terapia- to SKOK z samolotu ale czy spadochron sie otworzy?

Dorosłe Dzieci Alkoholików.

terapia- to SKOK z samolotu ale czy spadochron sie otworzy?

Postprzez felicity » 21 paź 2008, o 23:38

Od sierpnia zaczęłam terapię indywidualną i na ostatnim spotkaniu zaczęłam się łamać,straszne...przerażające.... łzy płynęły prawie mimo mojej woli tak bezwiednie i co dziwne człowiek w osobie psychoterapeuty na to patrzy i mi towarzyszy, jaki to absurd,najbliższym osobom - mojej rodzinie nie mówię tyle ile komuś kogo w sumie znam jakby to zliczyć z 10 godzin i funduję sobie jazdę bez trzymanki...a nic o niej nie wiem jako o człowieku lubi czy nie lubi nawet jakąś głupią pomidorówkę!

Jest trudniej niż myślałam, jestem bardziej pogubiona niż myślała...
Ciągle płaczę, tak bez powodu i widzę jak mechanizmy puszczają i jeszcze nie działają nowe, lecę ze spadochronem i cholernie się boję że się nie otworzy..
trudno mi się skupic na prozie życia.
Ostatnio jak od niej wyszłam to nie mogłam sie nadziwić, że tak z zewnątrz nic się nie zmieniło, ta sama twarz, nogi, brzuch a tyle się w środku dzieje, gdybym była przeźroczysta to byłoby widać wszystkie kolory...
Najchętniej zostawiłabym to za sobą ale wiem że to wróci,drzwi windy zatrzaśnięte i jade gdzieś..
Zawsze mi sie wydawało że znam siebie i wiem co chce a dziś widze, że nie wiem kim jestem i jakie są moje cele w życiu. Jestem obca dla samej siebie i nie czuję że ja to nadal ja.
Marze o trumnie, żeby odpocząć od siebie, pozbyc się pamięci jak ściąga się ubranie i powiesic ją w szafie po czym położyć sie spać bez tego wszystkiego.
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Postprzez Filemon » 22 paź 2008, o 14:42

niesamowite jest dla mnie to co tu napisałaś... - w moim odbiorze świetnie wyraziłaś swoje odczucia... :)

trzymam kciuki za Ciebie i Twoją terapię - żeby spadochron się otworzył i żeby lądowanie okazało się bezpieczne a na dodatek w jakimś nowym, lepszym dla Ciebie "miejscu", niż to w którym byłaś dotychczas i w którym trudno Ci się odnaleźć i być szczęśliwą... :pocieszacz:

moje osobiste doświadczenia z psychoterapią nie były niestety dobre, dlatego chcę mimo wszystko dodać jeszcze jedno zdanie: dbaj o siebie i nie polegaj ślepo na terapeucie, wyrażaj wszelkie swoje wątpliwości wprost a wówczas się przekonasz na ile tak naprawdę możesz na tej osobie polegać...

pozdrawiam Cię serdecznie...
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez Sanna » 22 paź 2008, o 16:24

Felicity, jak czułam się bardzo podle w trakcie terapii , to bardzo pomogło mi to co napisał nasz Orm Embar: że w terapii są bardzo trudne momenty, napisał wręcz że gdyby miał czym to strzeliłby sobie wiele razy w łeb. Ale te straszne momenty stopniowo stają się rzadsze i rzadsze, aż w końcu znikają. Nie pozostało mi nic innego jak uwierzyć w to co napisał i mieć nadzieję że to kiedyś minie. I minęło ! Dziś mija równy miesiąc od przełomowego dla mnie spotkania z terapeutą ( pisałam o tym w ,, zapiski z" ) i przez ten miesiąc ani razu nie trafiłam do czarnej dziury wypełnionej czarną rozpaczą. Mam cichutką nadzieję, że już więcej tam nie trafię.
Tak więc- trzymaj się. To wszystko, nawet twoje obecne podłe samopoczucie, jest po coś!
I taka moja refleksja- w terapii chyba jest tak , że w pewnym momencie musisz rozłożyć się na kawałki, zwątpić we wszystko, co, jak Ci się dotad wydawało, jest Tobą, po to żeby móc zbudować się na nowo.
Sanna
 
Posty: 1916
Dołączył(a): 27 lut 2008, o 15:05

Postprzez Orm Embar » 23 paź 2008, o 10:00

Hejka,

Przywołany... odzywa się. :)

Tak, to prawda. Dwa lata temu, w najgorszej fazie terapii, miałem takie serie autoagresywnych myśli wobec siebie, że odbierałem je prawie fizycznie, jak smagnięcia pejczem przez poranioną twarz.

