flinka napisał(a):Działasz jakoś, by udowodnić, że nie dokonałaś plagiatu? Masz zaległości na studiach? Nie oddałaś jakiejś pracy, nie zaliczyłaś czegoś czy może po prostu obawiasz się zbiliżającej się sesji (zresztą do niej chyba jest jeszcze całkiem sporo czasu)?
A tak w ogóle to jesteś zadowolona ze swojego kierunku studiów?
Co do rzekomego plagiatu jedyne co mogłam zrobić to zaprzeczyć - nie przyznam się do czegoś, czego nie zrobiłam. Zresztą była to tylko jakaś głupia, mała praca, a wykładowca zrobił z tego jakąś wielką aferę, upokorzył mnie przed wszystkimi po czym stwierdził, że "pani wypada z gry"...
Zaległości mam straszne, mimo, że na naukę (a raczej przymuszanie się do niej) poświęcam niemal każda wolną chwilę. Mimo tego wszystko idzie jak grudzie, efektów nie widac żadnych. Do sesji jest sporo czasu, ale mam wrażenie, że już wszystko już spieprzyłam. Kiedy sobie o tym pomyślę ogrnia mnie PRZERAżENIE. Wiem, że pewnie nie zaliczę wszytskiego (to byłby chyba cud), to raczej niewykonalne jak dla kogoś takiego jak ja. I nawet nie chcę mysleć co będzie potem...
Czy jestem zdawolona ze swoich studiów? Nie. Nie spodziewałam się Bóg wie czego, ale to co jest teraz to jakiś koszmar. To jest kierunek na który poszłam "z braku laku" - bo na coś pójśc musiałam, moja mama nie przełkneła by tego gdybym nie poszła na studia. U niej po prostu nie ma takiej opcji... Ale to nie są strydia które by mnie jakoś specjalnie ciekawiły czy fascynowały. Na kierunek na który zawsze chciałam iśc (polonistyka) nie dostałam się 3 razy - po czym odpuściłam bo to już nie miało sensu...
Gdyby to był pierwszy rok po maturze to pewnie bym to rzuciła w cholerę i pomyslała o innych studiach, gdzie indziej, im dalej się tylko da od tego cholernego miasta. Ale że od mojej matury minęły już 3 lata, a ja nadal stoję w martwym punkcie więc czy chcę czy nie chcę muszę to ciągnąć. Jeśli jednak tak ma być przez te wszystkie lata, to będzie to prostu koszmar, nie wiem jak ja to przeżyje. Jesli w ogóle zdołam zaliczyć pierwszy semestr, bo to wszystko wygląda bardzo marnie.
flinka napisał(a):
3 miesiące czasu to wcale nie tak długo... A ludzie z akademika, osoba, z którą mieszkasz? Ze starymi znajomymi nie da się odnowić kontaktu?
Dziewczyna z która mieszkam jest bardzo w porządku, jednak widujemy się rzadko, bo ona mieszka niedaleko i gdy nie ma zajęć jeździ do domu. Defacto jest tutaj 3 dni w tygodniu, a i tak spędzamy obie te dni na zajęciach, więc praktycznie wcale się nie widujemy. Poza nią nie znam tu nikogo. A nie jestem osobą tak łatwo nawiązującą kontakty, nie umiem tak po prostu "kogoś poznać", zagadać. Zresztą, wszyscy ludzie mają swoich znajomych, swoje sprawy, nikomu ne jest potrzebny taki "przydupas" jak ja.
Starzy znajomi... eh to ciężka sprawa. Przyznam, że "rozstanie" z nimi odchorowałam bardzo mocno i bardzo długo. Oni wszyscy zostali w moim rodzinnym mieście, tam studiują, pracują. Bardzo rzadko tam jestem, bardzo rzadko się z nimi widuję, ja po prostu już "odpadłam" z tamtej grupy... Próbowałam niejednokrotnie nawiązywac kontakt, namawiałam ludzi na spotkanie, jednak zazwyczaj nie widziałam prkatycznie najmniejszych chęci z ich strony. Ja po prostu wiem, że nikt tam za mną nie tęskni, ani nikt mnie nie oczekuje. Nie chce się na siłe wpychac tam gdzie mnie nie chcą.
