Jak wyleczyć toksyczny związek?

Problemy z partnerami.

Jak wyleczyć toksyczny związek?

Postprzez Kaycee » 4 paź 2008, o 12:45

Witam wszystkich.
Zalogowałam się na tym forum, ponieważ nie potrafię popatrzeć na własną sytuację z boku. Potrzebuję Waszej rady...
Jestem z moim chłopakiem już prawie dwa lata, zawsze świetnie się dogadywaliśmy i mimo, iż jak w każdym związku zdarzały nam się różnego rodzaju kłótnie (zazwyczaj o błahostki) to jednak bardzo szybko dochodziliśmy do porozumienia. Czułam, że mam w nim silne oparcie, zaangażowałam się, naprawdę zakochałam - a jak ja już kocham to "na maksa". Było cudownie, mimo, iż los nie był dla nas łaskawy, wystawił nas na niejedną próbę - największą okazała się kontuzja mojego chłopaka, której skutki odczuwam do dziś...
On jest sportowcem z pasją, oddanym swojej dyscyplinie, więc nagła kontuzja spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Jednego dnia pod znakiem zapytania stanęła jego kariera, studia (AWF)... Werdykt lekarzy - co najmniej rok przerwy, konieczna operacja, potem długotrwała rehabilitacja. Było ciężko, ale wspierałam go z całych sił i on się nie poddał, walczył... Zabieg miał zaplanowany na wrzesień (od tego zależał jego powrót na studia w terminie czyli po upływie roku), ale okazało się, że jednak plany nie wypaliły, a na termin operacji wciąż czekamy...
Wszystko zaczęło się od chwili, kiedy mój chłopak został zmuszony (brak pieniędzy, presja rodziców) do podjęcia pracy we wrześniu - z niedoleczoną kontuzją, załatwiana na szybkiego pozostawia wiele do życzenia i od tego czasu zaczęły się problemy - mój facet z pewnego siebie silnego człowieka zaczął przedstawiać siebie w świetle cierpiętnika pokrzywdzonego przez los - okej, ja to rozumiem, współczuję mu i staram się z całych sił być dla niego oparciem, ale on wymaga ode mnie, że będę czytać w jego myślach, że będę spełniać jego niewyrażone potrzeby "bo tak powinna zachowywać się osoba kochająca". Zrobił mi awanturę, że nie przyjechałam po niego do pracy żeby odwieźć go do domu, chociaż było późno, zimno i lał deszcz, a on był zmęczony... Dodam, że o niczym mi nie powiedział, że chce żebym go odwiozła... ja POWINNAM to wiedzieć, a skoro nie wiem to widocznie mam go w d... . Jak napisałam, że sama źle się czułam a poza tym jak może wyciągać takie wnioski z takiej sytuacji, stwierdził, że każdy głupi by się tak wytłumaczył, że mnie NIC kompletnie nie tłumaczy i lepiej żebym poszła już spać (swoją drogą nie spałam prawie całą noc...) Kiedyś coś go tam zabolało na jakiejś imprezie, zapytałam co mu się stało, odpowiedział, ścisnęłam go mocniej za rękę, pogładziłam po kolanie w geście "nie daj się" a po chwili postanowiłam zadzwonić do koleżanki i zapytać kiedy będzie - obraził się na cały wieczór a potem nie odzywał przez 3 dni, bo "on przyszedł na tę imprezę dla mnie, a ja myślałam tylko o sobie, bo powinnam zacząć go pocieszać" (a dodam, że ta rzecz zdarzała mu się nieraz, że coś go tam zabolało, i po chwili było okej). Ostatnio wszystko jest moją winą, przestałam podobno wykazywać zdolność instynktownego reagowania na potrzeby kochającej osoby... Czy naprawdę tak jest?
Avatar użytkownika
Kaycee
 
Posty: 102
Dołączył(a): 4 paź 2008, o 12:24

Postprzez bunia » 4 paź 2008, o 13:01

Twoj chlopak szuka potwierdzenia,ze nic sie nie zmienilo tzn. sam boi sie,ze go zostawisz,bedziesz zmeczona,znajdzie sie ktos inny "lepszy" itp.....to musi byc bardzo meczace dla Ciebie ale taki jest mechanizm dzialania u osob ktore przezywaja kryzys.
To nie Ty jestes WINNA tylko on sam nie moze poradzic sobie z samym soba.
Pozdrowka.
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez Kaycee » 4 paź 2008, o 13:16

Ale swoim zachowaniem sprawia, że jestem coraz bliższa zostawienia go, bo im bardziej się staram mu pomóc tym on wynajduje bardziej irracjonalne powody, żeby się przyczepić i stwierdzić, że ja go widocznie nie kocham skoro nie zrobię tego czy tamtego...
Staram się chodzić na paluszkach żeby go nie urazić, bo wiem jak musi mu być ciężko z tym wszystkim, ale momentami już nie daję sobie z tym rady. A kocham go nad życie i zrobiłabym wszystko żeby mu pomóc...