To jest jakoś tak, że jak włazimy w stare (nie)piękne czasy, to trzeba poodrywać strupki po to, żeby wszystko się pięknie wygoiło. Lekkie blizny oczywiście pozostają, ale już nie ropiejące duże rany.

Kilka uwag, Felicity:

1. psychoterapeuta/tka OD TEGO JEST, żeby z Tobą w tej sytuacji być. Wbrew pozorom Twoi bliscy mogliby takiego ładunku nie wytrzymać - i nie ma w tym niczego złego - a psychoterapeuta dzięki temu, że jest szkolony i spotyka się tylko na godzinę, jest najodpowiedniejszą do tego osobą.

2. z bliskimi trzeba się liczyć - mogą mieć gorszy dzień, mogą mieć dość naszego kwękania, mają też pełne prawo powiedzieć "nie". I trzeba na to uważać, bo jesteśmy pootwierani, rany wrażliwe że hej, a tutaj nam ktoś bliski mówi "mam dość". Mówi to tylko w tej jednej sytuacji, nie tak w ogóle "mam dość Ciebie na całe życie" - ale możemy być tak wrażliwi, że odbierzemy to jako totalne odrzucenie.

Naturalnie jak skończysz terapię, pewne sprawy będziesz sobie musiała ułożyć. Na pewno będziesz mogła jasno i prosto prosić Twoich bliskich, żeby na pewną Twoją wrażliwość uważali.

3. jak chce Ci się na razie ryczeć - to płacz ile chcesz i ile wlezie. Mam znajomą, teraz pscyhoterapeutkę, która podczas swojej terapii indywidualnej (którą musiała przejść szkoląc się na psychoterapeutę) płakała przez ... 6 miesięcy. Do tego jednak jedna rada: przyjdzie w końcu dzień, że poczujesz, iż ten płacz w środku kończy się i wypala. Wtedy nie przejmuj się tym, że płakałaś tak długo, i po prostu zostaw go. Czasami ktoś kto jest w terapii zbyt długo w takim płaczu siedzi... Płacz się wypala, a ten ktoś z poczucia obowiązku dalej się go trzyma...

Na koniec dodam, że po terapii naczytałem się wielu mądrych książek, i wszędzie piszą, że przeważająca większosć procesów psychoterapeutycznych odbywa się tak, że następuje pogorszenie po to, żeby potem mogło być lepiej na dużo lepszym poziomie niż przed terapią.

Skoro tak piszą wszyscy, to chyba nie mogli się zmówić, żeby wspólnie, pisząc to w różnych krajach i na różnych kontynentach, tak wrednie zbiorowo kłamać, co nie? ;)

Maks
Orm Embar
 
Posty: 1550
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:59

Postprzez felicity » 26 paź 2008, o 23:36

Wielkie dzięki!!!jutro kolejne spotkanie, niby nie myślę o rozmowie, ale myślę..zawsze jaki idę to z taką nie małą dozą niepewności i obawą co mnie jeszcze zaskoczy, co odkryję i nawet mam moment, że nie chce tego pokonywać, a z drugiej strony nie widzę innego wyjścia, bo przede mną jest szansa a za mną most, który wiem, że i tak się zawali...
Fajnie, że mało osób wie o mojej terapii przynajmniej nie jestem osaczona pytaniami "no i jak tam na spotkaniu z psycholog, pomaga ci?" wiedza tylko wtajemniczeni i mówię o tym na grupie albo osobom, dla których słowo terapia to coś więcej niż słowo...
Boję się bardzo ale tez jestem coraz bardziej ciekawa co z tego wyniknie jak to się poskłada.
Zajmuję się pracą i wędruję sobie na różne warsztaty manualne ( tam chyba czuję się najlepiej,jak mogę pomalować albo coś stworzyć) bo praca intelektualna jest dla mnie dużym wysiłkiem. I to właśnie zauważyła, że moja sfera uczuć przez terapię rozpycha się na wszystkie strony a sfera racjonalizmu robi się mniejsza i nie wiem czy to czasowe, czy może bezczelny intelekt od lat rościł sobie prawa do miejsc w których był nieproszony? nie wiem....

