Sama się sobie dziwie, że się na to odważyłam, żeby się publicznie podzielić moimi troskami i lękami, ale mam cichą nadzieję, że może jeśli usłyszę głośno co już chyba i tak wiem, to poczuje się silniejsza.
Moja historia jest może niezwykła może banalna. Poznałam R. przez internet byłam na takim etapie życia, że w zasadzie było mi dobrze samej ze sobą. Nie szukałam nikogo, nie chciałam, żeby był plasterkiem po kolejnym związku, ale jednocześnie byłam otwarta na ludzi i świat, bo jestem osobą pogodną i radosną. Kiedy się poznaliśmy zaczarowała mnie data urodzenia dokładnie ta sama więc mimo obawy i leków pomyślałam, że to będzie ciekawe poznać kogoś do mnie podobnego. Dzieliła nas odległość prawie 500 km- bałam się, bo wiedziałam, że to będzie stanowić problem i że może lepiej się wycofać na początku niż kiedy będzie mocniej bolało. Zbudowałam wokół siebie skorupę, którą R. z każdym dniem topił, a uwierzcie, że się bardzo broniłam. Zafascynował mnie mnóstwem z pozoru drobiazgów, ale wiem, że to właśnie te małe cuda, których inni nie dostrzegają sprawiają, że ta szczególna osoba staje się wyjątkowa. Spotkaliśmy się i poczułam, że chce z nim być, że mogę spróbować - mimo że się bardzo boję. Codziennie były smsy i telefony, choćby takie, żeby wysłać emotkę z całusem. Były też spotkania- albo w połowie drogi, albo u mnie, wspólne wakacje i bycie ze sobą chociaż trudne.
Później zaczęłam zauważać zmianę w R. miałam poczucie, że coraz bardziej się ode mnie oddala, że smsy i telefony są raczej z przyzwyczajenia niż spontaniczne jak wcześniej. Chciałam coś z tym zrobić, chciałam umocnić naszą bliskość- częściej się widywać i spotykać- skoro było nam wtedy ze sobą tak dobrze. Po prostu chciałam coś zrobić. Rozmawiałam, a R. powtarzał, że mu na mnie zależy, ale nie chce mi nic obiecywać i boi się mocniej zaangażować, bo przeraża go odległość, a nie jest gotowy na zmiany. Mnie też przerażała, ale wychodziłam z założenia, że można zmienić wszystko jeśli się chce- tym bardziej jeśli jesteśmy młodymi ludzmi, nie mamy jeszcze rodzin na utrzymaniu, a przyszłość można budować w dowolnym miejscu o ile się chce być razem. Z czasem do mnie docierało, że R. ma problem ze sobą i bałam się panicznie się bałam, że depresję zapija piwem. Chociaż wszyscy mi mówią odpuść sobie- nie będziesz lekarstwem na całe zło- ja chce zawalczyć. To wspaniały człowiek i serce mnie boli widząc jak się męczy sam ze sobą. Doradzcie mi jak mam postąpić? wiem, że on sam nie może sobie poradzić z własnymi lękami i obawami, że ma niskie mniemanie o sobie, że być może ma problem z piciem a tego nie dostrzega. Co mam zrobić?