jak to jest, kiedy depresja powraca...

Problemy związane z depresją.

Postprzez ewka » 29 wrz 2008, o 12:49

:serce2:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez melody » 1 paź 2008, o 13:04

---------- 11:17 30.09.2008 ----------

Kiedy człowiek pływa na jachcie żaglowym, to w obliczu silnego sztormu nie pomogą mu jego fizyczne umiejętności, które posiadł. Jacht się mocniej zachwieje i przewróci. Takie jest ryzyko pływania.

Podobnie jest w życiu. Żyjąc – doświadczając, czując, myśląc,… będąc – automatycznie decydujemy się na to, że w pewnym momencie możemy się zachwiać i upaść.

Upadałam. I najgorsze co mogę w tej sytuacji zrobić, to nie zgodzić się na upadek; nie zgodzić się pomimo tego, że on się już zdarzył… Niezgoda jest impulsem do walki, która jest bez sensu skoro już leżę na ziemi poraniona. W takim stanie walcząc i szamotając się, to tak jakby decydować się na powolne samobójstwo, a w najlepszym wypadku na szaleństwo umysłu, nie tylko własnego umysłu…

Zauważyłam, że tracę kontrolę nad sobą i swoim życiem z chwilą pojawienia się pierwszych myśli samobójczych. To moja granica. Po przekroczeniu jej przestaję cokolwiek rozumieć. Nie ogarniam tego co myślę, ani tego co czuję. Zaczynam widzieć świat przez pryzmat krzywego zwierciadła. Zaczynam być swoim własnym wrogiem, by ostatecznie uznać za wrogów tych, którzy są mi najbliżsi. To jest trudny moment. Ja jestem trudna… Potrafię dzwonić do przyjaciela oczekując jego uwagi, która ma być tu czynnikiem decydującym o tym, czy on chce mi pomóc, czy też nie. Potrafię dzwonić dużo i często. Potrafię być przykra…

Nie, to nie jest tak, że nie zauważam potrzeb innych. Nie jest też tak, że zauważam je, lecz nie mają one dla mnie znaczenia – bo znaczenie mają ogromne. To jest po prostu tak, że ja nie potrafię się zgodzić na to, co dzieje się ze mną. To mnie bardzo absorbuje. To powoduje, że rozpaczliwie potrzebuję, aby ktoś stale przy mnie był; ktoś komu ufam. Czuję się jak dziecko i zapominam, że już dawno (bardzo dawno) nim nie jestem…

Stała obecność. Stałe wsparcie. Mam świadomość tego, że bardzo trudno jest być osobą wspierająca; że to bardzo wyczerpujące. Rozumiem, że ktoś, kto towarzyszy mi przez dłuższy czas w moim bólu, może mieć tego dosyć; może być wściekły i zmęczony. I ma do tego pełne prawo.

Zgoda, akceptacja, przyjęcie czegoś… To nie jest łatwe dla mnie. To wymaga niezwykłej pokory, której wciąż się uczę – codziennie na nowo. To wymaga stanięcia się na moment Świadkiem własnego doświadczenia – nie oceniania go lecz obserwowania – tak po prostu…
To wymaga dużej dojrzałości.........................................


Ewka - :serce2:


mel.

---------- 18:19 ----------

Chciałabym, żeby choć jedna osoba spośród z Was wszystkich zdecydowała się sięgnąć po książkę Kena Wilbera „Śmiertelni nieśmiertelni”. A może ktoś już ja zna?

Pół godziny temu odłożyłam tę książkę, po tym jak przez wcześniejsze 30 minut wpatrywałam się w ostatnią jej stronę. Nie mogłam przewrócić kartki, ani zamknąć książki. Chciałam jak najdłużej pozostać w stanie oszołomienia. Chciałam, aby łzy spokojnie wyschły na moich policzkach.

Czytam strasznie dużo, poświęcam temu większość mojego wolnego czasu. Uwielbiam to. Ale wierzcie mi, nigdy dotąd nie czytałam czegoś równie przejmującego i równie wzbogacającego. Rzadko się tez zdarza (niezwykle rzadko), abym odnosiła się do tego co czytam bez cienia krytycyzmu. Tym razem tak się dzieje.

