Przeszukałam portal w poszukiwaniu moich wpisów z początku mijającego roku (Nowego - wówczas - Roku). Pamięć mnie bowiem zawodzi i trudno mi sobie przypomnieć w jakiej kondycji rozpoczynałam ten czas.
Przypomniałam sobie, że nie wznosiłam toastu lecz rozszarpywałam swoje ciało żyletką. Przykre... Nie pamiętałam o tym. I zapytana całkiem niedawno o to, jak długo się nie kaleczę, odpowiedziałam: "bardzo długo, chyba już ze dwa lata"... Zaskakujące, jak szybko wycierają się ślady zbrodni, bo jakby nie było - okaleczanie siebie JEST zbrodnią i co do tego nie mam wątpliwości.
Mam za sobą mroźną zimę. Z epizodem depresji, myślami samobójczymi i negacją tego, co ludzie zwykli nazywać życiem; z negacją psychoterapii jako formy leczenia. Tak, zwątpiłam w to, co było mi najsilniejszym wsparciem. Przeklinałam swojego terapeutę... I paradoksalnie - wtedy zaczęło się moje zdrowienie.
Wiosna przyniosła mi nieśmiałe zrzucenie mojej własnej skorupki.
Bywałam sama w kinie i w teatrze. Rozwijałam się tam, gdzie mi to oferowano. Miałam szansę poznania nowych ludzi i nie bałam się z niej skorzystać. Na studiach uczyłam się wyśmienicie (co jest dowodem na to, że depresja nie pozbawiła mnie całkowicie szarych komórek )
Lato było stresujące i nie ze wszystkim sobie poradziłam.
Koniec lata był początkiem następnego epizodu depresji z myślami samobójczymi i z pokorą, jakiej nigdy wcześniej w sobie nie miałam.
Pamiętam, że wówczas po raz pierwszy w życiu w tak zdrowy sposób przeżyłam chorobę - jakkolwiek idiotycznie to brzmi...
Z lękiem przed jesienią rzuciłam się w wir zajęć angażując się w nowe wolontariaty i skupiając uwagę na studiach. Zaczęłam szybkie życie; życie z odwagą i pewnością siebie. Życie z ryzykiem, ale i z rozwagą.
I to moje życie ofiarowało mi mój prywatny sukces; przyniosło spełnienie jednego z moich z marzeń... Czyli wszystko wedle porzekadła: "Ile do walizki włożysz - tyle wyjmiesz"
Koniec starego roku przezywam więc na odpoczynku, refleksji...
Robię sobie bilans i stwierdzam, że mam za sobą bardzo udany rok i niczego nie żałuję.
Po raz kolejny przekonuję siebie i staram się przekonać Was, że szczęśliwe życie to nie jest życie wolne od problemów; choroby...
To jest mało istotne, jak wiele na nas spada. Najważniejsze jest to, co my tak naprawdę robimy z tym, co na nas spada...
Przekonuję się, że najczarniejsze można przemalować na szare, a stąd już łatwiej sięgnąć po całą paletę barw.
Nowy Rok rozpocznę dzieląc swoją uwagę na mój osobisty sukces i na problemy w domu - tatę czeka operacja toteż potrzebuję zachowania "zimnej krwi" żeby utrzymać rodzinę w kupie. Dlaczego ja? Bo taką kiedyś przyjęłam na siebie rolę
Dzięki, że mogłam się z Wami tym podzielić,
mel.