Ach, gdyby na zewnątrz nie było tylu ludzi...

Problemy związane z depresją.

Postprzez Samara » 16 gru 2008, o 22:37

nevvorld napisał(a):Ja też byłem na filologii, ale wybaczcie mi, bo boję się napisać na jakiej.
Po prostu boję się pisać o sobie zbyt dużo.


boisz? w jakim sensie?
Myślę, że nie ma się czego bać ;)

Wszyscy na filologiach ;) ale porażka :D
Samara
 

Postprzez hespera » 16 gru 2008, o 22:48

wlasnie ... troche to dziwne ze wszyscysmy po filologiach... sami psychopaci.... prosze mi nie mowic o wyjatkach ... greka to same wyjatki... i inny alfabet :D to dopiero zabawa... u nas bylo tak- pierwsze zajecia dostalismy alfabet na karteczce i tekst. po 10 minutach zapoznawania sie z literkami kazano nam czytac.... po pierwszych zajeciach zrezygnowaly trzy osoby....
hespera
 
Posty: 419
Dołączył(a): 15 paź 2008, o 00:57
Lokalizacja: z krainy przyszlych muszkarzy

Postprzez Samara » 16 gru 2008, o 23:07

hespera napisał(a):wlasnie ... troche to dziwne ze wszyscysmy po filologiach... sami psychopaci.... prosze mi nie mowic o wyjatkach ... greka to same wyjatki... i inny alfabet :D to dopiero zabawa... u nas bylo tak- pierwsze zajecia dostalismy alfabet na karteczce i tekst. po 10 minutach zapoznawania sie z literkami kazano nam czytac.... po pierwszych zajeciach zrezygnowaly trzy osoby....


Haha, nie dziwię się ;) u mnie po pierwszym tygodniu też kilka osób się zawinęło.
Zaznaczmy, że psychopaci po rzuconych filologiach ;) coś w tym jest :>
Samara
 

Postprzez licho_23 » 17 gru 2008, o 00:16

hespera napisał(a): wszyscysmy po filologiach... sami psychopaci....


Powiedzmy, że to zbieg okoliczności a jesli nie to... strach się bać ! :wink:
Hm, może w dzisiejszych czasach po prostu nie opłaca się być humanistą? (no, może oprócz filologii angielskiej). Mimo wszystko lepiej w miarę wcześnie przerwać/ zmienić studia niż ciągnąć na siłę coś, co nie daje żadnej satysfakcji.. a później pracy :?

Dlatego, nevvorld - głowa do góry :D

ps. Samaro, nie żałuj. Wielu wyleczyło się z ,,miłości" do polonistyki po egzaminie z gramatyki historycznej a jeśli nie to po praktykach w szkole (polecam zwłaszcza gimnazjum :shock: ).
licho_23
 

