no comment, no problem... - czasem lepszy no comment niż bitchy remarks...
P.S. Z moich różnorodnych i kilkunastoletnich obserwacji wynika, że tak zwani psychoterapeuci, jak również psychoanalitycy BARDZO kiepsko sobie radzą z silnymi emocjami skierowanymi na nich ze strony pacjenta (i to zarówno z takimi o charakterze miłosnym jak i nienawistnym...). Utrzymują, że rzekomo są do tego przygotowani poprzez odpowiedni trening i własną psychoterapię szkoleniową, jednak w praktyce okazuje się, że to bujda, bowiem masowo wypadają z roli i nie potrafią przyjąć STOSOWNEGO (czyli życzliwego wobec pacjenta, ale zabezpieczającego samego siebie) dystansu, w sytuacjach, kiedy w grę wchodzi ich własna osoba, jako centrum ogniskowania się emocji pacjenta i mam tu na myśli sytuacje, w których nie są wcale przekraczane żadne szczególne granice ze strony pacjenta - po prostu wyraża on spontanicznie i czasem może dobitnie to co czuje i myśli a najczęściej wystarczy to już do rozpieprzenia się całej tak zwanej terapeutycznej relacji...
moim zdaniem w tego typu realiach absolutnie nie można odpowiedzialności za nieudane terapie przypisywać pacjentowi, mimo że brać psychoterapeutyczna częstokroć robi to bardzo chętnie - z całkowicie zrozumiałych dla mnie powodów...
- nawiasem mówiąc, jest to tylko jedna z kilku przyczyn masowo występujących w tzw. psychoterapiach, powodujących że są to "terapie" głównie z nazwy jedynie... a efekty tych niby to fachowych działań wydają się śmiesznie niewspółmierne do poświęconych na to środków i czasu...
pozostałe przyczyny to moim zdaniem: fakt, że zawód ten próbuje wykonywać bardzo wiele osób, które same są na tyle niezrównoważone w sferze emocjonalnej, że rzutuje to (negatywnie oczywiście) na kontakt z pacjentem, jak również sprawia, że "terapeuci" zwykle nawet nie zdając sobie z tego sprawy szukają różnych osobistych gratyfikacji w relacji terapeutycznej na czym pacjent wychodzi zwykle poszkodowany... a na dodatek rozmaite rzekomo fachowe metody psychoterapeutyczne okazują się w praktyce rodzajem "szukania czarnego kota w ciemnym pokoju" (czyli działaniem w dużej mierze po omacku i bez dostatecznej "orientacji w terenie"...) i widać to wyraźnie po efektach takiego niby to leczenia...
gdyby na przykład chirurdzy byli równie efektywni w swoich działaniach jak psychoterapeuci, to dawno już zabrakłoby miejsca na cmentarzach i zapewne kremacja byłaby jedyną dozwoloną formą pochówku...