---------- 23:12 22.12.2008 ----------
giga napisał(a):Po jakims czasie refleksji doszlam do wniosku ze to moje poczucie winy, to nic innego jak po prostu uzaleznenie od niego. Ma na mnie tak duzy wplyw, ze nadal (pomimo wyrzucenia go z domu) boje sie jego reakcji i chcialabym aby to on byl zadowolony.
W pogrubionym kawałku masz pewien element układanki, który powinnaś zobaczyć. Jeżeli zaczynasz zmieniać swoje postępowanie tak, żeby to on był zadowolony to coś tu jest nie tak. To, że się boisz jego reakcji tu i teraz to normalne - w końcu postawiłaś go w dość niecodziennej sytuacji.
Poprawny schemat reagowania i radzenia sobie z samodzielnym życiem / byciem z kimś jest taki:
1.
jestem samodzielny/na, odpowiedzialny/na za swoje poczucie szczęścia i nie zmuszam nikogo, aby był środkiem do realizacji moich celów;
2. daję ludziom w sposób ani nie zaniżony, ani nie za wysoki (nie można być ani sobkiem, ani Świętą Matką Polką);
3. reaguję na ludzi adekwatne do ich zachowania (jeśli ktoś jest dla mnie dobry - zbliżam się; jeśli ktoś jest zły - wywalam z życia).
W podkreślonym elemencie masz najważniejszą sprawę. On jest odpowiedzialny wyłącznie za siebie i ty jesteś odpowiedzialna wyłącznie za siebie. Koniec, kropka.
Nie musi kochać Twojej córki i być dla niej ojcem, bo to kwestia wyboru. Musi jednak szanować jej obecność i tak układać życie, żeby także ona miała swoje prawa. Jeśli brał Ciebie do życia, brał też córkę.
A może weź kartkę i spisz co do niego masz? Co Ci się nie podoba? Będziesz wiedziała czego chcesz, i nie będzie tak, że jak zaczniecie gadać stracisz głowę i nie będziesz wiedziała o co chodzi.
Aha! To że płacze to jego biznes. Nie trzymasz go w szafie i nie przypalasz pogrzebaczem na dzień dobry. No chyba, że jednak...
Maks
---------- 23:14 ----------
Aha! Nie ma tak, że ludzie albo się zmieniają na full albo się nie zmieniają wcale.
Jest milion opcji od całkowitej przemiany do stanu zero reakcji. Musisz po prostu obserwować co się dzieje i widzieć klarownie czy facet dotrzymuje pewnych umów czy też nie.
M.