Postprzez zagubiony » 4 sty 2009, o 13:44

Witam, trafilem tutaj przypadkowo, przeczytalem powyzsze posty i stwierdzilem, ze może i ja cos napisze od siebie, o swoim zyciu. Na wstepie chciałbym zaznaczyc ze nie skonczylem filologii, a studia techniczne. Jak byłem maly zawsze chcialem robic to co teraz robie, pracuje w swoim zawodzie wiec wydawaloby się ze powinienem być zadowolony, ze przeciez wszystko się tak super ulozylo. Niewielu przeciez ma to szczescie, ze konczy studia i znajduje prace w swoim fachu. Jednak poszukiwania pracy nie były latwe, przez wiele miesiecy nie moglem nic znalezc i siedzialem bezczynnie w domu. Ludzie, a przede wszystkim rodzina nie pomagali w tym, caly czas pytajac czy szukasz pracy, czy już cos znalazles, az w koncu zaczely się gadki, ze szukasz tak zeby nie znalezc, ze nic nie robisz, ze zycie ucieka. Nie moglem tego zniesc, wiedzialem ze po czesci maja racje choc wiem ze nie była (a może i była) to moja wina, wiec dalem sobie jeszcze pare miesiecy czasu na znalezienie pracy i stwierdzilem ze jak się nie uda w tym czasie tego dokonac to wyjezdzam za granice, z dala od tego wszystkiego. Pomyslalem ze może choc tam się uda i nikt nie będzie mi gadal co mam robic, ze znajde prace, spelnie marzenia i choc calkiem sam to będę szczesliwy. Tak się jednak zlozylo ze praca sama mnie znalazla tutaj wiec wyjazd odszedl w zapomnienie. Teraz pracuje, zarabiam, robie cos w zyciu, mam niewiele czasu na cokolwiek, bo jak wracam do domu wieczorem to jedyne o czym mysle to wziąć prysznic, zjesc cos, polozyc się i odpoczac. A na drugi dzien znow to samo i tak wkolko i choc kiedys marzenia były tylko marzeniami to teraz staja się rzeczywistoscia. Jednak im blizej jestem ich spelnienia tym mniej mnie to jakos cieszy. Zaczynam myslec co bedzie potem, jak już osiagne ten kiedys tam obrany cel. Najgorsza jest monotonia, żeby to przelamac trzeba kogos poznac. Nie jest to juz jednak takie proste jak się pracuje. Ludzie, w kregu których się obracam maja już poukladane zycie, a wracajac zmeczony wieczorem, nie majac ochoty już na nic, jak poznac kogos? Faktycznie chodzenie samemu do barow czy jakies dyskoteki nie wchodzi w gre, zreszta mam wrazenie ze tam ciezko znalezc kogos kto by mnie zrozumial. Chodzenie ze znajomymi w rozne miejsca tez nie pomaga bo przeciez idac z nimi to z nimi mam kontakt w zamknietej grupie i tez raczej nie poznam nikogo z zewnatrz. Dlatego czasem się zastanawiam po co to wszystko i co bedzie potem. Czasem mysle ze brak pracy miał swoje plusy i choc było duzo czasu na przemyslenia to pozwalalo to trzezwo spojrzec na zycie. Teraz rzadko kiedy jest czas żeby myslec, lata leca, kolejne dni podobne do siebie i niewiele się zmienia. Boje sie ze zycie szybko przeleci i bedac dziadkiem powiem sobie, ze nie mam co wspominac, ze jakos inaczej moglem to wszystko rozegrac. Nie wiem dlaczego napisalem tego posta, ale jakos mi lepiej. Chcialbym zebyscie pamietali, ze skonczone studia, wymarzona praca, pieniadze i niektóre spelnione marzenia to jeszcze nie wszystko w zyciu. Znajomi sa wazni, ale z wlasnego doswiadczenia wiem, ze kazdy predzej czy pozniej zaczyna zyc swoim zyciem i nie maja juz tyle czasu dla ciebie co kiedys wiec predzej czy pozniej jesli nie znajdzie sie 2 polowy to czlowiek zostaje osamotniony w tym wszystkim. Dlatego sam cel to jeszcze nie wszystko, najwazniejsze to mieć cel i kogos u boku, z kim będzie się do niego dazyc.

pozdrawiam
zagubiony
 
Posty: 1
Dołączył(a): 4 sty 2009, o 12:42

Postprzez nevvorld » 7 sty 2009, o 03:51

To co piszesz jest ciekawe. Hmm mimo, że moje studiowanie chujowo mi szło, to jednak do dziś podoba mi się język, którego się uczyłem, choć rzuciłem go w cholerę.

I masz rację, ja nie miałem jakby dla kogo być wytrwałym. Wszystko codziennie mnie stale dołowało, wkurwiało do potęgi: koledzy i koleżanki w grupie, wykładowcy, jebnięty w-f, na który ciągle się spóźniałem, albo który odrabiałem nieustanniexD, zasrany "ogón", na którym zasypiałem, antropologia chujtury, z której nie zrobiłem przez 3 miesiące żadnej notatki, tak samo historia, geografia i inne. Z jednej strony głupio mi, że tak się leniłem, a z drugiej miałem te przedmioty w dupie, więc jakim expertem miałbym niby być w tej dziedzinie po studiach?