Książka Kena Wilbera jest najtrudniejszą emocjonalnie lekturą, jaką kiedykolwiek czytałam. Ale zarazem jest to lektura najpiękniejsza, najniezwyklejsza i absolutnie nieskazitelna…
Jest to „prawdziwa opowieść o życiu, miłości, cierpieniu, umieraniu i wyzwoleniu” – taki napis widnieje na okładce. Dodam od siebie, że jest to opis zmagań z bardzo trudnym rodzajem raka przerzutowego; opis, w którego wplecione są myśli największych duchowych tradycji od chrześcijaństwa po buddyzm; rozważania nad istotą medytacji i jej związków z psychoterapią…

Ostatnie dwa rozdziały czytałam z najgłębszym poruszeniem pozwalając, by łzy spływały mi po policzkach. Nie wiem, czy były to łzy spowodowane żalem, że oto tak niezwykła osobowość jak Treya Wilber (główna bohaterka) umiera, czy też może były to łzy nad moim własnym życiem, którego z całą pewnością nie wykorzystuję w pełni. Ta mistyczna wręcz lektura wzbudziła we mnie chęć postanowienia, które pozwolę sobie ująć słowami Trei: „Ponieważ nie mogę już ignorować śmierci, więcej uwagi poświęcam życiu”...

Z poruszeniem -
mel.

---------- 13:04 01.10.2008 ----------

1 października... Inauguracja mnie nie interesuje... Ale dzień jutrzejszy powinien mnie już zainteresować. Nie bardzo mam jednak ochotę wracać do szarych murów uczelni; zabytkowej uczelni (żeby nie było...). Ba! Ja nie bardzo mam ochotę wychodzić z domu choćby z tak prozaicznego powodu jakim jest silny wiatr. Nienawidzę wiatru... Drażni mnie ten szum i męczy... Nie toleruję też zimna...
Październik podoba mi się tylko w impresjonistycznym malarstwie Moneta.
Przewracam więc kartkę w kalendarzu, gdzie każdy miesiąc to zdjęcie obrazu w/w artysty. Ot taki mój zalążek sztuki bo na prawdziwy obraz w solidnej oprawie wciąż mnie nie stać... Nie ważne...

mel.
melody
 

Postprzez jurdab » 3 paź 2008, o 18:24

No i znowu ja. Melody - jedno zdanie, które szczególnie do mnie dotarło. Napisałaś, że nigdy tak świadomie nie przeżywałaś depresji. Ciekawe i mocno refleksyjne.

Pozwól, że znowu sięgnę do moich analogii wojskowych, ale one są mi bliskie, bo tylko na wojnie człowiek staje na granicy życia i śmierci NIE Z WŁASNEJ WOLI. Jakoś mi to bliskie z depresją.

Ale wracając do tematu. W powszechnej opinii bitwy to generałowie i pokrwawieni w swym męstwie żołnierze. Zapytaj pierwszego z brzegu o cud nad Wisłą.Załopoczą sztandary, pojawi się duch Dziadka i zobaczymy szarżę śmierci polskich "malowanych chłopców", co to pod okienkiem różne rzeczy robili. A prawda historyczna...?

Gówno by było z tego całego bohaterstwa i mądrości politycznej Piłsudzkiego, gdyby nie znakomita praca polskiego wywiadu wojskowego! Chłopcy (a może MĘŻCZYŹNI) z cienia, ale myślący - walczący umysłem, to oni wygrali. Ruscy byli w pozycji Goliata, a polski Dawid nie miał nawet za bardzo procy, żeby zrobić powtórkę ze Starego Testamentu. Wywiad złamał depesze Rosjan i pokazywał Dawidowi w które punkty uderzać. Ot i cała tajemnica zwycięstwa, w które nawet zamieszano już Matkę Boską (kościół cudownie znajduje się z kropidłem przy każdej wiktorii, przy której może ugrać coś dla siebie).

