Jest mnostwo rzeczy, ktore mnie bola. Jest rowniez mnostwo powodow, dla ktorych moge sie dzisiaj smialo nazwac "wrakiem psychicznym", ale jedno, co najbardziej mnie chyba niszczy, to ten zupelny brak prespektyw. Mam 25 lat i jestem zmuszony mieszkac w chorym domu, z ojcem, ktorego nienawidze, bo nie stac mnie na samodzielne wynajecie mieszkania, o kupnie nowego nie wspominajac. Swiadomosc faktu, ze nie bedzie mnie stac w zyciu na nic konkretnego powoduje, ze jeszcze bardziej sie pograzam w swojej beznadziei. Z jednej strony widze ludzi z poprzedniego pokolenia, ktorzy dorobili sie dzieki przemianom ustrojowym, pozajmowali zajebiste stanowiska i sie ich trzymaja. Natomiast z drugiej widoczne jest moje pokolenie - pokolenie ludzi, ktorzy jesli nie sa super wybitni, albo nie maja znajomosci, to sa skazani na wegetacje. Nie mam juz na nic sily. W pokoju mam taki syf, ze nikt oprocz mnie nie ma prawa tam wstepu. Wracam z pracy (to nie jest dobre okreslenie, aczkolwiek nie moge znalezc nic bardziej wyrafinowanego) i klade sie do wyra. Wiekszosc czasu spedzam w wyrze, bo nic innego nie ma dla mnie sensu. Nie jezdze na zadne swieta do rodziny, bo swieta sa, jak sama nazwa wskazuje, do tego, aby swietowac. Natomiast ja jestem pograzony w zalobie. Kierownik mowil, zebym jeszcze raz sprobowal ze studiami, ze jesli ich nie skoncze, to zawsze bede zerem w tym kraju. Ale ja nie poszedlem, bo wiedzialem, ze nie dam sobie rady z takim psychicznym obciazeniem. W sumie nie tylko psychicznym, bo rowniez pod wzgledem intelektulanym mialbym problem. Zreszta teraz jestem w sto razy gorszym stanie w porownaniu do tego, kiedy mialem 19 lat. Do tego dochodzi chroniczna samotnosc i mamy przepis na kolejnego nieudacznika.
Nie chce zadnych psychologow, lekow, ksiazek i innych gowien, bo one w niczym mi nie pomoga. Nie chce zadnych rad, bo w takiej sytuacji zadne rady nie sa madre.
Prawda jest prosta. Zbieram zniwa patologicznego domu. Zbieram zniwa bycia pod ogromnym wplywem frustrata i pijaka, ktorego powinienem nazywac ojcem, ale wsrod znajomych okreslam go mianem debila i tym podobnych epitetow. Nikt nie mowil, ze bedzie pieknie, ale czemu musi byc tak ch.... ze jedyne rozwiazania, jakie przychodza do glowy, to skonczyc ze soba, badz tez narkotyzowac sie? Bedac malym dzieciakiem juz bylem w pelni swiadomy, ze bede mial przejebane w zyciu, ale nie spodziewalem sie, ze ten scenariusz okaze sie taki czarny.
Jak tu cokolwiek probowac zmieniac, skoro nie mam ani sil, ani motywacji, zeby chociazby zrobic porzadek w swojej norze?
A mialo byc tak fajnie.