Witam, jestem 'świeża' na forum.
Swój temat umieszczam w dziale 'depresja', ściśle tematycznego nie znalazłam, dotyczącego nerwicy.
Moja męka trwa od lipca.
Byłam za granicą, na wakacjach. Bez żadnej konkretnej przyczyny podczas zwiedzania poczułam się źle. Na tyle źle, że pomyślałam, że umieram. Początkowo zrobiło mi się duszno, szukałam inhalatora (myślałam, że to atak astmy)- niestety nie znalazłam. Następnie wpadłam po prostu w panikę. Zaczął rozmazywać mi się obraz, zaczęłam cała drżeć, przepływały po mnie fale gorąca i zimna. Byłam przerażona, trwało do od ok. godziny 15 do rana następnego dnia. Wtedy właśnie postanowiłam wrócić do domu, przerwać wakacje. Złe samopoczucie trzymało mnie ok 2 tygodni, najbardziej dokuczały mi duszności, nieustepujące. Bałam się, że zemdleję, że się uduszę. Nie wychodziłam nigdzie, zaszyłam się w domu, bałam się iść gdziekolwiek sama. Oczywiście udałam się w tym czasie do lekarza, powiedział mi, że to nerwica i że mam się 'wyluzować' i że minie.
Minęła... Na może kilka dni, tak zupełnie. Następnie znowu powtorzyły się te objawy.
Doszło do tego, że sparaliżowała mi życie właściwie. Staram się walczyć z nią. Studiuję, ale czasami droga na uczelnie mnie przeraża- strach przed tym, że może się to powtórzyć.
Nie chce brać silnych lekow, które mnie ogłuszą i uspokoją. Mam racje? Czy moja walka jest z góry skazana na niepowodzenie?
Nie poznaje siebie. Z dziewczyny, która chciała podbijać świat zmieniłam się w kobietę, która boi się wyjść z domu, bo obawia się ataku kolejnego. Na żadną terapię mnie nie stać.
Zwracam się do Was- może macie jakieś sposoby na to żeby ona minęła, żeby dała mi spokój?
Czasami myślę, że mam zbyt dużo wolnego czasu i skupiam się na sobie, na moich dolegliwościach. Ale z drugiej strony nie mam jak go zapełnić, bo boję się ruszyć z domu. Błędne koło.