Dobrze, a gdzie depresja? Według mnie właśnie w Twoim stwierdzeniu świadomości jej przeżywania. Melody, uruchomiłaś właśnie wywiad, oni rozszyfrują depesze złośliwego demiurga i pokażą Ci, gdzie masz uderzyć, żeby wygrać. Tylko... UDERZ, położysz Goliata.

Tego życzę bez przytulania, ale z mocnym uściskiem prawicy.
j.
jurdab
 
Posty: 67
Dołączył(a): 17 lip 2008, o 05:51
Lokalizacja: Kraków

Postprzez Filemon » 4 paź 2008, o 09:44

hej melody... :) sam właśnie jestem po środku życiowej zawieruchy... burza chwilowo przycichła, ale przeciwne wiatry ciągle wieją i trzeba przyjąć jakiś rozsądny kurs, żeby przetrwać i nie rozbić się gdzieś o skały... - z tego powodu nie napiszę zbyt wiele, ale chciałbym Cię serdecznie pozdrowić oraz powiedzieć Ci, że myślami jestem przy Tobie, bo budzisz moją sympatię jako człowiek a trudności które przeżywasz również i mnie nie są obce...

:kwiatek2: :slonko: :kotek: :serce2:
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez flinka » 4 paź 2008, o 19:15

Cześć Melody,

przedarłaś się przez ten wiatr oraz wszystkie zewnętrzne i wewnętrzne niedogodności i dotarłaś do swojej uczelni? Jak się tam odnajdujesz?

flinka
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez melody » 4 paź 2008, o 22:24

Jurdab, czuję się doceniona, dziekuję :kwiatek2:

Filemon, jesteś pośrodku życiowej zawieruchy, ale jednocześnie wydajesz się być bardzo pogodny. To jest fantastyczne, wiesz? To jest to, do czego dążę - nauczyć się cierpieć w milczeniu... :cmok:

Flinka, strasznie mi miło, że pytasz o mnie. Tak, przedarłam się przez zewnętrzne i wewnętrzne niedogodności i dotarłam do uczelni i dobrze. To jest ten mój kawałek, któremu mocno się poświęcam zgodnie z zasadą: "ile do walizki włożysz - tyle wyjmiesz"; czuję się tam na swoim miejscu... No i wciąż poszukuję tematu na pracę magisterską - zależy mi, aby to było coś bardzo mojego (osobiste zaangażowanie i społeczna użyteczność - wciąż jeszcze tego nie wypośrodkowałam)... :serce2:

mel.

PS. Rozczuliłam się. Od kilkunastu minut słucham na okrągło I'm ready for love (India Arie) - wspomnienie czerwonej parasolki...

Dobranoc.
melody
 

Postprzez frakt4l » 5 paź 2008, o 19:07

Witam,

.. hmm "Jak to jest kiedy depresja powraca"..

To jakby spotkanie starego przyjaciela, który pyta co u Ciebie.. choć pogadajamy.

Raczej nie nazywam.. nie okreslalem pewnych etapow swojego zycia - Depresyjnymi, choc zapewne takimi byly, sa i beda - te pewne etapy... kiedy owy stary Przyjaciel powraca..

Lecz moze, zaczne od momentu, kiedy odchodzi, kiedy juz wyjasnimy sobie wszystko i kiedy zegnam sie z nim czule.. to momenty pelne chwaly - TAK, poradzilem sobie, jest dobrze - jest idealnie.. kiedy odchodzi, stoje mocno na ziemi, wiem czego pragne, co czuje i wiem w ktorym kierunku ide..

I zycie plynie... czas zaciera pewne mysli, codzinnosc, rutyna... i inne blachostki uginaja kolana i...

Powraca.. chyba dlatego, zeby pogadac, wyjasnic.. poprowadzic przez ... zal, gorycz, pustke, beznadzieizm... czesto zaskakuje doslowanie w momencie - klepiac w ramie: BU!! Mam Cie! ... roznie jest.

...

Moze odbilem troche od konwencji w temacie - ale ... chyba nie jest to zbrodnią ;]

Pozdrawiam f4.
Avatar użytkownika
frakt4l
 
Posty: 90
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 18:59

Postprzez melody » 11 paź 2008, o 11:47

Raczej nie nazywam.. nie okreslalem pewnych etapow swojego zycia - Depresyjnymi, choc zapewne takimi byly, sa i beda - te pewne etapy... kiedy owy stary Przyjaciel powraca..

