Wiara w Miłość?

Problemy z partnerami.

Wiara w Miłość?

Postprzez netks77 » 13 paź 2008, o 20:14

To mój drugi watek...Jestem na rozdrożu zyciowym i nie mam pojecia co dalej bedzie... "Jak dalej zyc..."
Ta głupia nadzieja,ze może Jego decyzja sie zmieni i zostanie,albo kiedys wroci, przeplata sie z uczuciem,ze on mnie juz nie chce,ze stracilam Go.Straszne uczucie.Jestem na takim etapie,ze przestalam wierzyc w miłość.Czy ona naprawde istnieje?
Najgorsze to fakt,ze nawet kiedy sie ktos mna zainteresuje albo odwrotnie,to jak zaufac...Jak budowac na nowo wszystko i zyc w strachu,ze to na chwile?Skoro moj zwiazek po trzech latach sie konczy, a innym po 10 i wiecej?Jaki to sens?Powiedzcie!
Avatar użytkownika
netks77
 
Posty: 32
Dołączył(a): 28 wrz 2008, o 00:40

Re: Wiara w Miłość?

Postprzez ewka » 14 paź 2008, o 11:38

netks77 napisał(a):Jaki to sens?

Może i sens się trochę zagubi, zaufanie czmychnie za krzaki... ale i tak zawsze chce się spróbować i sprawdzić. I myślę, że tak jest właśnie dobrze - bo NIGDY tak naprawdę nie wiadomo;)
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez bunia » 14 paź 2008, o 11:44

Czy zawsze trzeba wszystko rozumiec ?....wiara,ze "nastepny raz" ma sens daje poczucie,ze zyjemy...a nie wegetujemy.

Pozdrowka.
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez netks77 » 14 paź 2008, o 15:36

Ja wiem,ze cierpienie,żal i ból sa nieodłączna czescia naszego życia,ale gdyby tak miec gwarancje,ze tym razem bedzie ok...ze mimo problemów i upadków bedzie znow dobrze,ze sie dogadamy z ta osoba...Czyz nie byłoby piekniej i łatwiej przez te cierpienia miłosne przejść?
Avatar użytkownika
netks77
 
Posty: 32
Dołączył(a): 28 wrz 2008, o 00:40

Postprzez ewka » 15 paź 2008, o 06:45

Gwarancji to niestety nie ma, ale jest coś innego - nadzieja. Z nią też łatwiej przejść;)
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez kwas.benzoesowy » 22 lis 2008, o 16:34

Pozostaję pytnie po co mieć nadzieję? po co oczekiwać, ze nastepny raz bedzie lepszy, ze moze w koncu sie uda? Jestem po zakonczeniu 5-letniego zwiazku i nie wierze juz w miłość. Proponowałabym pogodzić sie z taka mysla, mi to bardzo pomaga i wiele tlumaczy... skoro nie mam nadziei, ani zadnych marzen, to zycie niczym mnie nie rozczaruje:) czy to nie logiczne? zapewnie wielu sie nie zgodzi ze mna ale to przemyslane stanowisko.
Pozdrawiam
kwas.benzoesowy
 
Posty: 4
Dołączył(a): 16 lis 2008, o 14:05
Lokalizacja: Rybnik / Jaworzno

Postprzez lili » 22 lis 2008, o 16:41

ehm

mam wrazenie ze siedzisz mi w glowie, idealnie wyrazasz slowami to co ja teraz tez czuje. Chyba Cie rozumiem.

Najgorsza jest nadzieja i to czekanie, ze zdarzy sie cud. Kiedys gardzilam takimi kobietami. Dzis sama kocham tak nieracjonalnie, ze w tej chwili najbardziej boli mnie nie to co nas dzieli i to co sie zlego miedzy nami stalo, tylko to ze stracilam kogos kogo szczerze kocham.

