Właśnie jestem bardzo spokojna. Pamiętacie mnie z poprzednich tego typu zdarzeń - panika, strach, nerwy...
A teraz - spokój. Gdy wstaje rano to już nie zrezygnowana, załamana jak kiedyś, że się nie odezwał, teraz jest inaczej.
Jestem wyspana, rześka, on nie jest moją pierwszą myślą po otwarciu oczu -i mam nadzieje, że tak będzie.
Kilka dni temu wypowiedzieli mi mieszkanie, które wynajmowałam z nim. I wiecie co? Gdy się pakowałam, to jego rzeczy spakowałam osobno, a swoje osobno - kiedyś bym wszystko wrzucała do "jednego wora"
Dwa dni zajęło mi spakowanie dobytku, powynoszenie nawet szaf
i jestem padnięta.
Jego rzeczy sa u jego kolegi, a moje wywiozłam do mojej mamy.
I własnie jestem na etapie szukania lub kupienia mieszkania. Miałam i to nie tak dawno zacząć budowę domu własnie razem z nim - ale doszłam do wniosku, że nie ma co na nim polegać. Jestem z nim ponad 10 lat i niczego nie mam, żadnego własnego kąta, właściwie nic. No a chyba sobie wyobrażacie jakbyśmy zaczęli budowę? Ja musiałabym załatwiać wszystkie papiery urzędowe (bo on "dostaje szału jak idzie do urzędu"), ja musiałabym kupowac np bloczki, a zapewne źle bym kupiła bo "ktos by oszukał głupią blondi". A jak bym nie miała czasu na zakup tych bloczków - to byłoby, że go nie szanuje, że jestem leniem, że nic dla niego w życiu nie zrobiłam itd....
Dlatego postanowiłam zadbac o siebie, zająć się w końcu swoim życiem, wziąć je w swoje ręce - bo do tej pory żyłam jego życiem.
Bedę jeszcze zapewne pisać i Wam głowy zawracać