Ja też często rezygnuję z takiego nazywania, czy etykietowania wręcz mojego sposobu przeżywania rzeczywistości. Zauważyłam, że kiedy już "coś" nazywam to bynajmniej nie po to, by ułatwić innym rozumienie tego o co mi chodzi. Nadanie nazwy idzie u mnie w parze z chęcią zrzucenia z siebie odpowiedzialności. To jak komunikat: "zaopiekuj się mną bo sama już nie chcę" (a może nie zawsze umiem?)

Dobrze, że to napisałeś Fraktal. Dziękuje.



Powrót na uczelnię, zajęcie się studiowaniem spowodowało, że wyszłam z marazmu. Pewnie, że nie stałam się z dnia na dzień szczęśliwa. Nie o to mi też chodzi. Uświadomiłam sobie, że moje studia to jedyny obszar mojego życia, do którego wchodząc, zostawiałam czerwoną parasolkę za drzwiami...
W każdym innym miejscu (cokolwiek bym nie robiła) parasolka była ze mną przysłaniając mi świat, a właściwie to będąc moim światem. Dlatego, tracąc ją, straciłam perspektywę na przyszłość - na całą przyszłość poza tym jednym aspektem mojego życia, jaką są studia. Te zawsze były bardzo moje i pielęgnowałam tą przestrzeń odczuwając przy tym głębokie zaangażowanie. Poza murami uczelni moje zaangażowanie gwałtownie kierowało się na ukochaną czerwoną parasolkę...



Nadal jest we mnie mnóstwo lęku, który najczęściej ujawnia się w snach.
Niemal codziennie przeżywam tragedię zamkniętą w ramach mojego śniącego umysłu. Tej nocy widziałam jak topi się jeden z moich podopiecznych z kolonii letniej. Słyszałam jego rozpaczliwy krzyk wydobywający się spod wody. Topił się długo uwięziony w przedziwnym kanale, zaklinowany pomiędzy kratami. Widziałam to. Krzyczałam. Ale nie rzucałam się na ratunek. Byłam znieczulona. Byłam jak potwór... Myślałam tylko o tym, że nie umiem pływać... Chłopiec umarł. A tej śmierci; niezawinionej śmierci nikt mi nie mógł wybaczyć, nawet najbliższy przyjaciel...

mel.
melody
 

Postprzez flinka » 11 paź 2008, o 19:16

Mel cieszę się, autentycznie się cieszę, że jest w Twoim życiu coś co nadaje mu sens i w co jesteś gotowa tak mocno się zaangażować. To już coś... coś na czym przynajmniej teraz możesz się zaczepić. Mi brakuje takiego miejsca i takiej idei... Aczkolwiek szkoła to coś co wypełnia mój czas (tak, czasami zdarzają się zajęcia, które są dla mnie ważne i mi bliskie) i dzięki czemu przynajmniej trochę wydobywam się z mojej samotności. Ale nie jest już dla mnie tak bezpiecznym miejscem, bo codziennie spotykam tam człowieka, który tak nagle stał się obcy... I gdy na niego patrzę czuję coraz większy ból. Są i inne aspekty rozczarowań i frustracji, ale nie ważne... Faktem jest, że wolę być tam niż tkwić w czterech ścianach.

Co do Twojego snu... Przypomniały mi się Twoje słowa: "Czasami to może być bardziej bolesne dla tych, którzy chcieliby mieć ze mną wtedy kontakt, a ja staje przed nimi taka… „zlodowacona” emocjonalnie…". Odczuwasz lęk, że najbliższa dla Ciebie osoba w pewnym momencie się zniechęci, będzie tak zmęczona próbą dotarcia do Ciebie, że się odsunie. Boisz się utraty kontaktu (bliskości emocjonalnej?), nieotrzymania zrozumienia. Tak odczytujesz ten sen? Jest on bardzo obrazowy i bardzo przejmujący...

flinka
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez AniaK » 12 paź 2008, o 17:20

dasz rade...i ja wierzę w Ciebie... :kwiatek2:
AniaK
 
Posty: 60
Dołączył(a): 13 lis 2007, o 23:14

Postprzez ewka » 13 paź 2008, o 09:20

melody napisał(a):Te zawsze były bardzo moje i pielęgnowałam tą przestrzeń odczuwając przy tym głębokie zaangażowanie.

