przez Księżycowa » 17 lis 2008, o 22:54
---------- 11:46 17.11.2008 ----------
Długo mnie nie było, bo miałam napięte dni ostatnio. Na wszystko brak czasu. Dobrze, że e tym będzie trochę wolnego.
Wiem, że takie rzeczy nie powinny się wydarzyć i wiem, że muszę o czymś zadecydować. Wczoraj przeszukałam trochę internet na temat przemocy psychicznej. Dzień wcześniej znów się pokłóciliśmy o błahostkę. Uważam, że nie była ona powodem. Jedno w czym mój facet ma rację to to, że narzucałam mu swoje zdanie. Ostatnio na terapii uświadomiłam sobie, że boję się ustępować. Czuję się wtedy słaba. Wiem, że może to wyprowadzać z równowagi. Wytłumaczyłam mu to, że nie zdawałam sobie z tego sprawy. Mam nadzieję, że w tej kwestii chociaż w jakimś stopniu zauważy, że się zacznę starać to zmienić.
Jeżeli chodzi o jego zachowanie i wmawianie mi za nie odpowiedzialności, jego ,,niedostępność" od jakiegoś czasu, to podczas kolejnej sprzeczki usłyszałam coś, co mnie rozbiło. Powiedziałam co mnie boli i czego mi brak. Nie okazuje mi gestami i zachowaniem uczucia, że odpycha mnie gdy ja to robię. Powiedział, że nigdy nie był kochany, nikt go tego nie nauczył i nie potrafi. Mimo tego, co mówił i jak mówił wcześniej nie potrafiłam dalej mu wytykać. Podeszłam, przytuliłam i zaczęłam mówić. Że bardzo go kocham i nie chcę wyciąć mu żadnego numeru. Odpychał mnie ale tak bardzo chciałam mu uświadomić, że nie jestem jego wrogiem. Widzi, że nie traktuję go poważnie, że mam go gdzieś a przecież ja nawet tak nie myślę. On jest dla mnie taki ważny. Miałam nadzieję, zapalę mu światełko tym zachowaniem, że nie musi być taki dla mnie. Chciałam zbliżyć się do niego jak kiedyś.
Powiedziałam mu jakiego zachowania z jego strony nie chcę, jak nie chcę być traktowana. On ma jakiś stereotyp w głowie, że kobieta się podporządkowuje a facet ma więcej praw. Tylko dla mnie to nie jest związek. Kobieta staje się kucharką i sprzątaczką. Jak dobrze pójdzie to jedyną kochanką. Moim zdaniem związek polega na partnerstwie, wspieraniu się szanowaniu i rozwijaniu. Jednym słowem dodaje skrzydeł a nie je podcina. Lubię mu gotować i zrobię dużo. On dobrze o tym wie. Ale nie chcę być dla niego dodatkiem.
Nie wiem jakie kto ma zdanie na ten temat, ale ja chciałabym być chociaż szanowana i doceniana.
Wczoraj zrobiłam kolację bardzo dobrą i cała niedziela była bardzo fajna.
Tak, tylko boję się tej imprezy, bo nie czuję się przy nim na tyle pewnie.
Boję się tego, że znów będzie przy wszystkich do mnie taki jak potrafi być. Boję się, że znów poczuję się zdana sama na siebie. Boże nienawidzę tego uczucia.
Wiem, że muszę się zastanowić, bo dalej może być różnie. Tylko ja bardzo chcę z nim być i chciałam coś zrobić. Problem w tym, że on uważa, że nie ma żadnych problemów.
Nie zwraca uwagi na to, że mnie rani tym, co mówi a jak mu to mówię, to w ogóle się tym nie przejmuje. Czasem jak mówię mu o czymś, to śmieje mi się w twarz albo przedrzeźnia. To takie poniżające. Czuję się jak przedmiot. Czuję jakby wszyscy byli lepsi, normalni. Jak zaczęłam mówić mu wtedy jak bardzo go kocham, to wracał wyrzutami i pretensjami. Uparcie mówiłam dalej i pytałam dlaczego na takie słowa nie reaguje? Z czasem przestał się wściekać i nic nie mówił. Uspokoiliśmy się i pozwolił się przytulić. Miałam wrażenie jakby gdzieś w środku coś tam go ruszyło. Nawet jeżeli, to bardzo niewiele i ja sama nic nie poradzę, on też nie. Jak zacznę mówić o terapii, to powie, że nie wszyscy zaraz muszą iść, bo ja chodzę.
Powiedziałam mu jedno zdanie jak kładliśmy się spać, że uważam, że osoby, które chodzą do psychologa są o tyle do przodu, bo zdają sobie z czegoś sprawę i o tyle odważniejsze, że chcą coś z tym zrobić mimo tego, że to bardzo boli. Zapytał czy to sugestia. Powiedziałam, że nie ale moim zdaniem ucieka przed samym sobą i swoimi uczuciami.
Wiem, że muszę patrzeć na siebie i swoje, życie ale chciałabym, żeby może jakimś cudem... Wiem, że byłoby nam dobrze ze sobą.
Nie będę usprawiedliwiać jego postępowania, bo ostro przegiął ale nie ukrywam, że mam cichą nadzieję. Zdaję sobie sprawę, że może będę musiała kiedyś odejść jak nie uda mi się do niego zbliżyć i jak takie sytuacje będą się pogarszać.
Czuję się ostatnio jakaś słabsza. Zawsze szybko się poddawałam, ale nie powinnam czuć tego z jego powodu. Nie powinnam czuć się gorsza ani głupsza. Staram się przed wczoraj to wszystko przemóc, bo mam jakąś nadzieję a tak chciałam być znów blisko niego. Zastanawiam się jak najbardziej go przekonać do terapii. Piszę to i czuję, że to nie realne.
Mam mieszankę. Raz czuję się winna a raz nie.
Zastanawiam się czy jeszcze coś dobrego do nas wróci i przestaniemy nawzajem się krzywdzić.
---------- 21:54 ----------
Czuję, że dużo nerwów mnie to kosztuje. Cały dzień w pracy chodziłam jak na szpilkach, za bardzo się przejmuję.
Boję się mu o czymś czasem powiedzieć, czy go zapytać. Czasem nie wiem jaki będzie miał nastrój. Jak można kogoś, kto uparcie widzi problem w drugiej osobie, przekonać do konsultacji z lekarzem? To graniczy z cudem.
Czasem zachowuję się jak mała dziewczynka wiem o tym. I choć bardzo się staram do siebie dotrzeć, to jest mi czasem ciężko, czasem sama siebie nie rozumiem. Na pewno w pewnym sensie, nieświadomie wykorzystał mój problem, moje słabości. Wiem, że ludzie też tak mnie przez to traktują. Chociaż wydaje mi się, że lekceważenie jest wynikiem raczej braku sympatii.
Pamiętam jak przytulał mnie i pocieszał, gdy dostawałam kolejnego napadu lęku. Nawet przez telefon, gdy był daleko. Zastanawiam się. Udawał? Tak dobrze? A może jednak to gdzieś ja za mocno go obciążyłam? Z drugiej strony Czy aż takie zachowanie? Cokolwiek się nie działo zawsze starałam się przynajmniej od niego nie odseparowywać.
Nie mam ochoty iść na tą imprezę. Gdyby między nami było inaczej, było by mi łatwiej.