przez kvathan » 25 paź 2008, o 12:50
Cińżko :-) w pewnym skrócie myślowym....
Pozytywy dla mnie to przełamanie się i przyznanie do syndromu "supermena z depresją". W pewien sposób otwarcie się na związek, okazało się, że tak na prawdę "nie ma za czym tęsknić" bo nasz związek był po prostu dniem :-). Dużo rozmawiamy o błędach, o chwilach w których je popełnialiśmy, o powodach, przyczynach, nie myślę o banałach ale o fundamentach związku i tego co nas łączyło, trzymało przy sobie. Strasznie się przy tym ranimy ale mam uczucie, że chyba pierwszy raz słucham, mówię i że z drugiej strony jest to samo uczucie. Zaczynamy budować coś innego, do wczoraj łączyły nas tylko negatywne uczucia, zdrada która jest wierzchołkiem góry lodowej, Ona przestaje mieć znaczenie, ważniejsze i bardziej niebezpieczne rzeczy kryją są pod spodem. Żona mówi, że pożegnała się ze mną wiele lat temu, że odeszła (szkoda że zapomniała mi o tym powiedzieć ;-)) a ja nawet tego nie zauważyłem, bo chyba miałem to w D... Zabiłem w niej wiarę, zaufanie, poczucie wartości, przestała się ze mną dzielić swoim życiem, bo zawsze jej w nim dokopywałem. Przestała więc o mnie walczyć, że (jak już pisałem) zapomniała o tym mi powiedzieć. Tą decyzją zabiła we mnie męża, kochanka, został tylko oprawca, tylko...
Trudne pytania są wciąż przed nami, czekamy na odpowiedź, pracujemy nad sobą,z osobna i razem, w życiu jesteśmy rodziną czyli wspólne zakupy, wyjazdy, sprzątanie, drobne przysługi, miłe chwile i burzliwe kłótnie. To na razie nas łączy, pozostałe rzeczy muszą poczekać aż ochłoniemy, wypłaczemy się i poczujemy w sobie siłę na decyzję. Czasami się kłócimy, czasami muszę się wyładować, popłakać, wyżalić, obrazić... można by rzec normalna rzecz w kryzysie małżeńskim...
Decyzję o ewentualnym definitywnym rozpadzie rodziny postanowiliśmy odłożyć do przyszłego roku, dzięki temu z jednej strony przestałem o tym myśleć (mnie to pomaga) teraz możemy sobie dużo powiedzieć, wyjaśnić. Wiem że nadal jest szansa i czas na odbudowanie relacji. Wiem, też że jeszcze nie czas na taką decyzję, czuję, że odzyskałem żonę, przynajmniej na rok od nas zależy co z tym czasem zrobimy. Czy będę ja chciał czy Ona będzie ze mną, czy rozkocham ją w sobie i czy do mnie wróci ... kto wie.
Na razie wiem, że mam szansę i czas
Dzisiaj zdałem sobie sprawę co Ona zrobiła, co to dla mnie znaczy i jakie będą tego konsekwencje. Teraz i w przyszłości
Dzisiaj zdałem sobie sprawę, kim byłem, jak żyłem i jak niszczyłem dzień po dniu uczucia, miłość i moją żonę. Jak bezlitośnie wykorzystam każdą słabość by ją stłamsić, zniszczyć, osłabić. Jak każdą miłą chwilę obracałem w smutek, jak karałem, obrażałem, poniżałem... Chyba po prostu zdałem sobie sprawę jaką byłem osobą, co robiłem i dlaczego, oczywiście decyzja żony to inna sprawa. Niestety nie mogę po prostu powiedzieć, że moja żona jest złą kobietą a ja dobrym mężem. Może to początek, może koniec ale chyba pierwszy raz nie boje się tego co będzie dalej. Jeśli odejdzie, wiem dlaczego, jeśli zostanie postaram się by została na zawsze. Na wszystko można spojrzeć z dwóch stron, może zacząłem się starać tuż PRZED JEJ bo czułem że ją tracę, może Ona to wyczuła i uciekła jak najdalej się dało...
Ciężka praca przede mną, by ją w sobie rozkochać. Ona też ma dużo do zrobienia. Mam mam nadzieję, że starczy nam wspólnego życia na to :-)
ps. W myślach często porównuje swoje życie do filmu "Komornik", nie wiem tylko czy po tym wszystkim "żył długo i szczęśliwie". Film się skończył, moje życie się zaczyna
No to tyle jak na sobotnie przemyślenia :-)