Z jednej strony mam jakieś doświadczenie, z drugiej nic z tamtego okresu nie wyniosłem. Czuję się jakby to wszystko mi się wczoraj przyśniło. Jestem tak niecierpliwy do wszystkiego, a przecież coś muszę zacząć robić.

Ja mam zawsze motywaję, gdy planuję coś na kolejne miesiące, może lata, ale w TEJ konkretnej chwili musi to być coś co mnie pasjonuje, bo inaczej po prostu nie umiem niczego zrobić. Nie wiem skąd ten defekt u mnie. Zawsze wszystko wokół, mnie nudziło. Chyba życie nie dało mi dosyć w kosć, żebym zaczął sam dbać o swoje dupsko. Nie wiem dziś kim jestem, bo nie ma mi tego kto powiedzieć. Zawsze olewałem innych, zostawiałem, nie odzywałem się długo. W dzieciństwie zawsze wolałem być sam. Jak ktoś po mnie przyłaził na dwór czy coś, to byłem zły, bo akurat rysowałem, albo bawiłem się, a to takie pasjonujące było, że z trudem chciało mi się przestać, ale jak słyszałem od taty - wyjdź trochę na dwór - to było to jedynym bodźcem, który mnie przekonywał, myślałem - "no wypadałoby... czemu nie... co mi szkodzi..." a teraz ten bodziec nie istnieje.

Tylko że wtedy nikt mnie nie krytykował, bo nie musiałem się o nic martwić, od 16 roku życia kompletnie nic się nie zmieniłem, pewnie jedynie poza wyglądem. Ciągle gdzieś moje myśli są w chmurach, marzę, marzę i zatracam się trochę w tych marzenach. Chyba po prostu próbuję robić - nawet teraz, myśląc o przyszłości, czy o teraźniejszości - coś z powodu presji otoczenia.

Jest tylu ludzi w mieście, do któych mam po prostu ochotę zagadać i sobie pójść. Tak było nieraz w Warszawie! To mi się cholernie podobało! Do kogokolwiek! Pogadało się, czy to w Empiku, czy gdzieś, jak się ludzie zbierali, żeby coś zobaczyć, tłum jakiś, to zagadało się i tyle, co nie znaczy, że do wszystkich się dało i że wszyscy są w Bydgoszczy źli, a w Wawie super. Nie nie nie, bez przesady. Choć tutaj w Bydgoszczy to porażka jest jakaś, ludzie mnie wkurwiają, są okropnie niemili, samolubni, dlatego lubię starsze osoby, bo są samotne i często coś tam do ciebie szepną, bo mają chęć pogadać. Umiem i lubię im odpowiadać, zależy też co mówią xD Lubię ludzi prostych, takich którzy nie są zakompleksieni z tego powodu gdzie mieszkają, co robią - choć ja mam taki kompleks. Taa... chyba się dziś czegoś nauczyłem, choć nie umiem do końca tego określić.

Chyba tyle się nauczyłem, że wiem z jakimi ludźmi lubię rozmawiać, a z jakimi nie. Choć TEŻ NIE DO końca, bo przecież nie zamykam się na wszystkich, potrafię pomóc, na tyle, ile umiem i na ile mam cierpliwości. Ale ogóle może to mi pomoże w tym, jakim ludziom się zwierzać, a do jakich trzymać dystans. Może... Nie chodzi tu o sytuację, gdy ktoś chce wsparcia, a ja powiem "NIE! Takich jak ty nie lubię". Chodzi o ludzi, których kiedyś będę widywał na codzień, moooże w pracy, mooooże na kolejnych studiach i będę umiał zdecydować, czy się nie zamknąć, czy powiedzieć o tym, o czym będę chciał osobie, której po przemyśleniu warto zaufać. Może nauczy mnie to, że nie warto tyle o swoich problemach gadać i warto się trochę zastanowić. LOL nie wiem o czym ten post jest, ale cóż... piszę co myślę i staram się jak mogę, żeby to miało ręce i nogi :P

Piszcie co uwas, jeśli macie na to ochotę. Chętnie poczytam.
Myślę, że na tym forum i w tym dziale nie trzeba pisać tylko jak nam źle. Może ktoś by się chciał pochwalić, że miał dziś wesoły dzień.
Oczywiście nie przesadzając z przechwalaniem się, tego nikt nie lubi Oo'' (co ja pierdolę? xD).

