margerytka79 napisał(a):Witaj Scarlet, a także inni forumowicze. Hmm... Zaciekawił mnie Twój temat. I po przeczytaniu tego co pisałaś mogę stwierdzić, że masz problem. Z Nim. Przykro mi, ale wg. mnie on nie traktuje serio tej znajomości. Dzieli was spora odległość. Nie macie możliwości się widywać czesciej. I niestety nie widzę po nim reakcji, że chciałby to zmienić. Jego rodzice przypuszczalnie nie wiedzą nawet o Tobie. A jeśli coś słyszeli, to na zasadzie znajoma koleżanka.
Nie chcę ulegać stereotypom, że Włoch to taki i owaki. Ale prawda jest taka, że tutaj to norma, ze 34 letni facet mieszka z rodzicami. A jedyne jego obowiązki to praca i ... zabawa. A jaka, z kim tego rodzice nie muszą wiedzieć, bo przecież jest dorosły.
słyszałam wiele historii Polek z Włochami. Jedne szcześliwe inne niestety nie. Moja jest szczęśliwa. Mieszkamy od roku razem, w sumie zwiazek trwa ponad dwa lata. Na piczątku sie bawiliśmy i poznawalismy. Gdy znajomosć zrobiła sie poważniejsza poznałam jego rodziców.
Zawsze mogłam na niego liczyć. I przede wszystkim na szczerość. wszystkie decyzje były nasze wspólne. Nie było wykrętów, nie było jakiś odpowiedzi na granicy tak lub nie. Czasem wręcz on, jego rodzice, znajomi stawali na głowie, żeby np. znależć pracę bliżej, cokolwiek. A w Twojej sytuacji nie widzę po prostu nic. Widzice się rzadko, spotkania pewnie są "słodkie" i pełne romantyzmu, niby próbujesz z nim poważnie rozmawiać, i on niby poważnie odpowiada, ale co z tego, jak on wraca do siebie, i żyjecie każde swoim życiem. a on nie wykazuje chęci zmiany. Słowa to jedno, ale fakty mówią same za siebie.
Przepraszam jeśli Cie czymś uraziłam. Byc moze nie doczytałam czegoś dokładnie.
Nie daj się, postaw sprawę jasno. Zresztą z tego co piszesz wyraziłaś się wiele razy jasno czego oczekujesz. Tylko po nim brak reakcji. W nim jedyną chęc na zmianę to brak zmiany. przykro mi.
Masz racje - zabolaly mnie Twoje slowa. Do tego stopnia, ze piszac tego posta placze.
A moze to nie Twoje slowa zabolaly tylko to, ze byc moze otworzylas mi oczy Twym postem? Najgorsze jest to, ze nic nie moge zrobic. Przeciez nie zmusze go do tego, zeby poznal mnie ze swoimi znajomymi i rodzina. Chyba, ze zagroze zerwaniem:"Albo przedstawiasz mnie im jak najszybciej, jako swoja dziewczyne, albo nie chce cie wiecej znac"....
Tylko nie wiem, czy gdyby po takim czyms przedstawil mnie im, bylabym z tego zadowolona... Bo co to za radosc gdy ktos robi cos pod presja?
Boli mnie, gdy przypomne sobie ze w lipcu poszedl sam na wesele kolegi. Powiedzial mi potem, ze mnie rozumie i ze jest mu przykro ze nieumyslnie mnie tym zranil. Wtedy powiedzialam, ze ufam mu, ze byl tam sam, ale ze musi mi udowodnic ze sie mnie nie wyrzeka przed znajomymi i rodzina. Do tej pory nie zrobil nic, zeby mi to udowodnic. Moze ta odleglosc poki co mu odpowiada, bo ma wymowke, zeby nie przedstawiac mnie nikomu?
Moze zapowiedziec mu, ze podczas naszego nastepnego spotkania chce powaznie z nim porozmawiac i ze ma sie przygotowac na te rozmowe. Potem od razu po jego przyjezdzie przystapilabym do tej rozmowy, a to po to, zeby wyczul wage tego, zeby nie postrzegal tej rozmowy jako jednej z wielu rozmow, ktora nie ma zadnego znaczenia, zeby zrozumial, ze od jego podejscia i CZYNOW zalezy "byc albo nie byc" tego zwiazku....
Spytac, co jest dla niego wazniejsze:"trzymac nasz zwiazek w tajemnicy i mnie stracic" czy "zrobic to co dla mnie wazne zeby pokazac mi ze jestem dla niego wazna"???? Ale co da ta rozmowa? Tak jak pisala Margerytka, on posiedzi u mnie kilka dni, nie zrobi nic w kierunku poznania mnie z rodzina (bo i jak ma to zrobic na odleglosc) i nadal sprawa bedzie stala w miejscu... Pozostaje mi chyba tylko powiedziec "W tym i tym dniu przyjezdzam do Was na 2 dni, bo chce poznac Twoja rodzine. I te 2 dni chce spedzic u Was. I albo w tej chwili zawiadamiasz rodzine, ze przyjezdza Twoja dziewczyna, albo wracaj w tej chwili na stacje i jedz do domu i nie pokazuj mi sie wiecej na oczy".
Jezu, a juz sie cieszylam na mysl, ze nie spotkalam kolejnego dziwaka, jakich mialam okazje poznac w przeszlosci (bo wiadomo, ze inne ma sie wymagania na poczatku zwiazku, a inne pozniej....Na poczatku kwestia jego rodzicow nie byla dla mnie wazna). Juz sie cieszylam, ze wszystko jest fajnie a kiedys bedzie jeszcze fajniej, kiedy zamieszkamy w tym samym miescie. Cieszylam sie, ze jest ktos dla kogo jestem wazna, mimo ze dzieli nas odleglosc.
margerytka79 napisał(a):Zawsze mogłam na niego liczyć. I przede wszystkim na szczerość. wszystkie decyzje były nasze wspólne. Nie było wykrętów, nie było jakiś odpowiedzi na granicy tak lub nie. Czasem wręcz on, jego rodzice, znajomi stawali na głowie, żeby np. znależć pracę bliżej, cokolwiek. A w Twojej sytuacji nie widzę po prostu nic."
Boje sie, ze rzeczywiscie jest tak, jak piszesz (z tym ze on nic nie robi). Teraz rozumiem, dlaczego kiedys wzbranial sie przed podaniem mi swojego numeru stacjonarnego, kiedy chcialam zadzwonic do niego z pracy w pewnej sprawie.
A moze dlatego nie powiedzial mi pierwszy "kocham cie"? Bo po prostu wie, ze mnie nie kocha..?
Nie wiem, co zrobic... Zawsze kiedy ktos prosi mnie o rade, mowie:"Zastanow sie, co w takiej sytuacji poradzilabys swojej kolezance". probuje teraz wyobrazic sobie, co ja poradzilabym osobie, ktorz zwrocilaby sie do mnie z takim problemem. Poradzilabym zerwac te znajomosc.
Tylko ze ja sama nie chce tego robic....
Duzo by sie nie zmienilo, bo i tak nadal bylabym sama, ale wtedy juz nie byloby nawet tej swiadomosci, ze gdzies jest chlopak, dla ktorego jestem wazna....
Szkoda, ze on nie zna polskiego.
Dalabym mu ten watek do przeczytania.
Dreczy mnie ten problem. Do tego stopnia, ze ostatnio mysle sobie:"Nie mysl o tym chlopaku zbyt czesto zebys w razie czego nie cierpiala".