Witam wszystkich!
Zacznę od tego ze jakis czas temu załozyłam watek w dziale...problemy w zwiazkach. Było to bodajże rok temu. Swego czasu leczyłam sie u psychologa, zdiagnozowano u mnie niedojrzałość emocjonalna i nerwice. Mam 18 lat.. i znowu czuję ze cos nie dobrego sie ze mna dzieje. Dlaczego wiec postanowilam napisac w dziale "depresja"?...poniewaz wydaje mi sie ze wlasnie ona mi doskwiera . Kiedy tylko nadchodzi jesien...moje zycie diamertalnie sie zmienia. Powiem Wam teraz co mnie dręczy.
Od ok.miesiąca stałam się taka inna. Moze za szybko zaczelam cieszyc sie sukcesem z pokonaniem problemow,kiedy nagle jak grom z jasnego nieba ponownie cos na mnie spada. Wobec mojego chłopaka stałam się...taka...niedostepna. Zaczełam wątpic w uczucie. Z dnia na dzień. O tyle jest to dziwne,ze kocham go niesamowicie mocno...a po prostu..z dnia na dzien, zaczęłam wymyślać niestworzne rzeczy, wtrąciły się wątpliwości w miłość. Nie przyjmuję do wiadomości ze jeszcze może być pięknie. Wszystko widze w ciemnych barwach,ciagle szukam jakiegoś ale. Boje sie. Nagle cięzko mi racjonalnie myśleć. Nie potrafie odróżnic przyzwyczajenia od miłości. Chociaż w głębi duszy czuję,że ja nadal kocham. Kocham...ale nie rozumiem dlaczego wątpię... Pocałunki i zbliżenia...przestały nabierać tej radości. Jednak gdybym go straciła,straciłabym sens życia. To on jest podporą,to on wspiera mnie zawsze, to on jest blisko, to on kaze się nie poddawać, tylko on mnie kocha. Im więcej nad tym dumałam, tym było mi trudniej. Znowu codzienny płacz, nie moc...ta bezsilność. Mogę płakać dniami i godzinami, leżeć w łóżku i prosić Boga i pomoc, po czym na chwile podnieść się na duchu i znowu to samo. Czy ja znowu zatraciłam wiarę w siebie?
Wmawiam sobie takie rzeczy, ze az serce mnie boli.. Budzę się w nocy,niemal codziennie...i chce mi sie wymiotowac,wymiotuję,czuje ze moj brzuch przezywa rewolucje,moje cialo przezywa wszystko razem ze mna. Teraz gdy siedze czuje ze zoladek odmawia mi posluszenstwa,czuje ten scisk jaki towarzyszy nerwicy.
Dlaczego zwątpiłam?...dlaczego zwątpiłam w to piękne uczucie i moja miłość?
Przyznam sie ze "zauroczylam" sie..w koledze,ale...poza tym ze go lubilam (aktualnie staram sie zerwac z nim kontakt, chociaz nigdy do niczego nie doszlo,nawet nie rozmawialam z nim nigdy o niczym konkretnym)...boje sie ze sobie wmowilam to...i trwam w tym. To mnie wszystko przerasta.
Dzisiaj natomiast doszlam do wniosku ze to nie jest normalne, nie mam zadnych powodow by miec jakiekolwiek watpliwosci,a sama sie na nie nakrecam,sama sobie je stwarzam. Wiem jedno...nie chce stracic mojego ukochanego. Jesteśmy razem 1,5 roku. Jestem pewna ze jest to miłość. Nigdy nikogo tak nie szanowałam,przy nikim nie czułam sie tak bezpiecznie,za nikim tak nie tęskniłam. Kiedy pomyślę,że mogłabym go stracić to moje serce się kraja. On dba o mnie,wie o wszystkim, jestem wobec niego zupełnie szczera. Powiedziałam mu o tym koledze,zreszta oni sie znaja. Ale wydaje mi sie ze nic do tamtego nie czuje,nie chce czuc,nie chce miec z nim zandego kontaktu, kiedy pomysle o nim to robi mi sie nie dobrze z nerwów. Uwierzcie,mam już dość .
Proszę Was o pomoc. Mam głęboką nadzieję ze ktoś pomoże mi,wytłumaczy dlaczego tak się ze mną dzieje,dlaczego znowu mnie to dopada... Boje sie przez to przechodzic drugi raz,nie chce juz cierpiec przez nerwice i zamartwianie sie,to jest straszne. Mój mozg odmawia mi posłuszeństwa. Ostatnio ksiądz powiedział jedno piękne zdanie... "Mózg człowieka jest w stanie wyprzeć wszystko". Ile ja bym dała zeby wyprzeć te wszystkie złe myśli,te wątpliwości ktore mnie strasznie dręczą. Nie proszę o wiele...chciałabym tylko kila słów wsparcia,nie wiem już do kogo mam się zwrócić ..
Mam dopiero 18 lat.. szczerze jeszcze nie skończone, znowu muszę cierpieć, nie daję już rady. Jest mi źle..
Pozdrawiam