Pozdrawiam.
nevvorld
 

Postprzez Samara » 7 sty 2009, o 16:04

nevvorld napisał(a):I masz rację, ja nie miałem jakby dla kogo być wytrwałym. Wszystko codziennie mnie stale dołowało, wkurwiało do potęgi: koledzy i koleżanki w grupie, wykładowcy, jebnięty w-f, na który ciągle się spóźniałem, albo który odrabiałem nieustanniexD, zasrany "ogón", na którym zasypiałem, antropologia chujtury, z której nie zrobiłem przez 3 miesiące żadnej notatki,


Hahaha! Widze, że byłes na tym samym uniwersytecie ;) mam dokładnie takie same "wspomnienia" - cholerny ogón, cholerna antropologia kultury (co to w ogole jest, czemu ten przedmiot ma służyć???) i cała ta reszta... I w ogóle ta cała cholerna Warszawa... Boże, jak ja nienawidze tego miasta. Gdy rzuciłam poprzednie studia byłam tak szczęsliwa, że nie będe musiała tu wracać... ale okazało się, że jednak nic z tego :/ teraz jestem tu znowu i czuję, że moje kolejne studia wiszą na włosku. Jestem prawie pewna, że już po ptakach... i to mnie przeraza. to juz moj 3 rok po maturze i ciągle jest cos nie tak, albo ja zawalam, albo reszta tez sie nie układa. Jak ja zazdroszczę ludziom, którzy idąc na swoje pierwsze studia od razu trafili w to, co chcieli. W coś, co ich ciekawi, co sprawia, że mają motywację by nad tym pracowac i dalej to ciagnąc. Ja takiej nie mam, w zasadzie nigdy nie miałam... Teraz nadchodzi sesja, a ja mogłabym robić wszystko byleby tylko się nie uczyć. Biorę ksiązkę, patrzę chwile, dociera do mnie, że i tak nic nie umiem i gasze swiatło i ide spać. Albo ciągle bym spała, albo totalna bezsennośc. Tak mnie to wszystko przytłacza...
Jesli to zawale nie wiem jak pokaże się w domu. Z drugiej jednak strony nie marzę o niczym innym jak o wyjeździe z wawy - czuję ze jak tu zostane to zwariuję. Szlag mnie trafia, w swoim mieście mam 2 uniwesytety, jest wszystko czego człowiekowi byłoby trzeba do studiowania - a ja tu siedzię w tym syfie, w tym "cięzkim" mieście... Czuję się jak debil, który nic nie umie, jest za głupi na jakiekolwiek studia...
Z drugiej jednak strony gdy rozejże się wokól... wszysyc moi przyjaciele z liceum też są w podobnej sytuacji - wszyscy "spieprzyli", albo rzucili studia, albo nie zaliczyli i tak tez pokończyło się nas wszystkich studiowanie... więc może to nie tylko ja mam taki problem...?

Skończyc studia - w tym momencie nie wyobrażam sobie niczego bardziej niewykonalnego. Ba, żeby w ogóle zaliczyc choćby 1 rok...
Samara
 

Postprzez nevvorld » 8 sty 2009, o 14:50

Samaro
Jakbym czytał swoje myśli. Nie wiem co Ci poradzić, bo byłem w identycznej sytuacji, co Ty. Tak samo się czułem.

Ale co Ci poradzić mogę? Przestań myśleć o pierdołach i spróbuj się pouczyć, nie masz innego wyjścia. Jeśli chodzi o Warszawę, to także nie chciałbym tam już wracać, za cholerę. Musiałby ktoś mi dać "dziką kartę" na jakieś niesamowite kierunki, ale takie cuda to w snach tylko. Nie no serio, też nie chciałbym tam wracać, więc nawet wiem co czujesz. Pojebane miasto, jak na stolicę, nie uważasz?

