Przed chwilą usłyszałam:
"Jak chcesz do mnie przyjechać, to masz pół godziny, później wychodzę na imprezę z kolegami"
Nie jestem w stanie pohamować łez, jakże czuję się upokorzona.
Kocham tego faceta, przez ponad rok czasu mógł liczyć na wszelką pomoc z mej strony.
On - przez rok czasu powtarzał, jakże jestem dla niego ważna, jednakże to tylko ja dawałam, on w pewien sposób był na uprzywielejowanej pozycji - nie kochał mnie, mógł wykorzystywać moje uczucie.
Ja trwałam w tym "niby" związku" dając mu całą siebie, nic w zamian nie otrzymując. Ależ brzydzę się sobą - że taka głupia, naiwna, ślepo zakochana.
Wszelkie przykrości mu wybaczałam, to, że nie miał odwagi przedstawić mnie swoim rodzicom, to, że to ja poniekąd byłam "facetem" w tej relacji, gdyż to ja jeżdziłam do niego (a dzieli nas pewna odległość) Dla niego był to problem, gdyż w pociągu musiałby spędzić 3 godziny. Spotkania - tylko wtedy, kiedy mu to odpowiadało. A ja - czuła, miła, wrażliwa - a teraz płaczę, jak nastolatka.
Mogłam to przewidzieć, że facet młodszy, że niekoniecznie dojrzały emocjonalnie. Cholera - czemuż ja się zawsze zakocham nieszczęśliwie.
Jakieś dwa tygodnie temu - nagła odmiana, on stwierdził, że chyba mnie pokochał...
Cóż to za miłość? Nic, ale nic się nie zmieniło.
Dziś ma urodziny. Chciałam mu zrobić niespodziankę, usłyszałam, że po pierwsze ma już gości, po drugie, jak chcę przyjechać, to mam pół godziny (dojazd do niego to jakieś 1,5 godz.) bo on sobie zaplanowal wyjście z kolegami.
Czemu, w tym tkwię? Odpowiedź jakże prosta, jestem tak beznadziejna, tak słaba, tak niezdecydowana, pozbawiona wszelkiej asertywności. Ktoś dla kogo ja skłonnam była uchylić nieba, mówiąc kolokwialnie kopie mnie w tyłek, a ja...
Wiem, co powinnam zrobić! Uciec, jak najdalej od faceta, który tak mnie rani, a cóż robię histeryzuję, nie potrafię zakończyć tej relacji. Tak relacji, gdyż nawet nie był nigdy w stanie jasno zadeklarować, że jestem jego kobietą. Jakże to upokarzające.
Co więcej, przetrwam ten dzień, wezmę garśc środków uspokających, ale co jutro?
Kolejna porażka, bo nie potrafię go zostawić.