trzymaj sie,
mi sie nie udaje
ale to nie znaczy
ze Tobie sie nie uda

lili
Avatar użytkownika
lili
 
Posty: 1236
Dołączył(a): 30 maja 2008, o 12:08

Postprzez dorka » 22 lis 2008, o 18:32

Nie wierzę w miłość, nie wierzę, że trzeba mieć nadzieję. Jest mi z tym bardzo źle, chciałabym zmusić się do pozytywnego, optymistycznego myślenia, ale nie mogę, trochę się boję rozczarowań, trochę już nie mam na to siły, a jeszcze bardziej uważam to za oszukiwanie samej siebie - mam na myśli tutaj tylko swoją osobę, nie uogólniam. Nie wierzę,że spotkam kiedyś kogoś i stworzymy związek idealny. W ogóle nie wierzę w to, że w ogóle kogoś poznam...Jestem tak długo samotna i nikt się mną nie interesuje, bardzo mi to ostatnio dokucza, ale nie umiem tego zmienić...Poznaję ciągle nowych ludzi,mężczyzn, ale żadnemu z nich nie podobam się, nie chcą umawiać się ze mną na randki, nie adorują mnie...Tyle w tym moim wpisie "nie"...Po prostu sama czuję się ciągle na "nie"... Najgorzej mnie boli, kiedy znajomi (99% z nich jest aktualnie w związku) mówią mi,że wymyślam sobie problemy...Pewnie, co to taka samotność, która trwa parę lat...
dorka
 
Posty: 8
Dołączył(a): 4 sie 2008, o 00:19

Postprzez joanka34 » 22 lis 2008, o 20:42

Gdy kończy się ważny związek, to naturalne jest to,że przestajesz mieć nadzieję,że jeszcze kiedykolwiek pokochasz....bo tak bardzo wierzyłaś i byłas pewna,że to jest na całe życie.... a jednak nie wyszło :(
Gdy angazujesz sie w jakąkolwiek znajomość, ZAWSZE jest ryzyko,że nic z tego nie będzie,że druga osoba odrzuci się,znudzi się Tobą,albo z innych powodów nie bedzie hapy endu...ale jesli będzie sie mysleć tylko o tym,że nic z tego nie wyjdzie,no to niestety,zadziała ja samospełniająca się przepowiednia...:(
Własnie zakończyłam kolejny bardzo wazny dla mnie związek...jest bardzo,bardzo trudno....i też nie wierzę w miłośc,nie wierzę,że kiedyś znowu zaufam i zechcę spróbowac...Ale też mam świadomośc tego,że takie myslenie jest spowodowane obecną sytuacją....I kiedyś minie.....
Pozdrawiam
joanka34
 
Posty: 180
Dołączył(a): 26 paź 2008, o 11:03

Postprzez Ladybird » 22 lis 2008, o 23:20

A ja ,momo wszystko ,ciągle wierze i bede wierzyc.
jestem przekonana ,ze mi sie uda .
Pozytywne myslenie najwazniejsze, z tym lepiej zyc kazdego dnia.
Duzo przeszlam w zyciu, tez jeszczekilka dni temu mialam okropne mysli ,ale powoli malymi kroczkami posuwamsie do przodu. najwazniejsze ,ze wierze w swoje szczescie.
Poczytajcie "Sekret". Mnie bardzo pomaga.Cos w tym jest. Codziennie rano ,jak sie budze, biore do reki te ksiażke ,jak biblie i czytam kilka stron.
Polecam
Lady
Avatar użytkownika
Ladybird
 
Posty: 1115
Dołączył(a): 19 gru 2007, o 09:40

Postprzez wi-fi » 29 lis 2008, o 19:47

jestem w związku 2,5 roku, jest jak w każdym czasem dobrze czasem zle, dzis to drugie, ale ostatnio często się zastanawiam nad sensem uczucia - tego czy jest miłość, niestety nie wierzę w nią. Miłość to chemia, mimo że jestem uczuciową osobą i skłonna do poświęceń, nie potrafię uwierzyć w to uczucie, po prostu. Za dużo złego dookoła mnie, miłość jak choroba cywilizacyjna i aby dobrze funkcjonować należy się szybko z niej wyleczyć... Wiem, smutne to...;[
wi-fi
 
