przez kasia-de » 15 gru 2008, o 15:40
Jakiś czas temu dotarło do mnie na czym polega depresja i dlaczego jest tak straszną chorobą - ona jest poprostu bardzo pociągająca... wtedy, kiedy ogarnia Cię smutek i przygnębienie, kiedy nie widzisz już sensu, kładziesz się i chcesz żeby ten stan trwał wiecznie, możesz leżeć tak godzinami nie myśląc, patrząc w sufit albo w telewizor - w telewizor bo nie w telewizję, i chcesz spać, spać, spać... kiedy się budzisz nie możesz doczekać się kiedy znowu będziesz spała.... i tak naprawdę to jest Twój jedyny problem bo kiedy usiłujesz normalnie funkcjonować, to chcąc-nie chcąc myślisz, a myślenie sprawia ból, więc koło się zamyka, boję się tego bo wtedy życie jest łatwe, zaczęcie leczenia będzie przyznaniem, że właśnie weszłam w bardzo pociągający stan a branie proszków dowodem, że JUŻ mogę sobie na to pozwolić, teraz funkcjonuję, codziennie wpieram w siebie, że wszystko będzie dobrze, że się poukłada, że jeszcze będę szczęśliwa, ale przychodzą dni takie jak kilka ostatnich i wtedy dociera do mnie, że to wszystko to jest oszukiwanie samej siebie a te kłamstwa to tylko wola życia jako odruch bezwarunkowy, który tkwi w każdym z nas czy tego chcemy czy nie... to tyle jeśli chodzi o chorobę
dlaczego mąż odszedł? napewno po tak długim czasie wiem, że wina była nasza wspólna, tyle tylko, że ja nie widziałam 'sygnałów', które mi dawał, nigdy natomiast nie powiedział wprost co Go boli, co jest nie tak... brak rozmów, chociaż zawsze ze sobą rozmawialiśmy - to wersja w którą wierzę, i być może jest ona prawdziwa, tylko należy dodać, że była w tym wszystkim jeszcze jedna osoba (płci żeńskiej oczywiście) - taka co to wysłuchała, zrozumiała, utuliła biednego misia.... tylko jakoś teraz chyba jej nie ma, a nawet jeśli jest to nie bardzo już słucha, a może nie tak przytula... nie wiem...
wiem,że w wielu związkach są kryzysy, wiem, że bardzo często znajduje się jakaś pani-pocieszycielka, i wiele małżeństw jest później ze sobą biorąc z tego naukę, dzięki której są szczęśliwi do końca życia, tylko, że u mnie doszła jeszcze jedna rzecz: wtedy, kiedy się to stało walczyłam z 'władzami najwyższymi' o to żeby nie stracić naszego domu, musiałam robić to sama bo mąż nie znał się na tym (tak jakbym ja się znała) a prawnicy przeciągaliby sprawę w nieskończoność tylko po to żeby wyciągnąć jak najwięcej kasy - nie będę się zagłębiać, efekt końcowy: wygrana, a w nagrodę informacja: już cię nie kocham, nie chcę z tobą być - to jest koniec! dalej wspólne mieszkanie i jego wyjazdy z przyjaciółką...
nie wiem czy to instynkt samozachowawczy czy strach przed powtórką z rozrywki, wiem, że kompletnie nie wiem co zrobić żeby się od tego odciąć...