W sumie miasto jak miasto, ta sama wiocha co wszędzie tylko 4x większa np. od Bydgoszczy. Ja gdybym miał głosować za nową stolicą Polski, to byłoby to Zakopane - serio, kocham góry. Jak skończyłem 18 lat, to pojechałem sobie na własną rękę tam w wakacje. Zajebiście się czułem. Ciekawe czy bym się tam zaadoptował całkowicie. Nic mi tak humoru nie poprawia jak widok gór, jak spacery po szlakach.

Zakopane rlz!!!
nevvorld
 

Postprzez licho_23 » 8 sty 2009, o 21:53

Czytam ostatnie posty i przyszło mi do głowy coś takiego - skąd taka presja, że koniecznie i za wszelką cenę trzeba iść na studia? Tak się zastanawiam, czy - jeśli czujecie, że to co robicie nie tylko nie ma sensu, ale i ,,wysysa" was od wewnątrz - bylibyście w stanie z tego zrezygnować i np. zdecydować się na rok przerwy, poszukać pracy? może wyjechać?

W mojej obecnej sytuacji często się zastanawiam, co by było gdybym cofnęła się o 5, 6 lat i znowu musiała wybierać. Wtedy wydawało mi się, że samo studiowanie jest takim substytutem dojrzałości, że gdy będę mieć 25 lat, będę mieć wszystko co tylko potrzebne do stworzenia własnego, samodzielnego życia. O święta naiwności 8)

I wiecie co? wysyłając kolejne i kolejne cv łapię się na myśli, że wykształcenie owszem, ale być może byłabym bardziej spokojna i szczęśliwsza jako ... fryzjerka, barmanka czy sprzedawczyni w kwiaciarni :wink:

Nie odbierajcie tego jako głos na ,,nie", studia to fajna rzecz, ale niekoniecznie coś, co nada życiu sens. A tego sensu sobie i wam życzę :kwiatek2:
licho_23
 

Postprzez nevvorld » 8 sty 2009, o 22:27

licho_23 napisał(a):I wiecie co? wysyłając kolejne i kolejne cv łapię się na myśli, że wykształcenie owszem, ale być może byłabym bardziej spokojna i szczęśliwsza jako ... fryzjerka, barmanka czy sprzedawczyni w kwiaciarni


No widzisz. Ja na pewno nie.

Jak masz udzielać takich rad - bardzo motywujących... - to wróć do początku i przeczytaj całość.

Nie po to Samara próbuje swych sił na innym kierunku, żeby potem ostatecznie zrezygnować i zostać kwiaciarką :?

I powiem wam, że moja ciotka ma 50 lat i poszła na studia, bo kto jej zabroni? Nawet jeśli się nie uda, Samaro - w najgorszym wypadku - to zawsze masz kolejną szansę.

Te studia nie oznaczają końca. Człowiek całe życie się uczy.
nevvorld
 

Postprzez Samara » 9 sty 2009, o 17:49

licho_23 napisał(a):Czytam ostatnie posty i przyszło mi do głowy coś takiego - skąd taka presja, że koniecznie i za wszelką cenę trzeba iść na studia? Tak się zastanawiam, czy - jeśli czujecie, że to co robicie nie tylko nie ma sensu, ale i ,,wysysa" was od wewnątrz - bylibyście w stanie z tego zrezygnować i np. zdecydować się na rok przerwy, poszukać pracy? może wyjechać?