Posty: 3
Dołączył(a): 16 sty 2008, o 11:29

Postprzez aga30 » 29 lis 2008, o 20:24

wi-fi ok,
czasami też tak właśnie myślę, i rzeczywiście robi mi się łatwiej, na chwilę
miłość to chemia, widać to najwyrażniej w okresie zakochania, a potem zaczyna się szary związek
tylko dlaczego słyszymy tu tak wiele osób, które kochają! wiele lat i bardzo cierpią bo ich miłość nie jest odwzajemniana...
ja "mojemu" mówię już że jest okropny, że już nie chcę, że mam dość, kłócimy się i nie okazujemy sobie uczuć- takie są skutki długotrwałych konfliktów, on pewnie myśli że już nie kocham, a wiesz, jak ja bardzo tęsknię kiedy wyjeżdża na kilka dni, jak czekam na telefon, lizę dni do powrotu, myślę co robi o tej godzinie, wróciłam do sklepu żeby jeszcze jemu coś kupić (choć nie robimy sobie prezentów), codziennie wieczorem tulę jego poduszkę....on o tym nie wie bo ciągle za sobą walczymy, ale czy Go nie kocham.....?
Avatar użytkownika
aga30
 
Posty: 92
Dołączył(a): 19 paź 2008, o 19:08
Lokalizacja: lubelskie

Postprzez hespera » 29 lis 2008, o 21:49

ja nie wierze w milosc...
ja wiem ze milosc jest...
ja nie widze milosci jako chemii, pozadanie jest dla mnie chemia.
przestalam czekac na milosc i wygladac jej na kazdym kroku (dobra, zdasrzaja mi sie chwile zalamania)- przyjdzie to swietnie, nie przyjdzie trudno. ale z drugiej strony wiem ze przyjdzie, wiec jestem spokojna.
przypomnialy mi sie takie dwa piekne cytaty kiedy Was czytalam-
ty mnie nadziejo nie znieczulaj, starczy mi to, ze jestes...
i drugi-
Nie bój się chodzenia po morzu
nie udanego życia
wszystkiego najlepszego
dokładnej sumy niedokładnych danych

miłości nie dla ciebie
czekania na nikogo

przytul w ten czas nieludzki
swe ucho do poduszki

bo to co nas spotka
przychodzi spoza nas

tak je tutaj wklejam , bo mi bardzo pomogly swojego czasu...
trzymajcie sie niedowiarki i wiarki
pozdrawiam
hsp.
hespera
 
Posty: 419
Dołączył(a): 15 paź 2008, o 00:57
Lokalizacja: z krainy przyszlych muszkarzy

...

Postprzez wi-fi » 30 lis 2008, o 12:02

hmm, każdy potrzebuje czuć się potrzebnym, kochanym, zgadzam się. Ale miłośc powinna być z założenia bezinteresowna, robię coś dla kogoś i nie oczekuję niczego dla siebie, a jednak działamy po to by otrzymać to samo. Często nasze działania wobec drugiej osoby ukierunkowujemy na potrzeby własne, choćby miałoby to być odwzajemnione uczucie. Miłość jest w nas, miłośc do kogoś to miłośc do nas samych. Nie chcę deprecjonować miłości, czasem starając się zobiektywizować samo zjawisko, dokonując obserwacji, niestety wychodzi na to, że to chemia, bądź zaspokojenie jedynie własnych potrzeb. Np. mamy konflikt z partnerem, pojawiają sie takowe w czasie zwiazku praktycznie zawsze, rzadko rozwiązuje się je w randze- jest jakiś problem- rozwiazujemy go, bo problem zawsze zmienia się w konflikt, Ty jestes taki (zły) a ja taka dobra , kochająca i robię wszystko dla Twojego dobra i o ile nie wyjdzie się z tego schematu myślenia, konflikt na wiele lat czasem jest gotowy. Choć to może sztuka rozmawiania już, ale do czego zmierzam, dlaczego się tak zachowujemy, moim zdaniem po to by doprowadzić do zaspokojenia jedynie własnych potrzeb. Dajmy na to brakuje nam miłości ze strony partnera- daje nam jej za mało. Z drugiej strony wiemy że taki jest i zawsze był, wiadomo początki zawsze są inne, lepsze, wszystko widzimy inaczej ale przychodzi w końcu życie. Czasem można by się zastanowić, skąd u mnie akurat taka wzmożona potrzeba, być może w dzieciństwie miałam za mało miłości, być może szybko straciliśmy rodzica, a może nawet mieliśmy bardzo dużo miłości(stąd oczekiwania bardzo "wygórowane"- a jesteśmy dzieckiem nadopiekuńczych rodziców). Trudne to do przełknięcia, ale nasze oczekiwania do partnera, to co nazywamy miłością obopólną to często kompensacja tego czego nie mieliśmy, bądź nasze wyobrażenia o tym jaka miłość powinna być w istocie. Gdybym miała zdefiniować to uczucie, dodałabym, że to przede wszystkim też akceptacja wad drugiej osoby, przyjęcia jej z całym inwentarzem i...pokochania tego. Czy to miłość skoro ciągle próbujemy na siłę zmieniać partnera, sam fakt że chcielibyśmy zmienić kogoś, by nam odpowiadał. Ja tutaj niczego nie chce udowadniać, nie mówię tego twierdząco, tylko się zastanawiam... Pozdrawiam ciepło
wi-fi
 