Orm dzięki za dobre słowa,tego mi trzeba... jeśli otworze się przed tą psycholog i zwale jej na głowe wszystkie moje smutki to będzie pierwszy terapeuta przed którym nie kombinuję,nie gram, nie wpasowuję się tylko JESTEM taka jaka JESTEM...
Tobie Filemonku tez dziękuję i jeszcze Sannie
:)
W końcu w czercu tego roku byłam u wróżbity i powiedział, że jeszcze trochę mnie czeka w tym moim życiu, zatem trumna na razie błyszczy i czeka....
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Postprzez Orm Embar » 26 paź 2008, o 23:52

Hejka,

Po prostu przeszedłem to, widziałem, pomacałem i doświadczyłem. Tak to po prostu jest. :)

Jeszcze kilka uwag.

Z perspektywy czasu widzę, jak bardzo stale uzależniałem swój odbiór świata od postrzegania go przez innych. Brzmi w dość skomplikowany sposób, ale stale myślałem np. o psychoterapeucie "a co on na to?", "wypadnę dobrze czy fatalnie?", "a może on widzi znacznie więcej niż ja, i on już dokładnie wie, dlaczego jestem taką skończonym kretynem, a ja jeszcze nie?" aż po zupełnie absurdalne takie kierowanie terapią na zasadzie prawie podświadomości, żeby psychoterapeuta był zadowolony z wyników swojej pracy. :)

Słowem - jedna wielka bzdura. Dzisiaj wiem, że skupiłbym się na maksa ;) co tam się we mnie dzieje i pracy z tym, co się w mojej duszy pojawia - a nie z obawami co do świata zewnętrznego.

Dlaczego? Ponieważ jako DDA mamy często odcięte poczucie siebie i kontakt ze sobą. Stąd pytanie o nasze potrzeby sprawia nam tyle kłopotu - albo mówimy "my nie mamy potrzeb", albo przesadzamy - "potrzebuję taty, i to najlepszego na ziemi, tu i teraz, mimo, że mam 40 lat".

Chodziło mi też ciągle po głowie, żeby doprecyzować ten wpis o rodzinie - o wsparcie naturalnie możesz prosić i rozmawiać o tym, tylko uważaj na wpakowanie się w takie szukanie taty albo mamy właśnie, uważaj na coć, co psychologia nazywa związkami symbiotycznymi. To nigdy nie zda egzaminu. Popełniłem i taki błąd, i zapłaciłem za niego sporą cenę. :)

po - wo - dze - nia !!!!

zdaj jutro relację :)

Maks
Orm Embar
 
Posty: 1550
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:59

Postprzez felicity » 27 paź 2008, o 17:06

Orm! jak fajnie, że piszesz tu do mnie, bo to takie budujące jak dla mnie i ważne, że mam od Was wpisy, no a szczególnie do Ciebie:wink:

Dziś zajęcia się nie odbyły,pani psycholog napisała, że źle się czuje fizycznie i spotykamy się za tydzień. I nawet przyznam, że poczułam ulgę, ostatnio na spotkaniu ciągle płakałam i teraz tak trochę mi wstyd przed nią. A z drugiej strony mam silne przekonanie, że to jest właśnie ten czas na terapię i że jestem we właściwym miejscu z właściwą osobą. W czwartki chodzę na grupę DDA samopomocową i miałam uroczystość w ostatni czwartek i już dziś myślę, że to za 3 dni i bardzo mnie to cieszy, że jest miejsce gdzie moge o tym opowiedzieć i czuje się bezpieczna i wysłuchana i rozumiana.

Co do związków symbiotycznych to widzę u siebie zagrożenia, nie wiem to chyba jest związane z ogromną pustką mojego dzieciństwa. To dla mnie trudne, jeden z najtrudniejszych odcinków, nic więcej od nich nie dostanę i muszę się pogodzić, że tak było i nie można tego wypełnić.

