przez Księżycowa » 24 lis 2008, o 01:53
---------- 18:42 23.11.2008 ----------
Nie skąd. Po prostu napisałam swoje odczucia.
Wiesz nie potrafię na niego patrzeć jak na zwykłego... .... Wczoraj na imprezie było ok. Był miły o kochany. Za to ja nie skontrolowałam swoich odruchów. Byłam zła, że tańczy ze znajomymi a przecież mnie nie olewał, przytulał, też tańczył ze mną od początku dłuższy czas. Później tylko stwierdził, że źle tańczę, że tańczę pod siebie i nie daje mu się prowadzić. Najciekawsze jest to, że tylko przed nim miałam jakiś opór, nie czułam się swobodnie. Uwielbiam tańczyć i z innymi osobami, czułam się lekko i swobodnie. Ale nie dawałam się temu uczuciu, nie pozwalałam, żeby to popsuło mi nastrój. I coś jest w tym, co powiedział, z tym tańczeniem pod siebie. Na sesji uświadomiłam sobie, że ciągle świadomie a właściwie bardziej podświadomie, spieramy się ze sobą. Jestem tym załamana, bo wiem, że od dłuższego czasu to nie jest zdrowy związek. Nie potrafię i chyba nie chcę przestawać go kochać. On jest tak daleko ode mnie a mnie to tak boli.
Dziś musiał już jechać do pracy. Na zimno się ze mną pożegnał. I nie wiem jak mam ten jego chłód zrozumieć. Czy zostawić mnie chce, tylko nie wie jak. Czy ten problem z wyrażaniem uczuć, o którym mówił jest aż tak duży.
Myślę też, że powód jest w tym, że nawzajem sobie nie ufamy. Starałam się dać mu troszkę pewności. Mówiłam, że go kocham. Chcę go odblokować, ale to chyba za mało. Bardzo się pogubiłam w tym wszystkim. Jego zachowanie jest nieprzewidywalne. Wiem, że ja wczoraj przegięłam z pretensjami. Przeprosiłam, podziękowałam, że choć w ten dzień staramy się dogadać. Dla mnie jest to tak dużo. Nie denerwował się i nie drążył. Był taki sam, jak wcześniej. Powiedział, że on nie może już wytrzymać moich wkrętek, że ma dość. Ostatnio udaje mi się nad nimi panować, tylko nie wiem co wczoraj mnie napadło. Poczułam się gorsza od wszystkich. Tak sobie myślę, że poczułam się tak samo mało ważna, jak u siebie w domu, w dzieciństwie, podczas jakiś uroczystości. Wiem, to ciągnie się za mną. Teraz widzę a z drugiej strony, boję się mu zaufać.
Chciałabym czuć spokój przy nim i ciągle mam nadzieje, że on nadejdzie. Chyba jestem naiwna.
Powiedział mi wczoraj, że przez ten tydzień, co nie dzwonił a ja mu pisałam czasem smsy i byłam miła, nie czepiałam się, powiedział, że dlatego on też się nie denerwuje. W pewnym sensie mógł spojrzeć na mnie inaczej, lepiej. Wiem, że to dla niego też stresujące.
Pomyślałam, że nigdy nie zrozumie tego, co się we mnie dzieje i jak bardzo się staram, że to trudne. Najgorsze jest to, że widzę, że nie chce, bo kiedyś próbowałam, ale już go nie naciskam. Może nie czuć się na siłach. Rozumiem to.
Utrudnieniem jest, że i on ma jakiś problem i zastanawiam się jak to się wszystko potoczy. Nie będę przeskakiwać siebie i nie wiadomo co robić, bo to i tak nie jest dobre.
---------- 00:53 24.11.2008 ----------
Wracają do mnie wszystkie wspomnienia. Nie mogę zasnąć...
Prosiliśmy siebie nawzajem o nie robienie krzywdy. Jedno i drugie pełne strachu i obaw. Pocieszaliśmy się i byliśmy przy sobie. I co teraz? Co to jest? Nie mogę powstrzymać się od płaczu. Był spokojny, cierpliwy i nie naciskał. Tak się bałam, że to bzdura, że to nie jest możliwe. Zapewnialiśmy się. Nie byłam z nikim tak blisko i nikt nie mógł tak blisko mnie podejść. Tylko on potrafił. Pamiętam jego reakcję na sprawę, która była dla mnie krępująca i niewygodna. Bałam się, że mnie odrzuci jak się dowie. Sytuacja zmusiła, że się dowiedział. Musiałam z kimś pojechać poszukać ojca, bo gdzieś poszedł... pijany. Przestraszyłam się wtedy, bo nie wiedziałam co się stanie jak zwykle. Był pierwszą osobą, której powiedziałam. Nigdy nie zapomnę. Przytulił do siebie. Miał taki delikatny dotyk. Poczułam się tak bezpiecznie. Pierwszy raz w tej sytuacji byłam przytulona. A to działo się tyle lat, za długo. Nie bałam się przy nim.
Na mojej osiemnastce, był ze mną gdy źle się czułam, jak miałam lęki. Cierpliwie i delikatnie przytulał. Inaczej mnie traktował, czułam się dla niego ważna i potrzebna.
Ja też starałam się być zawsze przy nim, gdy coś było nie tak. W którym momencie to się zepsuło? Co się stało? Nie mogę znaleźć tego momentu, ale wiem, że sama sobie zasłużyłam w pewnym sensie. Przecież ile można znosić czyiś fanaberii. Żadnym usprawiedliwieniem nie jest psychoterapia.
Jest mi tak z tym wszystkim źle, niesamowicie ciężko. Tak tęsknię za tym wszystkim. Teraz nie pozwala mi się do siebie zbliżyć. Czuję, że odsunął się i nie mogę tego znieść. Czuję się jakbym go traciła a tak bardzo go kocham.
Ja nie chcę nic od niego, nie oczekuję niczego w zamian. Chciałabym tylko, żeby mnie nie odrzucał.