Tylko JAK mu pomóc??
Avatar użytkownika
Kaycee
 
Posty: 102
Dołączył(a): 4 paź 2008, o 12:24

Postprzez bunia » 4 paź 2008, o 15:12

Byc soba i nie traktowc go jak "inwalide" tylko partnera na tych samych zasadach.....powiedz mu o tym,ze dla Ciebie jest taki jak przed wypadkiem i dlatego niech nie oczekuje specjalnych wzgledow.....zapytaj czy nie chcialby pomocy psychologa jesli nie moze sobie poradzic bo nie jest sprawiedliwe aby i Twoje zycie bylo "po wypadku".
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez Kaycee » 5 paź 2008, o 12:00

Spotkaliśmy się wczoraj, on z własnej inicjatywy przyszedł do mnie, ale od razu zauważyłam, że w dalszym ciągu ma żal o to "nieodwiezienie". Nie chciał w ogóle na ten temat rozmawiać, powiedział, że to co chciał już mi wyjaśnił, że ma do mnie żal i na razie nie będzie zachowywał się normalnie (czyli nie będzie mnie całował, przytulał itp). Powiedział, że wszyscy się go czepiają, że w domu pokłócił się z mamą, bo chciała żeby coś dla niej zrobił a on był zmęczony i zaprotestował. Zaczął myśleć na głos, że od niego za dużo wymagają i, że być może on też za dużo wymaga... ode mnie, że już sam nie wie co myśleć, że skoro wszyscy się z nim kłócą i obrażają na niego to może rzeczywiście on myśli jakimiś dziwnymi kategoriami...

Nie wiem czy rzeczywiście zaczął rozważać taką możliwość czy to było stwierdzenie ironiczne...

Oprócz tego dodał, że wszystko go przytłacza, że potrzebuje się wyciszyć... Tak to określił "wyciszyć"... Że ma dość kłótni i że już nie będzie mi robił takich wyrzutów jak ostatnio, że ten raz był ostatni. Nie odebrałam jednak tego jako coś dobrego - raczej, że zaczyna odpuszczać, że jest mu wszystko jedno, że te przytłaczające go problemy sprawiają, że chce uciec od wszystkiego, od wszystkich... By tym bardziej udowodnić sobie i światu, jaki jest nieszczęśliwy, zamknąć się w swoim kokonie i narzekać na niesprawiedliwość losu.

Chciałabym się mylić... A co Wy o tym wszystkim myślicie? Czy jest jakiś złoty środek w tej sytuacji? Jak postępować, żeby on się nie zamknął przede mną? Gdzie są granice wyrozumiałości - wiele razy chciałam się na niego zdrowo zezłościć, ale wciąż mam w podświadomości to, w jakiej jest sytuacji i jak jest mu ciężko, usprawiedliwiam go...

Pogubiłam się...
Avatar użytkownika
Kaycee
 
Posty: 102
Dołączył(a): 4 paź 2008, o 12:24

Postprzez tender » 5 paź 2008, o 12:22

Gdzie są granice wyrozumiałości one są chyba tu - 5 praw Herberta Fensterheima:
1. Masz prawo do robienia tego, co chcesz — dopóki twoja działalność nie rani kogoś innego (to chyba każdy ocenia we własnym sumieniu...).
2. Masz prawo do zachowania swojej godności poprzez asertywne zachowanie — nawet jeśli rani to kogoś innego — dopóki twoje intencje nie są agresywne, lecz asertywne.
3. Masz prawo do przedstawiania innym swoich próśb — dopóki uznajesz, że druga osoba ma prawo odmówić.
4. Istnieją takie sytuacje między ludźmi, w których prawa nie są oczywiste. Zawsze jednak masz prawo do przedyskutowania i wyjaśnienia problemu z drugą osobą.
5. Masz prawo z korzystania ze swoich praw. Jeśli z nich nie korzystasz, to godzisz się na odebranie ich sobie.
tender
 
Posty: 34
Dołączył(a): 6 lip 2007, o 00:27
Lokalizacja: Olsztyn

Postprzez Kaycee » 6 paź 2008, o 20:18

---------- 14:36 05.10.2008 ----------

Ech... gdybym jeszcze tak umiała "przetransponować" to na rzeczywistość... Bo w teorii to fajnie wygląda, ale u mnie gorzej z praktyką. Co to właściwie oznacza, jak to zastosować w mojej konkretnej sytuacji...