Cóż, a w przeciwnieństwie do nevvorlda własnie sie z tym zgodzę. Pytasz skąd taka presja? Z otoczenia... A przedewszytskim ze strony rodziców. Moja mama nie wyobraża sobie, żebym nie skończyła studiów. Nie mówię, że zupełnie chcę sobie odpuścić, ale w tym roku cholernie nie chciałam iść na kolejny kierunek, chciałam poczekać rok. W wakacje miałam pracę która chciałam pociagnąc jeszcze dalej, a studia zostawić sobie za rok. Prosiłam, błagałam, tłumaczyłam. Że w chwili obecnej naprawdę nie czuje się na siłach aby wracać na studia. Nie było w ogóle o czym rozmawiać. Doszło nawet do tego, że dosłownie modliłam się, żby nigdy sie nie dostać i żeby w ten sprawa się rozwiązała :/ Niestety, nie udało się, dostałam się tylko do Warszawy i chcąc nie chcąc musiałam wrócić. Ale wierzcie mi, to dosłwonie była rozpacz, że ja muszę wracać do tej cholernej wawy... I wróciłam. Ale jest źle. Wszytko jest źle. Czuję jak coraz bardziej pogłebia sie moja depresja, czuję, że coraz bardziej pieprzę nauke, nie ma dnia, żeby nie łaziła roztrzęsiona czy nawet zaryczana. Tak to jest, jak się kogoś przymusi do czegoś, czego bardzo nie chce... Nie mówię, że ja to robię specjalnie, że specjalnie wszystko spieprze, żeby pokazać, że to ja "miałam rację". Nie, tp zupełnie nie tak. Ale ja po protu nie umiem inaczej, czuję, że to mnie przerasta, dobija..
Więc to wcale nie jest tak, że "Nie po to Samara próbuje swych sił na innym kierunku, żeby potem ostatecznie zrezygnować" Moze to i jest próbwanie swoich sił, ale gdybym nie musiała, nie zrobiłabym tego. Przynajmniej na razie. Nie mówię, że sama nie chciałabym skończyć studiów. Pewnie, że tak. Ale w tym roku naprawdę nie czułam sie na siłach... Wiem, że przedewszystkim najpierw powinnam wyleczyć się z tej cholernej depresji z która wlacze już prawie 4 lata. Dopiero potem mogę brać się za jakieś "naukowe" rzeczy, bo już kilka razy się porzekonałam, że gdy jest się "chorym" to nauka jest ostatnią rzeczą o jakiej sie myśli... No i druga sprawa, że bardzo chciałam wrócić do swojego rodzinnego miasta. Po 3 latach wędrówek dojżałam do tego, że chcę tam wrócić, że tam widze swoje miejsce i swoją przyszłość. I dlatego tym bardziej szlag mnie trafił jak zostałam przymuszona do tej cholernej warszawy... tymbardziej - ten uniwerek uchodzi za najlpeszy w kraju. Wiadomo więc że poziom jest wysoki. Cóż, jak dla zdecydowanie ZA WYSOKI. Ja po prostu odpadam. Ja naprawdę nie jestem aż tak "zajebista". Nigdy nie byłam orłem. Chodziłam do jakiegos byle jakiego liceum w swoim "mieście na wschodzie" i nie jestem olimpijczykiem czy innym geniuszem... ale moja mama na siłe chce go ze mnie zrobić..

Czuję, że te studia juz sa chyba pogrzebane. Po każdym dniu zajęć wychodze coraz bardziej przerazona sesją. 7 egzaminów. No przeciez to jakiś kosmos. Czuję, naprawdę czuje, że tego nie zaliczę. Nie mówię tego po aby się nad sobą poużalać czy ponarzekać. Ale naprawdę to czuję... z drugiej strony jednak wiem, że nie moge nie zaliczyć. I to jest jakiś taki cholerny paradoks nakręca to, że mam wrażenie, że wariuję... Z drugiej strony wiem, że jak znów zawalę to nie mam się po co w domu pokazywać. To wszystko mnie tak przytłacza...

nevvorld napisał(a):Te studia nie oznaczają końca. Człowiek całe życie się uczy.


Dla chyba oznaczają. Już nie raz usłyszałam od mamy, że to moja ostatnia szansa na studiowanie... Ta wypowiedź pewnie miała zmotywować, a jest niestety dokładnie odwrotnie :/

Licho_23 - pytałasz czy "bylibyście w stanie z tego zrezygnować i np. zdecydować się na rok przerwy, poszukać pracy". Ech, o niczym innym nie marzę. Wierz mi, że gdybym tylko mogła to już zaczełabym się pakować, a jutro już by mnie tu nie było. Ba, gdybym tylko mogła...
Samara
 

Poprzednia strona

Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 421 gości

cron