Czasem boję się, że jesli kiedyś będe chciała wrócić do swojego miasta (a chcialabym bardzo) to, że nie będzie już do czego wracać...
Nie liczyłam na to, że na studiach spotkam nie wiadomo jak wspaniałych ludzi, że będzie super. Ale nawet w najgorszych przypuszczeniach nie spodziewałam się, że nie będzie nikogo, że bedzie tak cięzko.
Bardzo mi brakuje moich starych przyjaciół z mojego rodzinnego miasta. Wiele bym oddała by ich odzyskać. Ale oni są tam, a ja tu.. to nie ma prawa bytu.
flinka napisał(a):
A swoją drogą myślałaś o jakiś zajęciach poza studiami gdzie mogłabyś poznać ludzi?
Cóż, nic takiego nie przychodzi mi na myśl, poza tym boję się, że jakbym sobie jeszcze czegoś dołożyła to już zupełnie zawaliłabym studia, ktore już i tak wisza na włosku.. Zresztą, co by to mogło być? Nie mam zielonego pojęcia.
flinka napisał(a):A jakie masz relacje ze swoją mamą? Wiesz dlaczego tak powiedziała?
Wiesz, zawsze mi się wydawło, że moje relacje z mamą są dobre, jednak teraz sama nie wiem o co chodzi. Pytałam jej dlaczego nie mogę częsciej przyjeżdżać, ale ona mówi tylko "no przecież nie ma po co". Nie wiem, nie jest to daleko, jest to w zasadzie 2,5 godziny drogi pociagiem, i bilety nie są wcale drogie... nie wiem o co chodzi - naprawdę. Jak kiedyś stwoerdziłam, że przyjadę, nieważne czy ona mi pozwoli czy nie (no kurde, to przeciez mój dom, moje miasto, co w tym dziwnego że chcę tam pojechać) to powiedziała, że nie ma mowy. Bo "po prostu nie ma po co". I mówi to tonem tak obojętnym, że chyba naprawdę po prostu tak tak myśli... Dobrze, że teraz są święta, jest chociaż pretekst bym mogła pojechać do domu. Prędko drugiego takiego prekstu nie będzie.
flinka napisał(a):
To błędne koło można przełamać! Co byś chciała, by zadziało się w Twoim życiu? Na co chciałabyś wykorzystać dzień (poza jak rozumiem nauką)?
Wątpię, czy cokolwiek da się zmienić...Co bym chciała? chyba nie tak wiele. Chcicłabym mieć kilku znajomych, z którymi mogłabym się "trzymać", wypić piwo, pośmiać się, wyjść gdziekolwiek. Albo choćby jedną taką osobę, jakąs przyjaciółkę z którą mogłabym pogadać o wszystkim. Chciałabym mieć co ze sobą zrobić w piątkowe wieczory, gdy każdy gdzies idzie, cieszy się weekendem, a ja tylko siedzę jak debil w pustym pokoju. Chciałabym widzieć jakiś sens w swoim życiu, umieć cieszyć się czymkolwiek... Widzieć jakąś nadzieję w każdym kolejnym dniu. O jakimś związku czy choćby znajomości z przedstawicielem płci przeciwniej nawet nie wspominam, bo wiem, że to nierealne, niemożliwe dla kogoś takiego jak ja. Ale czy chciałabym? Pewnie ze bym chciała.
Ale to wszystko zawsze kończy się na "chceniu".
Dziękuję Ci Flinka za chęć pomocy, za uwagę. Wiem, że pewnie pieprzę straszne głupoty, ale jesteś w tm momecie jedyną osobą z którą mogę "porozmawiać". To dla mnie naprawdę dużo. Bardzo dużo.