Przyjąłeś taką postawę, że wszystko jest tak, jak ona chce. Schowałeś nawet swoje prawdziwe uczucie do niej do kieszeni, żeby jej nie spłoszyć, ale tak naprawdę cały czas wierzysz, że ona doceni to i zmieni swoje nastawienie do Ciebie, że z czasem się przekona i będzie chciała być dla Ciebie kimś więcej niż koleżanką... Ale... czy przygotowałeś się na to, że to się jednak nie zmieni? Że ona uzna Twoje obecne zachowanie [tj. traktowanie jej jak koleżankę] za dowód na to, że Tobie już naprawdę przeszło i jesteś w stanie się z nią kolegować. Że nie będzie szans na nic więcej poza koleżeństwem...?
Ja byłam w podobnej sytuacji, więc wiem o czym mówię - poznałam fajnego chłopaka, który na wstępie powiedział mi, że nie szuka dziewczyny tylko przyjaciółki, co mnie jak najbardziej odpowiadało, bo też miałam dość 'wrażeń' po ostatnim związku. Spotykaliśmy się na stopie kumpelskiej i było bardzo miło, polubiłam go... Aż pewnego wieczora on ni z tego ni z owego wyznał mi, ze jednak będzie mu trudno traktować mnie 'tylko' jak koleżankę, że bardzo mu się podobam itp. Poprosiłam, żeby nie naciskał, dał mi czas... Ale z czasem nic się nie zmieniało - on starał się nie okazywać mi tego, że mu na mnie zależy w 'ten' sposób, ale tak naprawdę ciężko takie uczucia dusić w sobie i ja to po nim widziałam. Tylko, że to wcale mi nie pomagało - wręcz czułam na sobie presję, że mam decydować już... teraz... bo jemu jest ciężko i coraz bardziej się angażuje. A to z kolei działało w drugą stronę - coraz bardziej się od niego oddalałam... Aż on postanowił: 'nie jestem w stanie się z Tobą spotykać, bo widzę, że Ty mnie traktujesz tylko jak kolegę i to się nie zmienia... a mnie zależy na Tobie coraz bardziej, więc muszę odejść póki jeszcze mnie na to stać'...
I wiesz co się stało? Od razu do niego zadzwoniłam i zaczęłam namawiać go, żeby dał mi jeszcze chwilkę, że nie chcę kończyć znajomości z nim, że potrzebuję czasu, pewności... Początkowo był nieugięty, mówił, że boi się, że nic z tego nie będzie i poczuje się jeszcze gorzej niż teraz, że chce 'uciec' bo boi się, że to nie wypali, że go zranię... ale w końcu oddzwonił po jakiejś godzinie ze słowami: 'okej...nie będę szedł na łatwiznę... idziesz w czwartek na łyżwy?'...
Jak to się dalej potoczyło...? Tak, że teraz jestem z nim [już prawie 2 lata] i kocham tego 'kolegę' nad życie
Czasem potrzeba takiej 'terapii wstrząsowej' żeby zdać sobie sprawę ze swoich prawdziwych uczuć. Na mnie podziałało - kiedy poczułam, że mogę go stracić i nigdy więcej nie zobaczyć zrozumiałam, że wcale się nie chcę z nim 'kolegować'...
Może więc tedy droga? Może Twoja koleżanka też potrzebuje poczuć się trochę niepewnie, bo na razie coś czuję, że ona Cię trochę owinęła sobie wokół palca... Mówią, że nic, co warte posiadania, nie można zdobyć bez ryzyka... Myślę więc, że warto zaryzykować i zachować się tak, jak mój K.