To ważne, by COŚ takiego mieć. I dobre. I nie każdemu jest dane - dlatego trzeba szukać, szukać, szukać...
:serce2:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez melody » 27 paź 2008, o 14:48

---------- 19:06 16.10.2008 ----------

Dziękuje Dziewczyny za wsparcie :)

I tylko tyle teraz bo ostatnio o tej porze nie jestem już zdolna do jakiegokolwiek kontaktu. I nie wiem co bardziej mnie wykańcza, czy ten rosnący nawał zajęć czy może bardziej nieprzejezdne drogi (w tym miejscu pozdrawiam Prezydenta Wrocławia i proponuję rozpoczęcie większej ilości remontów... :? )

Jak jestem zmęczona to potrafię być zgryźliwa więc wybieram milczenie - jako mniejsze zło :wink:

Trzymajcie się ciepło i nie wychodźcie z domów bez parasoli. A tymczasem słonka życzę! :slonko:

mel.

---------- 13:48 27.10.2008 ----------

Zastanawiałam się przez moment, czy założyć nowy wątek: "jak to jest, kiedy odrzucona miłość szuka ujścia..."

Odrzucona miłość uderza ostatecznie w tego, który chciał obdarować. To bardzo duszny stan... Dlatego zapracuję się na śmierć angażując się co minuta w coś nowego, by w ten sposób odkupić w sobie spokój...

Spokój. Najbardziej kosztowana inwestycja.

mel.
melody
 

Postprzez nusia___ » 28 paź 2008, o 15:21

:kwiatek2: :cmok: :cmok: :cmok: :cmok:
Avatar użytkownika
nusia___
 
Posty: 836
Dołączył(a): 4 lut 2008, o 20:30

Postprzez kasia-de » 30 paź 2008, o 20:53

Dzień Dobry Melody :)
Już wiem, że wygrałaś :)
kasia-de
 
Posty: 46
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:36

Postprzez melody » 24 gru 2008, o 13:53

Spokój. Najbardziej kosztowana inwestycja.
- napisałam przed dwoma miesiącami.

Dzisiaj mam w sobie spokój i z ufnością patrzę w przyszłość.
Nie czuję się ofiarą; istotą, której życie nie oszczędzało.
Ja też nie oszczędzałam innych. Jestem tak bardzo nieidealna...
Jestem jak porysowane szkło.

Kilka dni temu wzięłam do ręki styczniowy numer Zwierciadła. Śnieżnobiała okładka - idealne tło dla Stenki w krwistej czerwieni (nie, to nie jest ironia, lecz podziw dla zmysłu estetyki redakcyjnego fotografa) i tuż obok kilkanaście liter układających się w napis: "dobrze mieć brata"...

Mam brata, ale tak jakbym go nie miała.
Nasza relacja jest trudna i pełna wzajemnej nienawiści splatanej zimną ignorancją.
Nie myślę ciepło o bracie. Myślę o nim z bolesną zazdrością.
I stale mam przed oczami obraz 6 - letniej dziewczynki, która stoi oparta o futrynę w drzwiach i z goryczą w sercu patrzy na 2 - letniego chłopca siedzącego na kolanach matki.
Jej matka nie woła; ona jest już zbyt duża...
Jej matka już nie przytula; ona ma przecież 6 lat; jest taka dorosła...

Tak trudno mieć brata...

Chciałabym się zająć naszą relacją w procesie własnej psychoterapii.
Jest to właściwie ostatnia rzecz, którą chcę się zająć zanim zamknę ten rozdział swojego życia.
I szukam w sobie odwagi... Ja - porysowane szkło...

mel.
melody
 

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 333 gości

cron