Anno Mario...
trudno mi się wypowiadać w kwestii macierzyństwa...nie mam dzieci... jednak myślę,że za bardzo bierzesz na siebie zachowania Twojego syna i wszystkimi nimi obarczasz siebie.... wiem,że każdy rodzic troszczący się o swoje dziecko i kochający je zawsze bardzo intensywnie przeżywa to,co dzieje się z jego dzieckiem,a zwłaszcza,gdy dziecko ma bardzo poważne problemy...jest skonfliktowane z życiem i społeczeństwem itd... i wini siebie za to -że źle wychował ,że nie zrobił tego co powinien...szuka winy w sobie i się zadręcza...chce naprawiać błędy,zadośćuczyniać im ...jednak ja myślę,że każdy kochający rodzić starał się wychować dziecko/dzieci najlepiej jak potrafił... przecież każdy człowiek... rodzic,nie rodzic -każdy niesie także swój bagaż doświadczeń,popełnianych błędów,niezałatwionych spraw itp. i chcąc-nie chcąc przenosi to na rodzinę,dzieci...tak ja to widzę... to pierwsze... po drugie -to,że się pozostaje rodzicem już zawsze to fakt,ale gdy dziecko staje się dorosłym człowiekiem zaczyna samo stanowić o sobie ...wówczas nie można ciągle go tylko chronić i załatwiać spraw za nie... dla każdego człowieka przychodzi w końcu taki moment,że musi stanowić sam o sobie... i sam być odpowiedzialnym za swoje czyny.... to nie znaczy,że ma się go porzucić,ale zostawić jego nawarzone piwo jemu do wypicia... można wspierać na tyle ile można...ale nie kosztem siebie Anno.... tak,jak dziecko nie jest własnością rodzica tak i rodzic nie jest własnością dziecka.... wiem,że to bardzo boli,gdy bliska osoba rani słowem,zachowaniem... ale biorąc takie zachowanie tej osoby na siebie do siebie i jeszcze się obwiniając za to -myślę że krzywdzi się nie tylko siebie,ale i tę osobę...bo tym samym utwierdza się ją,że może sobie na takie zachowania wobec nas pozwalać bez ponoszenia konsekwencji...
nie jesteś wariatką....po prostu czujesz się bezsilna i zrozpaczona tą bezsilnością.... myśl o prochach i sen to ucieczka przed tą rozpaczą bólem i poczuciem bezsilności.... z mojego doświadczenia zauważyłam,że gdy zgodzę się na to poczucie bezsilności -w tym sensie zgodzę,że po prostu się przyznam do tego bez prób ratowania się ucieczką czy to w sen czy w moim przypadku w uzależniacze -wtedy przychodzi taki rodzaj ulgi ...i mogę wtedy z perspektywy spojrzeć na problem tak: "jeśli jest rozwiązanie mojego problemu to nie mam co się martwić,tylko zająć się rozwiązywaniem...natomiast jeśli nie mam możliwości aby problem ten rozwiązać...to również nie mam się czym martwić, bo to i tak nic nie pomoże"
...z pozoru ta maksyma wydaje się bez sensu ale gdyby jej się uważnie przyjrzeć....
powodzenia Anno Mario