Boże ja byłam tam taka samotna, niby w rodzinie,niby swój pokój,zabawki, miśki ale nie czułam się częścią, jakbym krążyła po orbicie, gdzieś w cieniu swoich prawdziwych potrzeb a jeśli wychodziłam zza mgły jak już byłam zauważona to dokładnie taka jaką chcieli żebym była. Modelowanie i dopasowanie swoich reakcji i zachowań mam opanowane do perfekcji.
Jakby mała orkiestra, która już gra a ja wchodzę z instrumentem i dostrajam się do tempa i rodzaju muzyki mimo, że muzyka to nie moja pasja i miałabym ochotę rozwalić ten instrument i wrzasnąć, że to nie moje, że NIE CHCE!!!i wyjść....bo się nie godzę na takie traktowanie przez ojca, ale strach był tak duży, że nikt o tym u mnie w domu nawet nie pomyślał, a wiele rzeczy było dla naszego dobra.
Jak się oglądam do tyłu to bardzo się ciesze, że już nie jestem dzieckiem, że to nie trwa dalej, teraz dokopuję się do prawdy o sobie..jakbym przymierzała buty, nawet miałam taki sen, że było ich mnóstwo w sklepie i mi żadne nie pasowały i w kółko coś zmieniałam, dopasowywałam, ściągałam i przebierałam, no trudno się dziwic skoro do końca nie wiem co mnie czeka....
:?
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Postprzez Orm Embar » 27 paź 2008, o 23:57

Cześć,

Stare numery. 8) Wszystko brzmi znajomo. 8) Mi poszło ciekawiej - miałem ogrooooomny deficyt fizyczności ojca (takiego zwykłego, męskiego wtulenia) i w trakcie terapii zacząłem szukać przytulanek z facetami :) Nie mówię oczywiście o seksie, doskonale wiem co jest czym - zacząłem szukać dokładnie nie seksu z facetem, ale bardzo bliskiej fizyczności. :) Objaw był niewyobrażalnie silny, po prostu przez jakiś czas imperatyw nie odrzucenia. :)

Też minął. :) Został cień i taka a nie inna cecha charakteru - każda bliskość z facetem, bliskość "braterska", jest dla mnie ogromnie budująca. :)

Maks
Orm Embar
 
Posty: 1550
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:59

Postprzez felicity » 4 lis 2008, o 17:54

Czuje się strasznie, wylewa sie i wylewa, a dół robi się większy głębszy i bardziej ciemny.
Ile cierpienia aż trudno o tym pisać, coś tak się w środku rwie bardzo, i jeszcze ta niewyobrażalna chęć ucieczki...tylko dokąd?
I teraz nie wiem czy mnie to przerasta czy to jest w normie czy ja się pogrążam, nie wiem czy ten żal pomieszany z potwornym smutkiem, który i tak przeżywam ZNOWU! w samotności to jakaś fala przeszłości czy może to kim się staje jest takie bolesne, nie wiem sama... na dzień dzisiejszy to wszystko wydaje mi się beznadziejne, to co mnie czeka jest beznadziejne, to jaka jestem jest beznadziejne i w sumie to jaka nie jestem też jest beznadziejne, bo skoro odgrywam rolę to nie jestem taka, ale skoro nie jestem na tyle odważna, aby pokazać kim jestem to sam fakt już jest beznadziejny.
I nie ma we mnie radości, nie przeżywam tego uczucia od kilku dobrych tygodni, nie odwiedza mnie, nie pomaga, nie zaprasza, nie przypomina się w żadnej postaci.
Tyle drobiazgów potrafi mnie tak rozzłościć, a jak ide poznańską ulica to mamm tyle zrozumienia dla wandalizmu dal rozwalonych koszy na śmieci i marze w środku o tym samym, aby coś z wielką pasją zniszczyć, chyba to kulawe dzieciństwo a mam w sobie niespełnione pragnienie by ponownie przyjśc na świat i urodzic sie w rodzinie pełnej zwykłości, bo chyba tym bardziej przytłacza mnie to, że jak sięgam po album to nie ma tam nikogo oprócz wakacyjnych fotek z wyjazdów ze znajomymi, żadnych ślubów, ciotek, kuzynek, nic i w obliczu tego, że świat dookoła się nie zmienia bardzo trudno zawalczyc o siebie...
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31


Powrót do DDA

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 20 gości