ehh no i na mnie przyszedl czas zeby sie tu tak calkiem otworzyc..nie lubie normalnie rozmawiac o swoich problemach, znacie to pewnie wszyscy mniej lub bardziej - pomoc wszystkim , bo taka jestem twarda, ale i - nie mowic nic bo taka jestem twarda...
przepraszam, pewnie bedzie troche lub bardzo choatycznie , ale - poznalam Go trzy lata temu (bez trzech tygodni). Od pierwszego momentu bylismy bardzo, bardzo razem, pomimo tego , ze mieszkalismy na przeciwleglych koncach Londynu, widywalismy sie trzy-cztery razy na tydzien. Po wspolnym wyjsciu do klubu On odwozil mnie do domu , a potem jechal do siebie - dodawalo mu to okolo 2-3 h do normalnej drogi, ktora musialby zrobic. Po miesiacu wprowadzilam sie do niego, bylo cudownie oprocz tego, ze mieszkalismy z Jego mama (ona i dwie corki/siostry nie potrafia ze soba rozmawiac normalnie, jedynym sposobem rozmowy jest wrzask na siebie nawzajem albo manipulacja uczuciami).
Ale i tak bylo wspaniale, robilismy sobie razem obiadki po pracy (pracowalismy tez razem, zalatwil mi pozycje tam gdzie pracowal on), ogladalismy razem telewizje, jezdzilismy w rozne miejsca. Klocilismy sie czasem, bo kto sie nie kloci...on skladal to na karb tego, ze mieszkamy z matka, ktorej on nienawidzi i ktora go wyprowadza z rownowagi. PO jakims roku on kupil mieszkanie, zebysmy mieli swoje, matka dolozyla jakas kase, on wzial kredyt, ktory pomagam splacac (znaczy, place Mu za mieszkanie co miesiac).
Przez nastepne dwa lata byly rozne problemy, ja przez pol roku nie mialam pracy, on mnie utrzymywal i obsypywal prezentami, kupil mi duza paczke szkiel kontaktowych, kiedy moje sie skonczyly, sfinansowal mi dwutygodniowa wyprawe do Polski w celach rodzinno - dentystycznych. Znowu sie klocilismy, tym razem ja mialam wyrzuty sumienia, ze nie pracuje, popadlam w forme depresji (nie chcialo mi sie wstawac z lozka, szukac pracy - wiedzialam , ze i tak jej nie znajde, itp). 'Wszystko bedzie dobrze, jak znajde prace'...taki byl refren tej sytuacji.
Potem mialo byc lepiej, jak on sie otrzasnie z rozpoczecia nowej pracy, bo przeciez wiadomo, jaki to stres zaczynac prace. Potem ja zaczelam nowa prace...i tak co jakis czas wybuchy, i 'bedzie lepiej, jak tylko...'
A wybuchy? Ktoregos lata mielismy pojechac nad morze, tak po prostu, na caly dzien. 'wez kurtke, bedzie zimno' - 'jest mi cieplo' - wez kurtke, ubierz sie, kgo chcesz poderwac w tej odslaniajacej sukience, bedzie ci zimno' - 'nie , tak mi sie podoba'. Wyszlismy z domu, wsiedlismy do samochodu, po jakichs pieciu minutach (jeszcze bylismy w miescie), powiedzialam, ze moze sie wrocimy, bo troche wieje i faktycznie moze mi byc za zimno. 'ZA POZNO' - uslyszalam, potem opieprz, ze czemu jestem taka zdolowana, on chce miec dobry dzien, on planuje dobry dzien, a ja go psuje. Ok. Zawsze mozna sie patrzec w okno i nie 'robic min'. Po dojechaniu na miejsce (2-3 godziny jazdy) nie wyszlismy z samochodu, bo on nie chce, zebym kogos podrywala na miniowke, bo wygladam jak dziwka, wiec jedziemy do domu. I to moja wina, bo specjalnie sie tak ubralam.
Innego dnia sie klocilismy..powodem klotni bylo to, ze poznalam kogos (mezczyzne) mieszkajacego w poblizu, przez Internet, Gadalo nam sie fajnie, gosc w tych samych klimatach, co my (metal/gotyk, ogolnie ubieranie sie na czarno:) ), wiec stwierdzilam, ze powinnismy go poznac, jako, ze nie mamy wielu w okolicy znajomych. Umowilam sie z nim na jeden czwartek, moj nie chcial isc w ogole, przestawilam spotkanie na nastepny czwartek. Wiedzialam juz , ze moj jest zazdrosny o moje meskie znajomosci, wiec w rozmowie podkreslalam fakt, ze to ma byc NASZ kumpel, a nie tylko moj, a na zarzuty,ze to koles, ktory chce mnie tylko przeleciec i tylko na tym mu zalezy, odpowiadalam, ze dlatego wlasnie chce Go miec przy sobie - zeby pokazac, ze jestem w dobrym, kochajacym zwiazku, ze nie mam zamiaru 'sie przelatywac' z kimkolwiek - i, ze sama nie jestem pewna, wiec niech On tam bedzie i sam oceni, moze ten koles jest fajny, moze nie, ale zawsze warto dac ludziom troche kredytu.
Odwiozl mnie na to spotkanie, przy wusiadaniu z samochodu stwierdzil ze on tam nie pojdzie, moge isc sama i sie 'swietnie bawic', najlepiej by bylo, zebym nie szla,ale ok. Poszlam. POzalowalam tego szybko, przez pare tygodni sie klocilismy, przy jednej z klotni on chcial wyjsc (gdy zapytalam go, dlaczego jest ok, kiedy on przez caly wieczor gada z kobietami w klubie, a na mnie nie zwraca uwagi, a ja musze cierpiec za takie cos). Zszedl na dol, wkurzony wsiadl do samochodu - stanelam przed nim, chcac go zatrzymac...i znalazlam sie na masce, bo On niespodziewanie ruszyl, zaczal miotac samochodem po podjezdzie, zeby mnie zrzucic, na moje krzyki, ze niech on sobie jedzie, ale ja nie mam kluczy do domu, ani telefonu, ani butow, on z zacieta twarza wzruszal ramionami. w koncu, kiedy nie udalo mu sie mnie zrzucic, zatrzymal samochod, wypadl z niego, i za nadgarstek zaciagnal mnie do domu. Tam usiadl na sofie, ja zaczelam plakac, ale probowalam kontynuowac z nim rozmowe...w koncu wyrzucilam z siebie w chwili jasnosci umyslu - 'ty mnie probowales zabic, a ja jeszcze probuje z toba rozmawiac', na co on stwierdzil, ze tylko zartowal, oni sobie tak czesto w warsztacie zartuja...
ehhh
zabieraja mnie na trening (jestem w pracy)
wroe to dokoncze
dzieki jak ktos przeczytal