przez szachistka » 30 gru 2008, o 16:23
Dzięki dziewczyny za odpowiedzi. Nie ukrywam, że po tym co napisałyście nabrałam trochę negatywnego nastawienia do mojego chłopaka. Ale specjalnie wczoraj o to zapytałam - czy faktycznie w podobnej sytuacji ja nie mogłabym na niego liczyć. No i mimo iż wcześniej powiedział, co powiedział teraz stwierdził, że nie zostawił by mnie z takiego powodu. Wtedy odpowiedział tak niby specjalnie; no w każdym razie stwierdził, że w podobnej sytuacji nie odszedłby. To tak w nawiązaniu do pewnych zarzutów, które pomału się pojawiają w stsunku do mojego chłopaka.
Poza tym wczoraj póściły mi nerwy i pierwszy raz powiedziałam mu, że się nad sobą użala i że jest dzieckiem....Ja już pomału mam dosyć tej sytuacji, normalnie czuję się obciążana tym wszystkim. I nie jestem w stanie pojąć tego. Wszystkie jego problemy są konsekwencjami jego zachować. To nie tak, że miał chłopak kilka razy pecha. Po prostu raz mu się nie chciało, drugi raz nie chciało, potem nie mógł się zmusić, później znowu coś i znowu i tak ciągle odkładał jeden obowiązek i drugi, piąty i dziesiąty i teraz ma za swoje. Ok, rozumiem, że on to odbiera jako porażki i czuje się niedowartościowany, ale za chiny już nie wiem, jak z nim rozmawiać. Dowartościowanie dowartościowaniem, ale cholera nieodpowiedzialność to zupełnie inna bajka. Muszę z nim obchodzić się jak z jajkiem bo jest mu teras smutno, ciężko i źle. A problem w tym, że on sam do tego doprowadził. Sam własnymi rękoma! Gdyby było tak, że on ciężko pracował i mu się nie udawało...gdyby ciągle się starał i ciągle było nie tak. To bym zrozumiała. Ale on ani nie pracował ciężko, ani specjalnie się nie wysilał. Ciągle tylko tłumaczył, że nie ma pomysłów, że to siamto i owamto. A we mnie gromadzi się coraz większa agresja bo on doprowadził się sam do tego bagna i teraz cierpi. A ja się męczę bo źle mi jest gdy jemu też jest źle, ale nie wiem już jak mu pomóc. Poza tym tracę w niego wiarę, tracę nadzieję, że coś z tego będzie. No po prostu koniec świata.
I jeszcze jedno: wszelkie moje obecne "matkowanie", jak Wy to nazywacie, nie bierze się stąd, że ja "wychowuję sobie chłopczyka". Ja po prostu robię to bo jeśli mój chłopak się nie podniesie to ten związek po prostu umrze:( Więc motywująć co rusz mojego partnera, robiąć za niego obowiązki ja robię to głównie dlatego bo ciągle mam nadzieję, że on się w końcu weźmie za siebie i zacznie zachowywać jak dorosły, odpowiedzialny człowiek.
Mam wrażenie, że jednyne sensowne chwilowe rozwiązanie to po prostu przestać myśleć o tym, co się stanie jeśli nic się nie zmieni. Nie będę wybiegać myślami w przyszłość bo wizja tego, co obecnie kreuje moja wyobraźnia jest mega czarne:/ ehh...