Hmm....

---------- 17:26 ----------

Czy lepiej na chwilę stanąć z boku, czy może starać się pomagać za wszelką cenę...

Dziś nawet miałam przez chwilę ochotę zrobić mu niespodziankę i podjechać po pracy po niego, żeby pokazać, że to nie było tak, że wtedy mi się nie chciało, tylko zwyczajnie w świecie nie pomyślałam o tym - przecież nie mogę wciąż żyć tylko jego życiem, a mam wrażenie, że on tego ode mnie wymaga...

Ale boję się, że znów będzie taki chłodny jak wczoraj, że powie, że teraz to już się nie liczy, że bez łaski...

A z drugiej strony boję się, że powie, że wiedziałam, że znów będzie zmęczony i ZNÓW nie przyjechałam, mimo, że tym razem już wiedziałam, że on na to czeka...

Czy jest w ogóle jakieś wyjście z tej sytuacji??

---------- 20:18 06.10.2008 ----------

Powinnam chyba zmienić temat tej historii, bo stwierdzam, że mój związek jednak nie jest toksyczny, że to po prostu urok sytuacji, w jakiej oboje się znaleźliśmy...

Zastanawiam się czy to, że nic nie piszecie od jakiegoś czasu oznacza, że moja sytuacja rzeczywiście jest na tyle trudna, że nie da się wskazać właściwego rozwiązania?

To może tym razem łatwiejsze pytanie ;)

Od soboty nie odzywamy się do siebie, on pracuje na drugą zmianę więc praktycznie cały dzień spędza w pracy, wieczorem pewnie pada od razu do łóżka... Jest mu łatwiej się nie odzywać, ale ja też na razie tego nie robię. Nie wiem, czy powinnam się odezwać, czy może w tej sytuacji kilka dni milczenia dobrze nam zrobi...

Czy dobrze postępuję? Czy może powinnam pierwsza wyciągnąć rękę? Pomóżcie, proszę. Może ktoś miał podobne doświadczenia... albo potrafi się wczuć w moją sytuację.
Avatar użytkownika
Kaycee
 
Posty: 102
Dołączył(a): 4 paź 2008, o 12:24

Postprzez lili » 7 paź 2008, o 09:08

hej,

Ty radzisz mi, postaram sie ja poradzic Tobie.

Szczerze mowiac nie usprawiedliwiam Twojego chlopaka. Szczerze mowiac, uwazam, ze zachowuje sie troche jak dzieciak. Mialby prawo sie obrazic gdybys nie przyjechala po niego a on wczesniej Cie o to poprosil. Nie ma prawa sie obrazac o to, ze nie czytasz w jego myslach. I nawet biorac pod uwage to ze dwoje bliskich sobie ludzi zawsze o sobie mysli i skoro on jest teraz nie w pelni sprawny to Ty powinnas teoretycznie myslec tylko o tym jak mu to zycie ulatwic... to uwazam ze przesadza. Dla Ciebie to tez jest nowa sytuacja,tak jak i dla niego i zapewne duzo gorzej sobie z tym radzi niz Ty, niemniej, no nie moze wylewac swoich pretensji do zycia i swiata na Ciebie. Ty tez musisz przyzwyczaic sie do tego, ze on teraz wymaga opieki wiekszej niz wczesniej.

A tak juz na powaznie to przeciez tak naprawde to jest blahostka a nie problem, raz nie przyjechalas, zrobilo mu sie przykro. To nie jest trudnosc nie do przeskoczenia. Wykonaj jakis mily gest, uglaskaj go, przepros jesli bedzie trzeba i po sprawie.

Co do cichych dni to doradzanie tu jest bez sensu. Sa rozni ludzie. Na mnie np ciche dni dobrze dzialaja bo nie jestem wybuchowa i mam potrzebe jak mam problem, wycofac sie na jakis czas i przemyslec. sa tez ludzie ktorzy wola od razu wywolac burze i oczyscic atmosfere. Znasz swojego chlopaka, zastanow sie jakim om typem jest i bedziesz miala odpowiedz, czy sie odezwac pierwsza czy nie.

pozdrawiam
lili
Avatar użytkownika
lili
 
Posty: 1236
Dołączył(a): 30 maja 2008, o 12:08


Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: ojienkis i 48 gości

cron