobie nie potrzeba "dobrych rad" bo sama wiesz, jesteś również bardzo wnikliwa. Udało Ci się wydostać z choroby, uciec od toksycznego domu i związku. To naprawdę ogromne wyzwanie, nie bądź więc wobec siebie surowa. Czy próbowałaś terapii? Czy tylko leki?

Ściskam Cię mocno i wierzę, że znów sobie poradzisz, bo masz w sobie więcej siły, niż Ci się teraz wydaje...
Avatar użytkownika
kajunia
 
Posty: 517
Dołączył(a): 22 gru 2008, o 10:14

Postprzez refur » 2 sty 2009, o 10:42

Chciałam Ci bardzo podziękować za te słowa. Przeczytałam je wczoraj i było mi bardzo miło. Niestety, jakby było tego mało - jestem dla siebie za surowa. Przypomniał mi się teraz telefon od dobrej znajomej. Powiedziała mi:

"Na pewno sobie sama poradzisz. Jesteś taka dzielna i silna, że poradzisz sobie." Było mi wtedy strasznie źle. Sylwester jakiś taki bez znaczenia, a jednak.
Nie wiem czy sobie poradze. Wiem, że w środku jest bardzo pusto i źle - o czym nikt nie zdaje sobie sprawe, może też nie chce.

Kajunia, teraz zażywam same leki. Wczoraj przeszukiwałam adresy terapeutów. Z tego co widzę to niestety większość prywatnych. Kiedyś uczestniczyłam w psychoterapii, psychoanalizie. Nie pomogło. Nie wiem. Może to jest jakieś wyjście - znaleźć jakaś grupe wsparcia.

Myślę, że ludzie skutecznie obniżali moją wartość. Później sama nabyłam nadto pokore. Może dlatego tak często jest ciężko. W środku jestem tak bardzo rozdarta. Tak bardzo boli. Zawsze chciałam oddawać i dzielić się, bez względu na to jaki drugi człowiek jest. Później człowiek się wypala. Wypala i zostaje całkiem sam z tym wszystkim. Pozbawiony godności, siły, wiary, uśmiechu, zdrowia. Pewnie muszę pomału odbudować siebie, ale samej chyba będzie znów bardzo bardzo ciężko.
refur
 
Posty: 3
Dołączył(a): 1 sty 2009, o 22:50

Postprzez joanka34 » 2 sty 2009, o 19:21

Mogę sobie tylko wyobrazić jak musi być Tobie cięzko,ale widzę też wielką desperację, by podnieść się i tak jak piszesz "pewnie muszę pomału odbudować siebie..."Może tego nie widzisz,nie czujesz,ale ja widze dziewczynę o ogromnej sile....Tyle razy podnosiłaś się, to nie może pójść na marne...to musiało dać Ci siłę....Szukasz wyjścia, bierzesz leki (w końcu zaczną działać,a jesli nie te, to trafisz na te właściwe), szukasz terapeuty...wiem,że prywatna terapia kosztuje,ale wiesz,gdy wydaję kasę na terapię (czasem kosztem czegoś innego)to myslę sobie,że od tego zalezy moje życie, więc poniosę ten koszt. Ale zawsze też można poszukać psychologa na kasę chorych...dasz radę,wstaniesz,pokonasz to....
joanka34
 
Posty: 180
Dołączył(a): 26 paź 2008, o 11:03

...

Postprzez Ivonka20204 » 2 sty 2009, o 20:33

Witaj refur!
Przeczytałam Twoje posty...ale tak naparawdę nie wiem co Ci napisać....
Zgadzam się w poprzednimi osobami, że tak naparwdę, mimo, że tego nie dostrzegasz jesteś silna....i w to naprawdę wierzę...
Trzymam kciuki....A o terapii warto naprawde pomyśleć.... :)
Pozdrawiam
Ivonka
Ivonka20204
 
Posty: 66
Dołączył(a): 1 lip 2007, o 21:22

Postprzez refur » 3 sty 2009, o 11:54

Dziękuje Wam. Bardzo.

Oczywiście, że gdy jest konieczność trzeba wydać pieniądze. Ale taka prawda, że ja nie mam nawet na czynsz i nie wiem co z tym zrobię.

Dzisiaj mam chyba zajęcia. Miałam iść się popytać o przerwanie, o jakiś urlop zdrowotny. Nie daje rady, z niczym nie daje.

Jestem w potrzasku.

Najgorsze jest brak bezpieczeństwa, stabilności materialnej.
Najgorsze jest być samemu. Chociaż człowiek jest sam, całe życie idzie sam. Ale nawet powierzchownie dobrze widzieć, że ktoś jest i może ktoś zrozumie.

Jestem taka zmęczona.
refur
 
Posty: 3
Dołączył(a): 1 sty 2009, o 22:50

Postprzez rainman » 5 sty 2009, o 00:43

Refur poruszyla mnie Twoja historia. teraz nie wiem co napisac ale zycze Ci wszystkiego dobrego, zebys odnalazla sile, spokoj, chec i radosc zycia. tutaj przynajmniej nie jestes sama, ale w realu tez mozna spotkac ludzi z krorymi czlowiek bedzie sie dobrze czul. trzymaj sie, pozdrawiam cie,
r
Avatar użytkownika
rainman
 
Posty: 245
Dołączył(a): 11 lut 2008, o 23:14


Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 303 gości

cron