Posty: 3
Dołączył(a): 16 sty 2008, o 11:29

Postprzez hespera » 30 lis 2008, o 17:43

jestem prawie po czteroletnim zwiazku. najpierw kochalam bo chcialam byc kochana i wyrazajac swoja milosc oczekiwalam dokladnie takich samych sposobow jej odwzajemnienia. chcialam zmienic te osobe na taka , jaka ja chcialam zeby byla- stad braly sie nieporozumienia i klotnie, ktore irytowaly mnie jak diabli przez wzglad na to, zepo pewnym czasie docieralo do mnie ze kloce sie sama ze soba, a druga strona juz tylko placze i przytakuje. niektore wymiany zdan konczyly sie obietnicami zmiany z obu stron, ale nic z tego nie wychodzilo. pare razy doszlo prawie do rekoczynow z mojej strony, bo czulam sie slaba i bardzo potrzebowalam wsparcia, a tego wsparcia nie bylo; byla natomiast udawana obojetnosc ukrywajaca jeszcze wieksza slabosc. pozniej bylo pare rozstan i pare powrotow, bo przeciez nie umiemy bez siebie zyc...
i dopiero jakis rok temu zaczelam rozumiec, ze to co ja czuje to chyba nie jest milosc, a napewno nie jest to milosc do tej osoby, a raczej do tego jak ja te osobe widze... ze to jest uzaleznienie od komplementow, od zewnetrznych wyrazow tego co do mnie czuje, od tego, ze rozumie mnie i mamy jakis swoj maly prywatny swiat... zaczelo do mnie docierac ze to ja mam problem, bo nie akceptuje siebie i wymagam zeby inni akceptowali mnie, ze nie kocham siebie, a wymagam tego od innych, a i tak kiedy mi to daja , to chce wiecej i wiecej, bo dalej nie wierze...
teraz ucze sie siebie kochac i rozumiec i nie teroryzuje calego mojego swiata podejsciem - bo ja chce byc kochana.
generalnie doczego zmierzam (bo zmierzam :D ) z moich prywatnych doswiadczen wynika, ze jezeli samemu czegos nie masz nie mozesz tego dac- jezeli nie kochasz siebie , nie mozesz kochac innych, bo wtedy wedlug mnie to jest tylko forma jakies zaleznosci, takie wieszanie sie na kims innym. nie potrafie zdefiniowac czym jest milosc, bo to jest cos co sie czuje, a trudno jest opisac uczucia. najblizej jej wlasnie chyba do zrozumienia, akceptacji, otwarcia na druga osobe, sluchania i slyszenia tego co druga osoba ma do zakomunikowania. milosc to jest tez dlaa mnie jasne wyznaczenie granic- tu jestem ja tu jestes ty, a jednoczesnie jakies zjednoczenie... troche mi to opisywanie nieporadnie idzie... :oops: i wiem ze milosc jest bo jej doswiadczam. podobno kocha sie nie za cos a mimo czegos... przezytalam tez niedawno , ze prawdziwa milosc widzi wszystko, nie jest wcale slepa (zgadzam sie z tym w pelni a zaraem z przedmowczynia- a propos wad itd. i ie zmieniania drugiej osoby)...
konczac- milosc to jest wg mnie milosc,a zmierzanie do zaspokojenia wlasnych potrzeb, to jest dokladnie i tylko zmierzanie do zaspokojenia wlasnych potrzeb, ktore czesto myli sie z miloscia.
kurcze, sama nie wiem czemu sie tak rozpisalam :oops:
a i jeszcze jedno- oczywiscie, ze ludzie to egoisci.
tyle ja
pozdrawiam z krainy zimna
hsp.
hespera
 
Posty: 419
Dołączył(a): 15 paź 2008, o 00:57
Lokalizacja: z krainy przyszlych muszkarzy

Następna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 85 gości

cron