Hmm, ja nie pamiętam takiej opinii dot. depresji, którą przytaczasz Sanna. Taka opinia sama w sobie - wyrwana z jakiegokolwiek kontekstu - byłaby dla mnie krzywdząca. Ale ona - jak mówisz - pojawiła się w którejś z książek, a zatem pojawiła się w jakimś kontekście. Z całą pewnością nie odebrałam takiego stwierdzenia jak atak na mnie ponieważ gdyby tak było, to pamiętałabym to stwierdzenie do dziś, tak jak i Ty pamiętasz.
Uważam, że zawsze warto czytać krytycznie, więc miałaś pełne prawo poczuć, że jakaś myśl Ci nie pasuje. Z drugiej strony, warto poszukać drugiego dna i zobaczyć, czy na pewno to, o czym czytamy jest takie nie do przyjęcia? Może jest. Ale może być też tak, że to my nie jesteśmy gotowi, by coś przyjąć teraz; że jeszcze potrzebujemy czasu...
To, co piszesz o swojej depresji jest mi bliskie. W najgorszych latach swojego życia potrafiłam uśmiechać się do ludzi, być dla nich oparciem, a w tym samym czasie planować własne samobójstwo. W opinii innych (rodziny, znajomych) uchodziłam za silną i pogodną osobę. W swoich własnych oczach byłam złamana w pół uważając jednocześnie, że nie mam zewnętrznych powodów by nie móc się podnieść. I stale porównywałam swoją sytuację życiową do sytuacji głodujących dzieci, stwierdzając ostatecznie, że w ogóle nie mam prawa na przeżywanie bólu ponieważ ja mam co jeść. Czy użalałam się nad sobą? Wyglądało na to, że nie. Czy można by o mnie wówczas powiedzieć, że nie chciało mi się depresji nie mieć? Wyglądało na to, że nie. Ale czy na pewno?
Zobacz coś. To wszystko co wyżej napisałam dotyczyło tylko jakiegoś małego fragmentu mojego „ja”, albo najbardziej powierzchownej warstwy mojego „ja”. Bo czy rzeczywiście jestem (byłam) taka silna, jak to próbowałam pokazać? Nie! To było samooszukiwanie i oszukiwanie otoczenia.
W czasie swojej wieloletniej psychoterapii zrywałam kolejne warstwy własnego „ja” schodząc głębiej i głębiej. Zaczynałam odkrywać to, że chowam się za swoją depresją; że ona spełnia wiele ważnych funkcji; że czegoś się dzięki nie uczę…
Tutaj na forum – pamiętam – kilka osób już nie raz napisało, że nie potrafią porzucić własnej depresji bo ona coś za nich załatwia…
I ja nie kwestionuję teraz Twojego, mojego czy czyjego kolwiek cierpienia. Depresja jest chorobą i to jest fakt. Depresja powoduje wielkie cierpienie i to również jest fakt. Natomiast to wszystko co tam wyżej napisałam, to tylko próba nadania znaczenia temu, co przeżywam.
I myślę, że w taki sam sposób można by spojrzeć na treść książek – autorzy nie kwestionują tego, że człowiek cierpi, oni jedynie (a może aż) próbują nadać znaczenie cierpieniu, by ostatecznie przerwać je siłą woli…
I nie bądź „żelazną kobietą” Sanna bo zacznę się o Ciebie poważnie martwić...
Pozdrawiam Cię gorąco!
mel.
PS. Mam wrażenie, że trochę chaotyczne są te moje myśli, ale mam nadzieję, że coś z tego dla siebie wyłapiesz. Jeśli nie, to nie wiem, czy będę umiała wyjaśnić to, o co mi chodzi (ostatnio mam z tym kłopot)